piątek, 9 sierpnia 2013

Dzień 9: jak nie kupować i nie zwariować :)


12 KROKÓW DO WYRWANIA SIĘ Z PĘT ZAKUPOHOLIZMU
wg. Jill Chivers 
(które streściłam do 6 kroków, bo nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowały rozkładania najprostszych prawd na czynniki pierwsze, to w końcu nie Ameryka…)

1.       Przemyśl, co jest dla Ciebie ważne w życiu, co Cię interesuje i sprawia przyjemność – oczywiście poza maratonem zakupowym :P Znajdź inne przyjemności, inne sposoby na poprawę humoru, czy też na nagradzanie siebie (ile z nas kupuje sobie takie prezenty choćby za wytrwanie na diecie, hę?).
2.       Przejrzyj swoją szafę, uporządkuj ją, a przy okazji zastanów się jak rzeczy, które już posiadasz zestawić w nowe, fajne stylizacje (uh, jakoś nie lubię tego słowa, ale lepsza już „stylizacja”, niż „outfit” :) ).
3.       Wypracuj sobie własny styl. Jeśli już kupujesz jakiś ciuch, niech będzie on spójny z całą resztą. Nie kupuj „ubrań-sierotek”, do których trzeba dokupić inne elementy, bo nic z tego co już masz, nie pasuje do nowej rzeczy.
4.       Zrób gruntowny przegląd dostępnych kolorów, fasonów i trendów. Wybierz z tej masy różnych możliwości to, co do Ciebie pasuje, w czym dobrze wyglądasz i dobrze się czujesz.
5.       Przyjrzyj się swoim nawykom finansowym. Dokształć się z zakresu gospodarowania pieniędzmi (na początek polecam choćby poczytać Kiyosakiego, o którym pewnie napiszę kilka słów na blogu). Podlicz ile zaoszczędzisz, jeśli przestaniesz wydawać pieniądze na niekoniecznie niezbędne rzeczy.
6.       Jeśli już dokonałaś wstępnego przeglądu szafy możesz oddać w dobre ręce to, w czym nie chodzisz. Albo przerobić na coś zupełnie niepowtarzalnego.

Ehhh... Bozia ostatnio jakoś mnie nie lubi. Wymarzonej pracy brak, wymarzone mieszkanie też sprzątnięto mnie i Połówkowi sprzed nosa bez cienia litości. Nie lubię tej dorosłości. Chętnie wrócę do przedszkola chociaż na jeden dzień. Zabawa w dom i sklep była o wiele bardziej fascynująca od rzeczywistych odpowiedników.
Rozsądek mówi, że to świetnie i wybornie, że w trudnych czasach nie mogę się jeszcze bardziej pogrążyć nieprzemyślanymi zakupami. Za to serce podpowiada, że przynajmniej mogłabym pojechać do sklepu po pewną Najcudowniejszą Sukienkę Jaką Ostatnio Widziałam. Przez 5 minut byłabym szczęśliwa, a potem zabiłyby mnie wyrzuty sumienia, oszczędzając tym samym problemów.
Uciekając od depresji wybieram się na chwilę do Czech, pożegnać godnie kumpelę, która wkrótce zamieni Krecika na misie Koala.
Stylówa na drogę w postaci zeszłorocznej sukieniusi, którą wciąż kocham. Wybaczcie ogólną niewyraźność zdjęcia, ale jeżeli istnieje coś takiego jak "bad hair day" to ja mam dziś "bad twarz day"...

Nie jestem pewna, czy kusić się o powrót do Polski. Ja rozumiem, że Czesi mają marlenkę, która jest chyba najlepszym ciastem, jakie dane mi było jeść. Ale marlenkowe kuleczki to już przesada! A jeśli wrócę to 10 kilo grubsza i z odpowiednim zapasem tego cuda.

Pozdrawiam i życzę miłego wdrażania rad pani Chivers :)

6 komentarzy:

  1. Czechy... Czechy... rozmarzyłam się. Zazdroszczę, że masz tam tak "blisko" Ja z centrum Polski nie mogę do Pragi dotrzeć od lat. Notoryczny brak forsy ciągle blokuje moją podróż marzeń.
    Życzę udanego wyjazdu.
    Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Pradze też jeszcze nie byłam :) ale oszczędzam na nią :) póki co odwiedzam tereny bardziej przygraniczne, bo Czechy i Słowacja to kraje będące moją "mekką słodyczową" :)

      Usuń
    2. Na Słowacji spędziłam dwa poprzednie urlopy. Było cudownie bo kocham góry a Ich Tatry Wysokie są powalające... no i Słowacki Raj, jaskinie, zamki, baseny termalne. Sama rozkosz! Chętnie bym tam wróciła również w tym roku ale niestety dom sam się nie zbuduje a kredyt na jego budowę sam się nie spłaci. Doskonale wiem jak to jest jak nie można kupić piętnastej pary szpilek (te różowe u Kasi Tusk też widziałam) a każdą bluzkę przelicza się na ilość worków cementu albo dniówkę dla Budowlańców! Oh gdyby życie było łatwe nie byłoby tak fajne... A o Pradze mogę chyba tylko poczytać w przewodnikach... Ale kiedyś tam pojadę, może za forsę oszczędzoną na przemyślanych zakupach, których coraz więcej odkąd muszę oglądać każdy grosz nim go wydam. Pozdrawiam :)

      Usuń
    3. Z drugiej strony co by było, gdyby było nas od ręki stać i na te szpilki i na każdy wyjazd (u mnie to jeszcze oprócz Pragi Węgry, Rzym, Islandia i tyle, tyle innych)? O czym może marzyć człowiek który wszystko ma i na wszystko go stać? A własny dom to też moje marzenie i gdzies po cichu zazdroszę, a jednocześnie gratuluję, że już je realizujesz :)

      Usuń
  2. Kochana ciesze sie, ze trafilam na twoj blog. Zycze Tobie powodzena i wytrwalisci, silnej woli. Ja sama zmagam sie z zakupoholictwem. Niedawno sie przeprowadzalam i jak przekladalam rzeczy do kartonow to sie poprostu w pewnym momencie zalamalam ile ja tego mam. (Cierpie glownie na ciagle zakupy kosmetyczne plus ubranka). A to wszystko kosztowalo tyle pieniedzy!!! Teraz lezy (kosmetyki) i sie marnuje. Mam tyle "zapasow" ze chyba przez najblizsze 2-3 lata nie musialabym kupowac zadnych kosmetykow. To przykre. Tak naprawde wcale tyle nie potrzebujemy. Ale uwielbiamy ta "chec posiadania"... i nakrecamy sie na nowo. Nakrecaja nas blogi, reklamy, teledyski, filmy... Walczymy same z soba. To jest najwieksze wyzwanie dlatego trzymam za nas kciuki. Pozdr Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest. Zauważyłam, że z czasem zamiast przyjemności z zakupów zaczęłam być przytłoczona i zjadana wyrzutami sumienia. Ale zakupy to przecież najprostsza rozrywka, nie wymagająca myślenia i finezji. Faktycznie kupujemy za dużo, taki mamy przymus, żeby mieć wszystko nowe, nadążać za trendami... To smutne, bo jest tyle ważniejszych rzeczy od nowej bluzki, czy szminki. Wydaje nam się, że zakupy są synonimem szczęścia.
      Dobrze, że nie jestem sama w swoich przemyśleniach :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...