czwartek, 30 kwietnia 2015

Dobre Ranko #5 - czyli o tym, jak wkurzyła mnie pewna duża firma, o dobrych oscypkach i o krokusach









Miał być post w zupełnie innym stylu, ale okazało się, że pewna duża firma postanowiła nie uszanować mojego sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. Wykonali o jeden telefon za dużo. A przeszłam ich już dziesiątki. Wkurzyłam się bardzo. Na dodatek uzyskanie informacji na temat procedury reklamacyjnej graniczy z cudem, a konsultanci próbują zrobić z człowieka idiotę.

Sporo się napracowałam na różnych infoliniach i różnie bywało, ale takiego braku szacunku jeszcze nie widziałam. A dane osobowe to kwestia wrażliwa, chroniona ustawą i zawsze trzęśliśmy portkami jeśli coś się wysypało. A tutaj totalna olewka.





Te białe kropki w tle to wesołe zakonnice na wycieczce. Módlcie się o moją cierpliwość do pracowników Działów Obsługi Klienta!


Reklamacja poszła. Jak się nie ogarną, to pójdzie zgłoszenie do odpowiednich instytucji, bo na punkcie namolnych telefonów sprzedażowych jestem wyczulona. Takie zboczenie zawodowe.

Nie rozumiem tylko dlaczego kwestia obsługi klienta w dużych firmach tak kuleje. Klient=wróg. Trzeba mu utrudnić życie, udowodniać, że się myli, broń Boże nie przyznawać się do winy. Smutne, bo parę lat przepracowałam na obsłudze i zawsze starałam się być na maksa profesjonalna. To nie tak powinno wyglądać.


Robienie z klienta idioty to na serio zły PR. Nie mówiąc o tym, że jeśli mnie zleją to poza inspektorem danych osobowych również moi znajomi dowiedzą się czyich usług bardzo, ale to bardzo nie polecam. 







A na pocieszenie prezentuję zdjęcia z Doliny Chochołowskiej. Może wspomnienie krokusów, świeżego powietrza i promieni słonecznych na twarzy przywróci mi humor. A no i żeby nie było, że tylko czegoś w tym pościenie polecam, to dla odmiany coś polecę :)










Jeśli będziecie w okolicach Zakopanego to zajrzyjcie do małej bacówki przy Chochołowskiej. Łatwo poznacie po mapie na drewnianych balach zainstalowanej zaraz obok - jadąc w kierunku Zakopca od strony Chochołowa będziecie ja mieć po swojej prawej stronie. Baca udowodnił, że górale wcale nie myślą tylko o kasie, bo pozwolił nam zostawić auto na swoim parkingu bezpłatnie. A tego dnia był spory problem z miejscami i wszędzie parkingowi trzepiący kasę. W podzięce skusiliśmy się na oscypka, który był naprawdę pyyyyyyyszny! Mniam.




To czerwone coś to chyba żurawina. W połączeniu z oscypkiem z patelni to po prostu bajka!



Inną polecaną rzeczą jest PodCytatem, czyli zbiór minimalistycznych blogów. I ja tam jestem - jeszcze raz dziękuję! Korzystając z PodCytatem macie dostęp do najświeższych wpisów minimalistów oraz do świeżo uruchomionego forum. Także korzystajcie, bo to fajna inicjatywa! A jeśli minimalistyczna tematyka jest bliska Waszemu Sercu to warto zaglądać po świeżą dawkę inspiracji.

A i na koniec oddam honor moim butom Nike Free Run, które może i są kiepskimi butami na okołogórskie spacery, ale przynajmniej ekspresowo wysychają jeśli taka ciapa jak ja postanowi przejść przez małe bagienko i nagle utknie po kostki w wodzie. Zapewne jest to wykorzystanie produktu niezgodnie z zaleceniami producenta i wgl, ale butki dały radę, a po wyschnięciu odbyłam w nich trening Insanity. Także chwała moim Nike Free Run i chwała outletom, gdzie je kupiłam w ludzkiej bardzo cenie.









poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Budowa Capsule Wardrobe – jak dobierałam kolory?











W wieku 15 lat popełniłam na sobie jedną z gorszych modowych zbrodni. Była to bluzka z rękawem ¾ z namalowanymi z przodu kwiatami. Niby nic, ale bluzka była wściekle żółta. Długo nie mogłam pojąć dlaczego w czymś, co tak bardzo zachwyciło mnie na manekinie ja sama wyglądam i czuje się jak kupa. 


Potem powtórzyłam jeszcze błąd z kanarkową kurtką Chyba nie mogłam uwierzyć, że żółty to nie mój kolor – musiałam spróbować ponownie i to już mnie ostatecznie przekonało.



Przez jakiś czas sporo czytałam o analizie kolorystycznej. Oczywiście na początku czerpałam wiedzę z tak znamienitych tytułów jak „Dziewczyna”, czy „Bravo Girl”, ale potem zaczęłam zgłębiać temat bardziej w internetach (jak ktoś szuka rzetelnej wiedzy to polecam bloga prowadzonego przez Marię). 

Tylko, że w żadnym z typów nie mogłam się odnaleźć. W sumie do dzisiaj nie wiem, czy jestem jakimś dziwacznym typem Jesieni, czy może Wiosny. Na pewno czymś ciepłym, bo w srebrze wyglądam jak topielica.

Przerobiłam już brązy, pomarańcze, fiolety, zielenie. I wiecie co? W końcu postanowiłam rzucić to w kąt, całe te analizy, wskaźniki, palety. Bo co mi z tego, że dobrze w czymś wyglądam, skoro czuje się jak debil?

Tak było choćby z czerwoną kiecką. Dobrałam odcień pasujący do mojej karnacji, ciepły, lekko wpadający w oranż. Pięknie się prezentuje z jasną karnacją. Ale co z tego skoro w czerwonej kiecce czuje się jakby ktoś mi kazał biegać nago po Rynku Głównym? Okazało się, że mój organizm toleruje czerwień tylko w postaci szminki, lakieru do paznokci i czerwonej podeszwy w szpilkach.




Nowy krzaczek to hibiskus :) A obrazek jak zawsze mojego autorstwa :)



Lubię za to ten piękny pastelowo-miętowy kolor. Wszystkie analizy mi go odradzają. A ja w marynarce w tym kolorze czuje się jak 1 000 000$. Podobnie mam z delikatnym łososiowym odcieniem różu.



W trakcie oczyszczania szafy z nietwarzowych rupieci stworzyłam sobie własny system kolorystyczny. Prezentuje się mniej więcej tak:





Oparty jest na 4 kolorach bazowych – neutralnych. Chociaż neutrale też mają swoje odcienie, a ja staram się sięgać po te pasujące do mnie. 

Czerń. Granat. Beż. I biel. Uwielbiam biel za to jak potrafi rozświetlić twarz. Większa część mojej szafy opiera się na neutralach, co może i nie jest super oryginalne, ale pozwala się szybko i dobrze ubrać w sytuacjach kryzysowych, bo jednak większość rzeczy do siebie pasuje.

Do tego mam kilka rzeczy w kolorach dodatkowych. Miętowa marynarka. Różowa marynarka. Spódnice w odcieniu brzoskwini.

Mam te kilka wyjątków, jak choćby spódnicę w łączkę, czy jasnoniebieską koszulę. Ale to są takie rzeczy, które dalej trzymają się mniej więcej mojego stylu i pasują do reszty. Więc małe odstępstwo tylko podkreśla regułę :)



Co z szarością? Nie uwzględniłam jej w palecie, chociaż w szafie mam sporo szarych rzeczy. Spowodowane jest to tym, że zaczęłam bardziej przerzucać się na beż. Szarość jako kolor wielbię, ale w moim przypadku nie jest najbardziej twarzowa, już szczególnie w wersji gołębiej, której kupowałam kiedyś najwięcej.








W skrócie mój sposób na kolory w szafie to: 

  • 80% neutrale, 20% w ulubionych kolorach. Ulubione kolory ogranicz do +/- 3, żeby nie zwariować.

  • W sklepie kupuj tylko rzeczy w których błyszczysz. To się od razu czuje, kiedy masz ochotę wybiec z przymierzalni to co masz na sobie. 

  • Małe odstępstwo od czasu do czasu nikomu nie szkodzi! 5% szafy może odstawać od reguły.

  • Słuchaj najpierw siebie, a dopiero potem różnych analiz.





czwartek, 23 kwietnia 2015

Kiedy zaszaleć, a kiedy zaoszczędzić?











Jestem zwolenniczką tego, żeby nie dać zakupom zdominować swojego życia, ale z drugiej strony wiem też, że nie da się ich wyeliminować. Nie wydziergasz sobie majtek, nie skleisz Ray-Banów i nie obsadzisz zbożem całego parku obok twojego domu. Po pewne rzeczy musimy ruszyć tyłek do sklepu, wrzucić do koszyka i zapłacić.

I to powoduje, że musimy wybrać najlepszą dla siebie opcję. Krem za 20 czy za 200zł? Bluzka za 50 czy 150? Buty za 30 czy 300?

Kiedy możemy być dumni z zaoszczędzenia 100zł? A kiedy sami siebie robimy w wała, bo kupiliśmy tani chłam, który rozleciał się po tygodniu?

Kiedy spokojnie można kupić coś luksusowego? A kiedy lepiej nie wydawać frajersko kroci na znane logo?



#  Nie wszystko złoto, co się świeci

Konsumentów możemy podzielić na tych, którzy w poważaniu mają wszelkie znaczki, loga i brandy i na tych, którzy o wiele przychylniejszym okiem spojrzą na najgorszy nawet chłam, jeśli ma znaną metkę. Nikogo nie obśmiewam, bo sama należę do tej drugiej kategorii. Lubię marki, które sprzedają mi sobą jakąś historię, jakiś światopogląd. I tak, jestem skłonna zapłacić za trampki 200zł, chociaż za 9 można kupić takie, które mają tylko kilka kosmetycznych różnic i wcale się szybciej nie rozkleją. Bardzo możliwe, że były sklejane w dwóch stojących po sąsiedzku fabrykach.
Trochę luksusu, a nawet trochę szpanu nie robi z ciebie od razu złego człowieka. Chociaż jeśli masz klapki na oczach to bardzo łatwo może zrobić z Ciebie frajera.






Ostatnio oglądałam w Sephorze bardzo drogi, bardzo markowy krem. Piękny słoiczek, piękny zapach, no i koleżanki szlag z zazdrości trafi jak zobaczą coś takiego na półeczce pod lustrem. Wszystko na tip-top, tylko skład daleki od luksusu. Parafina, gliceryna, ciut silikonów, nutka zapachowa. Lepsze rzeczy sprzedają za 30zł w Rossmanie.

Z drugiej strony sama uwielbiam droższe szminki, chociaż porządną można kupić jak za kilkanaście złotych. Ale taką już mam fazę i nie zamierzam się z tego powodu kajać, szczególnie że kupuję jakoś dwie szminki na rok. Więc w przeliczeniu na miesiąc wydaję mniej niż kompulsywne szminkoholiczki.

Ogólnie na pierwszym miejscu postawiłabym poszukiwanie dobrej jakości, dopasowanej do naszych wymagań. A dobre jakościowo produkty trafiają się i za 5 i za 500zł.



#  Inwestuj w to z czego korzystasz najczęściej

Podziwiam kobity co wydają kilka ładnych tysięcy na kieckę ślubną a na co dzień biegają w byle jakich łachach z plastiku. Nie ma według mnie za wiele logiki w inwestowanie niebotycznych kwot w coś czego użyjemy raz, czy nawet raz na rok. Przecież to właśnie to z czego korzystamy najczęściej, co najczęściej oglądamy, nosimy, używamy -  właśnie to powinno być porządne i ładne, więc bardzo możliwe, że trzeba będzie się szarpnąć i wydać więcej kasy. Lepiej mieć megadobry krem do codziennej pielęgnacji i dobre buty do pracy. Przynajmniej jest to bardziej uzasadniony wydatek, niż galowa kieca, która zawiśnie smętnie w szafie, bo akurat nie znosisz tego typu imprez. Podobnie lepiej nie inwestować w super sprzęt np. fotograficzny, czy do nurkowania, kiedy jeszcze do końca nie wiesz, czy przypadkiem robienie zdjęć cię nie nudzi. Albo że jednak boisz się wody.
A jeśli któraś z tych rzeczy okaże się być prawdziwą pasją to znów – możesz się szarpnąć. I niech ci dobrze i długo służą. Tak jak komputer na którym pracujesz pół dnia, czy pióro, którego używasz non stop, ulubiona bluzka i ukochane dżinsy. To musi być porządne.






#  Życie ponad stan jest dla frajerów

90% facetów marzy o Porsche, mało który zastanawia się, czy miałby kasę na jego utrzymanie. Zasada jest prosta: kupuj najwyższą jakość na jaką cie stać. A no i najgorszym frajerstwem jest zapożyczanie się na drogie buty i zagraniczne wakacje. To nie zrobi z ciebie Maffashion, tylko dłużnika. I bardzo możliwe, że tak się zapętlisz, że w końcu tylko cotygodniowe wizyty na kozetce będą w stanie wyciągnąć cie z nałogu kupowania dla statusu. Kupuj tylko to na co masz pieniądze, a status podwyższaj sobie umiejętnościami, cechami charakteru, silną wolą, determinacją i osiąganiem wyznaczonych celów. Prawdopodobnie dobrze na tym wyjdziesz. Jeszcze nie dane mi było słyszeć o kobiecie, która na łożu śmierci powiedziałaby cos w stylu „Ach, jak żałuję, że nie kupiłam tych butów”.


I znowu: nie nabijam się. Chętnie wypróbowałabym krem od La Mer, ale aktualnie mam ważniejsze rzeczy na spożytkowanie 500zł. Najpierw rozsądek i już. Może inwestycja zwróci się tak, że w przyszłości moja kosmetyczka będzie pływała w preparatach za pół tysiaka. Na razie muszę wstrzymać rumaki i cieszyć się z kremu za 6 dych. 

Tymczasem moja bliska kumpela narzeka, że jest spłukana, w międzyczasie zamawiając co chwilę Revitalash, czy inne tego typu specyfiki za sporą kasę. Nie przemówisz. Ja jakoś wolę moje krótkie rzęsy i finansowy bufor bezpieczeństwa, niż firany do brody i absolutne zero na koncie.





A Wy oszczędzacie czy raczej szalejecie?









poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Moje sposoby na piękne i zdrowe nogi




Dlaczego tak bardzo chcę Was dzisiaj potraktować postem o żylakach? Ani to ładne, ani miłe. Już lepiej byłoby zrobić post pełen standardowych wiosennych porad w stylu "10 sposobów na piękne nogi" i wlepić tam bzdety, które każda kobieta zna ( czyli te wszystkie peelingi, depilacje, balsamowania i nutka samoopalacza na koniec). To takie milutkie i łatwe, a ja tu wyskakuje z żylakami. Po co?



1. Zobaczyłam w jakim stanie są nogi mojej starszej o kilka lat kumpeli. Ledwie stuknęła jej trzydziestka, nie była w ciąży, nie jest przewlekle chora, uprawia sport. Ma żylaki.


2. Mają je moja babcia i moja mama, więc już od kilku lat jestem świadoma, że i mnie mogą się z dużym prawdopodobieństwem dostać. Dlatego już jakiś czas temu zaczęłam czytać o tym, jak przeciwdziałać tej cholerze. I może warto byłoby część tej wiedzy puścić w świat.


3. Wyczytałam, że w Polsce żylaki ma ok 90% starszych kobiet. Wprawdzie w artykule zabrakło źródła tej informacji, więc jest jakaś szansa, że została ona zwyczajnie zmyślona, ale załóżmy, że dane są mniej więcej prawdziwe. 90% to ogromna ilość! Z drugiej strony może można się załapać do tych 10?




Ok to teraz konkret, czyli co nam pomoże w przeciwdziałaniu żylakom, a co może przyspieszyć ich pojawienie się na naszych zgrabnych nóżkach?



Powyższe informacje czerpałam z wielu różnych artykułów, wywiadów z lekarzami, forów i stron internetowych. Zanotowałam to, co najczęściej się powtarza. Jednak jeśli masz jakieś wątpliwości, to najlepiej podpytaj jeszcze swojego lekarza. O kwestię "mam żylaki, co mogę/ czego nie mogę ćwiczyć?" najlepiej dopytać lekarza sportowego.




Co sama robię, żeby wspomóc swoje nóżki?

Mniej więcej od 22 roku życia widzę, że w gorące dni moje nogi robią się ciężkie i puchną. Dlatego zaprzyjaźniłam się z chłodzącymi żelami. Kupuję zazwyczaj te w cenie do 10 zł. Jeden z nich widzicie na zdjęciu - całkiem ok. Polecam też żel z Ziaji z wyciągiem z kasztanowca, który kosztuje w mojej aptece oszałamiające 5zł.


Mój plan po ciężkim dniu wygląda tak:
  • pozbywam się rurek - uwielbiam dżinsowe rurki i chodzę w nich przez większość czasu. Wiem, że to nie jest najzdrowsze dla nóg, dlatego zaczęłam je zamieniać w domu na coś wygodniejszego,
  • robię łydkom chłodny natrysk - nie jestem morsem, więc nie ustawiam bardzo niskiej temperatury, odczucie ma być przyjemne,
  • smaruję nogi żelem, albo żelem pomieszanym z balsamem do ciała i przy okazji robię delikatny masaż. Używam głównie techniki głaskania, zaczynam od stóp, kończę na udach,
  • układam się wygodnie na kanapie, nogi opieram o ścianę na wysokości około 30 cm. Czasem ćwiczę przez kilka minut "nożyce".

Dodatkowo od ponad tygodnia łykam preparat z Diosminą. Wybrałam ten konkretny, bo był na przecenie w SuperPharm i był o 50% tańszy od reszty. Przestudiowałam ulotkę, nie znalazłam nic, co mogłoby mnie zniechęcić i postanowiłam spróbować. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Do upiększania nóżek używam rajstop w spreju Sally Hansen. Wyglądają marnie, ale przy mojej bladości to wyjście 100 razy lepsze niż samoopalacz. Dodatkowo zawierają witaminę K, więc zawsze to jakaś dodatkowa pomoc.

*Mój magiczny sposób na nakładanie rajstop w spreju tak, żeby nie narobić sobie smug?

Najpierw nakładam balsam do ciała. Potem pryskam rajstopami na dłoń i rozsmarowuję je na skórze zanim cały balsam zdąży się wchłonąć. Po nałożeniu trzeba odczekać do 5 minut, a potem można się ubierać.


Do zdjęcia pozowały ze mną (od lewej): krzaczek maliny oraz dziwna roślinka, którą dostaliśmy w prezencie, portret Cristiny Otero mojego autorstwa, oraz prześliczny kabelek od internetu :) Nóżki bledziuszki potraktowane rajstopami w spreju SH.


Staram się też oduczyć zakładania nogi na nogę. To nie jest proste! Jakieś trzy razy w tygodniu ćwiczę około 40 min ze średnią intensywnością. Najlepszy byłby basen, ale niestety żegnając korporację pożegnałam i Multisporta :( Zmniejszyłam częstotliwość gorących kąpieli, chociaż je uwielbiam. No i staram się zmieniać wysokość obcasów w ciągu dnia: trochę na szpilkach, trochę w tenisówkach, trochę na bosaka. Mam nadzieję, że nóżki docenią wysiłek :)

Nie, nikt nie sponsoruje tego wpisu, ani ja nie namawiam Was do kupowania żadnych tabletech, preparatów, żeli i innych, jeśli nie chcecie. Ale generalnie uważam, że warto zadbać nie tylko o wygląd, ale i o zdrowie naszych nóg, bo to ona mają nas nieść przez Świat przez całe nasze życie. Warto im trochę pomóc.

czwartek, 16 kwietnia 2015

7 lekcji na ciężkie czasy, dół i problemy






Mogę śmiało stwierdzić, że moje życie nie było tak cukierkowe jakbym sobie tego życzyła i nie brakowało momentów, kiedy mocno zastanawiałam się za co Bóg mnie tak bardzo, bardzo nie lubi.


Jednak patrząc na wszystko z perspektywy czasu stwierdzam, że wyszło całkiem ok, a wszystkie paskudne doświadczenia sprawiły, że z rozmemłanej ciapy zmieniłam się w kobitkę, która ma trochę jaj. Wiem, że życie jest jakie jest. Czasem nam posłodzi, a czasem da popalić tak, że tracimy wszystkie siły. Grunt, to się nie poddawać i wyciągać lekcje z niepowodzeń, kłopotów i dołków.


Dzisiaj ku pokrzepieniu serc dziele się wnioskami jakie sama wyciągnęłam z mojego własnego "hard time".



Nigdy nie podążaj za stadem baranów

Tego nauczyłam się w gimnazjum. Najgorsze 3 lata mojego życia mówiąc szczerze, ale nauczyły mnie podstawowej umiejętności życiowej. Czasem człowieka kusi, żeby za tym stadem pójść. Pójść na łatwiznę, nie wychylać się, machnąć ręką, byle by jakoś dostosować się do grupy. Jednak jeśli widzisz, że otaczają Cię idioci, to lepiej rób po swojemu. Możliwe, że nie zrozumieją i postanowią mocno dać Ci w kość, ale w końcu Ci się to opłaci.


Nie wszystkich da się uratować

Czasem bliska nam osoba zwyczajnie dąży do zguby, po drodze najprawdopodobniej łamiąc nam serce. Nauczyłam się, że nie każdego człowieka da się uratować, bo nie każdy chce być ratowany. I chociaż to niesamowicie boli, to czasem najlepiej się odciąć. Jesteś odpowiedzialny tylko za swoje własne życie. Jeśli ktoś postanowił swoje skopać, to w ostateczności pozostaje mu tylko pozwolić na to, a siebie ratować.


Nie mów, że gorzej być nie może, bo okaże się, że może

Zawsze może być gorzej. Nawet jeśli rozpadła Ci się rodzina, facet zdradził, nie masz ani grosza, to nie stękaj, że jesteś na dnie, bo najprawdopodobniej wpadniesz pod samochód. Zawsze może być gorzej. Doceniaj to, co masz i pracuj nad tym, żeby naprawić to co jest złe.


Nie zrzucaj winy na siebie

Zawsze zastanawiałam się dlaczego zdradzony człowiek tak często obwinia siebie. Szczególnie kobiety tak mają, że od razu uruchamia im się myślenie „jestem za brzydka i gruba i nudna, nic dziwnego, że poszedł do innej”. Wyrzuć to myślenie. To nie okradziony jest winny, tylko złodziej. Zawsze. Nie wbijaj sobie do głowy bzdetów.

Nigdy nie wiesz, co czeka za rogiem

To przestroga dla tych, którzy myślą, że ich życie jest do bani i nie ma żadnych szans na poprawę. Nigdy nie wiesz, co Cię spotka. Gdybym w gimnazjum uznała, że jestem na dnie i kończę ze sobą to nie poznałabym kilku wspaniałych osób, nie zaliczyłabym przygody z międzynarodową korporacją, nie kąpałabym się w Morzu Śródziemnym, nie zakochałabym się po uszy. A przecież wtedy nie wierzyłam, że którakolwiek z tych rzeczy jest możliwa. Ale nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Dzisiaj może być do bani, a jutro może być najlepszym dniem twojego życia.


Niektóre problemy są jak trening

W trakcie treningu jesteś zmęczony, czasem czujesz ból, czujesz, że to za wiele i nie dasz rady. Na dodatek jesteś przepocony i śmierdzisz. Czekasz tylko na koniec tych męczarni, a może nawet chcesz je rzucić w kąt. Mimo wszystko zaciskasz zęby. I wychodzisz z tego silniejszy, wytrzymalszy, szybszy i zahartowany. Następnym razem nawet nie poczujesz wysiłku.


Pierdoły to nie problemy


Ale często zdarza nam się pomylić. Jedynka z klasówki. Odrzucenie ze strony kogoś za kim szalejesz. Ochrzan od szefa. Kłótnia z jakimś wrednym Cebulakiem w tramwaju. Lubi się przejmować takimi rzeczami, ale nie wiem po co. Zasada jest prosta: jeśli za dwa tygodnie nie będziesz już pamiętać o sprawie to nie była ona problemem, a pierdołą.




poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Walka z syndromem IKEI - DIY półka na książki / półka na wannę









Ok, przyznam Wam się do czegoś na wstępie tego posta: w moim wnętrzu czai się potwór o chorych zachciankach i muszę bardzo, bardzo pilnować, żeby nie wylazł na wierzch. Inaczej z naszych 60m zostałyby może 3. Może. Potworek ten ma bowiem niebywałą chęć wykupienia połowy IKEI. Tak, nie mam zbyt oryginalnego gustu w kwestii wnętrz. Lubię to, co większość. Nie mam potrzeby na siłę się wyróżniać, a moim jedynym ekscesem jest drzewo wiśniowe oraz krzak maliny w doniczkach postawionych w salonie. Żyję z tym.


Jednak trochę dziwnie zaczęłam się czuć z tym, że oglądając zdjęcia na połowie ulubionych blogów lajfstajlowych mam wrażenie, że autorki zakradają mi się do domu i cykają fotki. Rozumiem takie same kubki, czy coś, ale takie samo łóżko, zasłony, talerze, koce, świeczki, regały, a nawet chodniczek w kiblu - to już jest pokręcone.



Zaczęłam szukać pomysłów na coś bardziej własnego, czego nie ma w tej przeklętej IKEI, żeby zwyczajnie nie zwariować. Poza tym podobał mi się pomysł zrobienia czegoś praktycznego do domu własnymi rękami (czy w tym przypadku pożyczoną wiertarko-wkrętarką).



Pomyślałam o dwóch potrzebnych rzeczach: 



  • niskiej półce, na której można postawić antyramę z plakatem i stosik książek, które nie mieszczą się na półkach,

  • drewnianej półce na wannę, na której można położyć książkę i kieliszek wina (ot, takie pragnienie burżujskich relaksujących kąpieli od czasu do czasu).








Wybranie odpowiedniego rodzaju drewna zajęło trochę czasu, ale reszta była już fajną zabawą. Odbieram to jako nietypową randkę. Zamiast restauracji i wina wizyta w Castoramie i wybieranie odpowiednich kółek i wkrętów :)



Całe montowanie zajęło może 30 minut. Jestem z nas dumna! Nie wspominając już o tym, że uwielbiam drewno i mam nadzieję, że doda naszemu mieszkanku trochę ciepła. I pozbawi mnie tego dziwnego wrażenia deja vu przy oglądaniu wnętrzarskich blogów.












A skoro i tak chciałam zrobić zdjęcia na bloga to od razu postanowiłam wypróbować nasze małe wyroby i tym samym rozpoczęłam poniedziałek od kąpieli w pianie z kieliszkiem soku i całkiem dobrą książką. Tak można zaczynać nowy tydzień :) 



Półeczka jest jak najbardziej funkcjonalna. Pod spodem ma zamontowane drewniane bloczki, co blokuje jej możliwość latania na boki. Powtórzę, że jestem dumna i zauroczona!




Jeśli trafiliście na jakieś inspiracje na domowe DIY to podrzućcie linki w komentarzach. Chyba spodobała mi się ta zabawa.




środa, 8 kwietnia 2015

Miej bogatą głowę, czyli 5 sposobów na wzbogacenie swojej osobowości










Jest jedno takie zdanie, które mnie przeraża. W ustach starych i młodych brzmi tak samo strasznie. Na jego dźwięk w mojej głowie powstają smutne, szare wizje stagnacji. Mądrzy ludzie mówią, że jak się nie rozwijasz, to się cofasz. Więc dlaczego (dlaczego?!) tyle osób wokół powtarza te szatańskie słowa:


„Chciałbym nie musieć się już niczego nigdy uczyć”.


Oczywiście słowa czasami się różnią, ale wydźwięk jest zawsze ten sam. O i lubię też wersje „Za stara/stary jestem, żeby się tego nauczyć”. Zawsze mam ochotę zapytać takiej osoby, czy wybrała już sobie trumnę. Bo przecież póki życia póty nadziei i nauczyć się czegoś nowego można mając i ponad 100 lat. Nie ma zamkniętej granicy uczenia się, są tylko zamknięte umysły.


Smutny jest fakt, że gonimy za ajfonami, trendami, domami i autami. To wszystko przeminie, wyjdzie z mody, zepsuje się lub nam się znudzi. Fajnie byłoby wypełnić nasze głowy, tak jak wypełniamy nasze domy. Pomysłami, marzeniami, wspomnieniami.


W naszym mózgu możemy zamknąć prawdziwe bogactwo, które przy odpowiednim zarządzaniu może nam przynieść pieniądze, sławę, przyjaciół, czy po prostu zwykłe spełnienie. Może uczynić z nas świetnego partnera do rozmów. Może otworzyć nam cały świat. Więc nie zamykajmy się tylko w kręgu przedmiotów, a raczej zainwestujmy w siebie.
Już nie wspominam nawet o konsekwencjach pustostanu mózgowego. Tak, w tym kraju żyją ludzie, którzy nie wiedzą ile księżyców ma Ziemia. Pewnie nawet nie wiedzą z czego jest zrobiona kawa, którą kupują w Starbucksie. Dlatego ładnie Cię proszę: nie bądź idiotą i pustakiem. Nieważne ile masz lat – 15 czy 115- zachowaj otwartą głowę i wpuszczaj do niej chętnie nowe rzeczy.




Własnej roboty plakat z moją życiową mantrą. Patrzę na niego pijąc kawę i zbierając motywację. Uwielbiam te kolory. Po prawej widać pół sówki, którą ostatnio wyszydełkowałam, przy okazji ucząc się kilku nowych rzeczy. Bo uczyć się zawsze warto.




Rozmawiaj z ludźmi

Nawet jeśli jesteś introwertykiem jak ja i czasem nic Cię bardziej nie przeraża niż konieczność odezwania się do drugiej istoty ludzkiej. Przezwyciężaj tą barierę. Ludzie to najlepsza kopalnia wiedzy, pomysłów i kontaktów. Szczególnie pozytywni ludzie, dlatego sam szukaj z nimi kontaktu.


Czytaj mądrze

Moda na czytanie wraca, co ma też swoje słabe strony. Uważaj na aktualnie lansowane książki – czasami za dobrą kampanią reklamową stoi literacki gniot. Kilka razy dałam się nabrać, więcej już nie. Czytaj na różne tematy. Książki, artykuły, blogi. Czytaj w innych językach, jeśli tylko je znasz. Czytaj powoli i uważnie. Przeplataj trudną, naukową lekturę z czymś lekkim i przyjemnym. Niech czytanie sprawia Ci radość.


Podróżuj

Wcale nie musisz od razu lecieć do Indii. Polska też ma dużo do zaoferowania, wystarczy się rozejrzeć, poczytać o okolicy. Zdobywaj wiedzę o tym, co widzisz w trakcie podróży. Próbuj lokalnej kuchni, poznawaj mieszkańców i ich zwyczaje. Niech to nie będzie bezrefleksyjne all inclusive, gdzie nie wychodzisz z hotelowego basenu. Zobacz jak żyją ludzie w innym zakątku świata.


Miej swoją pasję

Z pasją jest ten problem, że ludzie mają sporo błędnych przekonań na jej temat. Że to musi być coś wielkiego, że od początku musisz mieć talent do danej rzeczy. Bullshit. Możesz szydełkować, interesować się architekturą drewnianą, modą XIX wieku, rasami chomików, kolarstwem, rozwojem osobistym. Czym Ci się żywnie podoba. I możesz zacząć będąc kompletnie do bani. Umiejętności i wiedza przyjdą z czasem.


Mów TAK


Problem z bezrefleksyjnym mówieniem NIE dotyczy i mnie, ale staram się z tym walczyć. Nie odrzucaj okazji, które podsyła Ci życie. Czy chodzi o imprezę, czy wyjście na ciekawe targi, czy piknik w parku. Oczywiście nie musisz mówić „tak” na wszystko. Jeśli wiesz, że coś nie jest dla Ciebie to odmów. Ale jeśli masz chociaż kilka procent wątpliwości to daj sobie szanse.

I już nigdy nie mów, że nie chcesz się uczyć, bo to uczenie się nowego przenosi Ciebie i Twoje życie poziom wyżej. Tego, co zamkniesz w swojej głowie nikt nie może ukraść, ani zniszczyć. Idź i bądź mądry, człowieku! :)

P.S. Przepraszam, za brak reakcji na komentarze i maile. Mam ostatnio lekki kocioł.

piątek, 3 kwietnia 2015

Czy przedmioty panują nad Tobą i Twoim nastrojem?


Jedną z niewielu rzeczy, które kupiłam w zeszłym roku był boski strój kąpielowy. Boski! Piękny odcień ciemnoniebieskiego. Fajna, podkreślająca biust góra. Prosty dół, w którym mój tyłek wyglądał w miarę zgrabnie. Wysoka jakość i całkiem spora cena.

Poszłam w nim raz na basen. Raz. I wygląda na to, że zostawiłam majty w przebieralni. Muszę mówić, że praktycznie trafił mnie szlag?

Tak się czułam wczoraj po zjedzeniu połowy słoika Nutelli, kiedy to dopadł mnie cukrowy dół.


Druga rzecz to nasze piękne i uwielbiane przeze mnie autko. No właściwie to auto mojego faceta (co jest zupełnie normalne, zważywszy fakt, że bronie się rękami i nogami przed zrobieniem prawka), ale to ja podsunęłam ten model. I kocham je.


Niestety w ostatnim czasie więcej stoi u mechanika, niż jeździ. A jak już jeździ to prawie wstrzymujemy oddech, czekając jak zapali się kontrolka, a auto zatrzyma się. Oczywiście na środku najruchliwszego w mieście skrzyżowania.


Mamy do dyspozycji auto służbowe. Brzydkie jak noc, ale jeździ i utrzymanie go nic praktycznie nie kosztuje. Stąd decyzja, że ukochane autko po gruntownych naprawach idzie na sprzedaż. A mi serce się trochę łamie. Szczerze. Człowiek przywiązuje się do samochodów. Nawet jeśli sam jest nimi tylko wożony.



Pierścionek to DYI w moim wykonaniu. Na dłoni wygląda 100 razy lepiej i o dziwo przetrwał w nienaruszonym stanie zakupy w markecie budowlanym. O dziwo ostatnio bywam w nich częściej niż w Zarze i świetnie się bawię poszukując idealnej deski :)


Te dwie rzeczy mocno mnie wkurzyły, a z drugiej strony zaczęłam myśleć o tym, jak wielki wpływ przedmioty mają na nas. Na nasz humor. Przywiązujemy się do nich, polegamy na nich, nawet opieramy na nich swoje plany. I kiedy coś nie wychodzi, bierze nas cholera. Dobry nastrój pryska, a my złorzeczymy na cały świat.


A przecież to tylko rzeczy. Można je zastąpić innymi. Ktoś powie, że wszystko fajnie, ale te rzeczy kosztują i trzeba było na nie zapracować. Ok, ale kasa to też tylko kasa. Można ją zarobić znowu, dostać, wygrać. To tylko rzeczy i kasa. To nie to samo co utrata zdrowia, miłości, marzeń. To pierdoły.
Czemu więc tak bardzo pozwalamy im rządzić naszym życiem? Czemu pozwalamy im wpływać na nasz humor? Na nasze zdrowie?






Dlatego machnęłam ręką na to wszystko. Trudno – w tym roku kupię nowy strój. Trudno – za parę lat pójdziemy do salonu po nowiutkie auto. Może nawet wtedy sama będę mogła je prowadzić (chociaż nikt o zdrowych zmysłach nie da nowego auta jeszcze nowszemu kierowcy, ale pomarzyć można :D).


Więc generalnie jeśli coś Wam się ostatnio: zepsuło, zniszczyło, zgubiło, potłukło, złamało, poplamiło, podarło, rozciągnęło lub skurczyło, to pamiętajcie, że to tylko rzecz. I głupio dać się zalać tym wszystkim negatywnym uczuciom z powodu przedmiotu.


Wesołych Świąt J
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...