piątek, 29 maja 2015

6 Miesięcy Bez Zakupów - moje powody i zasady.








Ok, słowo się rzekło. Za kilka dni 1.06, więc pora ruszać z wyzwaniem półrocznym. Chociaż szczerze Wam powiem, że jestem tym bardzo, bardzo, bardzo przerażona! Ale z drugiej strony też trochę podekscytowana.

To nie to samo, co Miesiąc Bez Zakupów. To już prawdziwy sprawdzian silnej woli, ale też sprawdzian tego, jak bardzo manipulują nami reklamodawcy wciskając nam, że "musisz to mieć!". Czy w ogóle da się temu oprzeć? Dlatego uznałam, że warto się przygotować do Wyzwania i wtedy przypomniało mi się ćwiczenie z wypisaniem minimum 20 powodów, aby coś zrobić. Podobno kiedy musimy wymyślić aż tyle argumentów nasz mózg wskakuje na wyższy poziom kreatywności i dodatkowo utrwala motywację do działania. Oto więc moja lista - zamieszczam ją tutaj, żeby móc wrócić w chwilach zwątpienia.







Pytaliście również o ZASADY: czy to będzie zero kupowania w ogóle, czy ciuchy, czy kosmetyki, czy książki, czy jeszcze coś innego? A więc tak:

  • głównie zakaz dotyczy kupowania nowych ciuchów - bo mam ich wystarczająco dużo, a jednak często coś nowego wpada do szafy, ale przynajmniej odczuwam silną miłość do widzianej gdzieś rzeczy. A więc przez 6 miesięcy zero ciuchów, chyba że faktycznie rozpadną mi się wszystkie buty, albo podziurawię wszystkie spodnie. Ale nie myślę, żeby miało do tego dojść.
  •  kosmetyki - przez pół roku odsuwam kosmetyczne zachcianki i używam tego, co mam. Mogę iść na zakupy tylko wtedy, kiedy skończy się jakiś niezbędny produkt - krem, czy tusz.
  • książki - ten punkt mnie boli, bo jestem czytaczem i pochłaniaczem słowa pisanego. Zasada na najbliższe pół roku jest taka, że póki się da korzystam z biblioteki (mam pod nosem, a nawet nie chciało mi się ruszyć i zapisać) i prywatnych biblioteczek moich znajomych. Dopiero po wyczerpaniu tych rezerw wolno mi coś kupić.
  • gazety i czasopisma - 2015 upływa pod znakiem ograniczenia czasopism do zera. Póki co udaje się, więc zasada zostaje ze mną na najbliższe pół roku.





Gdzie nie ma ograniczeń:
  • jedzenie - dobre i jakościowe jedzenie to coś na czym nie zamierzam oszczędzać. Poznawanie nowych smaków mam nadzieję poratuje mnie w trudnych chwilach zwątpienia.
  • materiały plastyczne - taką mam pasję i nie zamierzam sobie tego odbierać. Szczególnie po odkryciu nowego sklepu plastycznego z genialnymi cenami i asortymentem. Moja Ziemia Obiecana!


Jeszcze słówko co do Converse'ów - pisałam tutaj o tym, że marzą mi się te tramposzki i dostałam sugestię, żeby kupić je przed wyzwaniem. Niestety jak na złość tenisówki kupione w zeszłym sezonie w CCC chyba za 30 lub 40zł nie mają najmniejszego zamiaru się rozlecieć. Raczej dzielnie znoszą moje ganianie po deszczach, błotach i piaskach. Pomyślałam, że to nie o to chodzi w całym wyzwaniu, żeby się "przed" obkupić w co się da. Myślę, że Conversy poczekają na mnie te pół roku. Nie mają wyboru :)



A no i w komentarzach i mailach kilka z Was napisało, że 6 Miesięcy to za dużo, ale chodzi Wam po głowie przeprowadzenie u siebie Miesiąca Bez Zakupów - postanowiłam zrobić dla Was arkusze. Wiem, że czasem zapisanie czegoś na kartce bardzo pomaga się ogarnąć, dlatego poniżej znajdziecie moje formularze do uzupełnienia. Można je pobrać i korzystać wedle uznania.






Trzymajcie kciuki! :)





poniedziałek, 25 maja 2015

Liczy się działanie, a nie narzekanie! (nie, to nie jest wpis o polityce...)








Piszę do Was pełna podziwu dla pewnego człowieka. Spokojnie - nie jest to nasz nowy Prezydent. Ani nasz stary Prezydent. Ani w ogóle żaden polityk (chyba wszyscy mamy dosyć politycznych agitacji na dłuższy czas). Jest to mój kolega ze studiów.


Czym mnie zadziwił?

Cóż, to nie jest facet z gatunku tych, co się zadowolą pokoikiem u rodziców i byle jaką pracą. Ten typ prowadzi dwie firmy, udziela się w sporej ilości organizacji i jeszcze ma czas na swoje dosyć wymagające hobby. Jestem pewna, że o tym człowieku będzie kiedyś głośno.
Ale mój absolutny szacunek zdobył kilka dni temu, kiedy zorganizował jednoosobową akcję sprzątania lasu, czyli po prostu zabrał duży worek na śmieci i zaczął je zwyczajnie zbierać. Bez specjalnej okazji i pochwał. Tylko po to, żeby w jego ukochanym miejscu było ładniej.





Należę do osób, którym syfiarstwo pewnej części ludzkości niesamowicie przeszkadza, bo czy to taki wielki problem wyrzucić opakowanie po wafelku i zgaszonego peta do śmietnika? Ale kończy się u mnie na oburzeniu, kiedy widzę śmieci na chodniku lub śmieci na górskim szlaku. Brzydzimy się zbierać cudze śmieci, jesteśmy na to zbyt dumni, a poza tym to nie my naśmieciliśmy - my jesteśmy kulturalni i takich rzeczy nie robimy.

Tylko szkoda, że takie podejście nic nie zmieni. Czasem trzeba przełknąć głupią dumę, zabrać wór i pozbierać ten syf, którego nas mierzi. I nie chodzi o śmieci. Chcemy, żeby było lepiej, ładniej, bogaciej, przyjemniej? To musimy coś sami zrobić w tym kierunku, a nie czekać aż inni posprzątają. Musimy się ruszyć. Musimy coś zrobić. Coś więcej niż tylko stękanie pod nosem. Nawet coś malutkiego, bo jestem pewna, że nawet małe zmiany mogą dać wielki rezultat. Amen.

P.S. Zdecydowałam się ruszyć z akcją 6 Miesięcy Bez Zakupów - zasady do końca tygodnia powinny się pojawić na blogu.

Drugie P.S. : może nie wiecie, ale uruchomiłam drugiego bloga. Nie, nie tego z rysunkami. Tego założę za jakiś czas. #KARIEROWNIA jest póki co w powijakach, ale docelowo ma być miejscem w którym będę się dzielić całym moim skupiskiem wiedzy na temat kobiecej kariery, CV, własnej firmy (do której powolutku zmierzam), czy pracy nad wizerunkiem. Zainteresowane zapraszam!




czwartek, 21 maja 2015

6 miesięcy bez zakupów?







2015 to całkiem dobry rok dla moich noworocznych postanowień. No bo tak:


  • mam zrobić 100 rysunków - w tym momencie mam już ponad 60. Widać jakiś progres i nie wydaje mi się, żebym miała nawalić. W głowie mam plan stworzenia rysunkowego bloga. Póki co można je oglądać tu.
  • mam się zdecydować, czy pracować na sylwetkę marzeń, czy zaakceptować to jak wyglądam - od ponad miesiąca ostro nawalam Insanity + trochę Chodakowskiej i zumby i mam już pierwsze efekty w postaci ładniejszego tyłka, znikającego brzuszka i topniejących boczków. (Po napisaniu tego fragmentu pewnie znowu pojawią się wejścia na bloga przez hasło "ładne tyłki" <-serio mam tego trochę :D)
  • mam odwiedzić Rzym - mamy już kasę, jedynie problem z ustaleniem terminu przeciąga całą sprawę, ale liczę, że najpóźniej we wrześniu uda się odwiedzić Wieczne Miasto.
  • mam nie kupować żadnych gazet i czasopism - w 2014 wydaliśmy na nie małą fortunę. Ja rozumiem, że to były głównie gazety o biznesie, rozwoju osobistym, czy gazetki językowe. Czyli wszystkie te co kosztują po 10-15zł, a potem i tak o nich zapominasz. W tym roku zero gazet i jakoś przeżyliśmy bez tych wszystkich informacji i artykułów.




W mojej głowie jest też sobie taki cel: "Miesiąc bez zakupów to pestka, rok to póki co przesada, więc może... pół roku?". Wiem, że jeśli mam w ogóle zacząć, to pora powoli zaczynać, tak żeby grudzień był już zakupowo dostępny.

Z drugiej strony chciałam kupić conversy, a na jesień drugie botki skórzane i nowy trench by się przydał i kilka bluzek... I tak dalej. Bije się z myślami, czy jest w ogóle sens.

Z którejś tam innej strony mówię sobie, że to świetny pomysł, bo będę mogła skupić się na działaniu, na pracy. Nie na łażeniu po sklepach i szukaniu sposobów na roztrwonienie gotówki. Zyskam sporo czasu na rzeczy ważniejsze. No i sprawdzę moją silną wolę. A jeśli wytrwam w ćwiczeniach to za pół roku będę sobie mogła w nagrodę sprawić coś wystrzałowego.

Co myślicie? Warto w to brnąć? I czy w ogóle chcecie czytać moje wypociny o tym jak to walczę z chęcią kupienia drogich trampek?

poniedziałek, 18 maja 2015

Zdobądź faceta książkowo, czyli recenzja: "Mężczyźni wolą uwodzicielki".






Ciekawy fakt o mnie: jestem w związku ponad 3 lata, ale wciąż czuje się bardzo związana z grupą singli. Może dlatego, że mam masę wolnych przyjaciółek, które szukają swojego księcia? A może po prostu bardzo dobrze pamiętam jak sama się czułam, będąc singielką?

Zabawne jest to, że jak ognia unikam wszelkich poradników dotyczących związków, uznając je za stek głupot i słodkich do bólu frazesów, po których masz ochotę rzygać tęczą. Za to dosyć chętnie sięgam po książki typu "przeczytaj mnie, a NA PEWNO znajdziesz swoją drugą połowę". Do tego typu książek zalicza się właśnie pozycja "MĘŻCZYŹNI WOLĄ UWODZICIELKI. Jak ich zdobywać?". Większość moich czytelniczek to kobiety, więc w ramach odpoczynku od oszczędzania, ciuchów i minimalizmu, postanowiłam zaserwować Wam małą recenzję w ten śliczny poniedziałek.

Zacznijmy od tego, że mam tą książkę już dobrych kilka lat i pierwszy raz czytałam ją jeszcze za czasów singielskich. Robiłam też na marginesach sporo notatek z przemyśleniami, które teraz bawiły mnie do łez. Przykład: coś tam o tym, że większość mężczyzn nie przeczytała książki o uwodzeniu kobiet i obok mój dopisek "mężczyźni nie czytają, potrafią tylko oglądać obrazki" :D Teraz nie pojmuję tego hejtu, bo nie brakuje facetów z którymi mogę dyskutować o przeczytanych książkach godzinami. Ale przynajmniej mogłam się pośmiać sama z siebie.

Powrót do książki po dłuższym czasie i zmianie mojej sytuacji osobistej pozwolił w miarę praktycznie ocenić, czy w ogóle coś mi się przydało w zdobyciu mojego własnego Księcia :) I o dziwo okazało się, że jest kilka takich rzeczy, chociaż zabierając się za lekturę myślałam, że będzie dokładnie odwrotnie.







Kilka mocnych założeń z tej książki:
  • przygotowanie planu podrywu włącznie z wyznaczeniem daty ślubu - to mi się mniej podobało, bo książka jest pełna stereotypowego myślenia, że faceci chcą tylko seksu, a kobiety spędzają całe swoje życie marząc o ślubie. Niemniej za pierwszym razem zanotowałam sobie taki plan z wyznaczeniem dat chodzenia na randki aż do wejścia w związek (odpuściłam sobie planowanie daty ślubu) i wiecie co? Pomyliłam się dokładnie o rok :)
  • spisanie cech wymarzonego faceta - to fajna część, bo autorzy dobrze opisują jak dokonać selekcji cech najważniejszych do tego, żebyśmy z danym facetem były szczęśliwe. Znów na marginesie znalazłam listę i ku własnemu przerażeniu odkryłam, że mój facet ma 90% tych cech, łącznie z cechami wyglądu. Normalnie samospełniająca się przepowiednia.
  • randkowanie to statystyka, umawiaj się na możliwie największą ilość randek - z tym nie mogę się zgodzić, bo kurde jak na moje oko to miłość wymyka się statystykom. Możesz umówić się na tysiąc randek i nic. A potem wbiegniesz zasapana do tramwaju (znając życie z rozmazanym makijażem i w rajstopach w których poszło oczko) i wpadniesz na miłość życia.
  • nie przejmuj się odmową - tutaj też mamy szeroki opis tego, dlaczego nie warto się przejmować i jak sobie pomóc w tym nieprzejmowaniu. Przydatne. W randkowaniu i w pracy, kiedy na przykład spotykasz się z odmową ze strony klientów.

Ogólnie książka pełna jest porad różnego typu od przygotowania inspirującego moodboardu, przez poprawienie własnego wizerunku, aż po listę miejsc gdzie możesz spotkać faceta. Niektóre rzeczy bardzo praktyczne, inne wzięte z kosmosu. Nie podoba mi się mocno amerykański styl pisania książki, gdzie sporą część zajmują przechwałki autorów, jakimi to specami od związków i podrywu oni nie są i jakich to sztuczek Ci nie zaserwują. Normalnie będziesz chodziła po dywanach z mężczyzn i tak dalej... Konkrety, panowie, konkrety!

No właśnie, autorami są faceci i dlatego mamy tu trochę odmienny punkt widzenia. Zero użalania się i wpajania, że zasługujesz na miłość, tylko typowo męskie podejście: idź, zagadaj, zaproś na randkę. Odmówił? Idź do kolejnego. Nie będę się kłócić, czy taka statystyczna metoda jest dobra, ale zawsze to coś nowego.

Ogólnie książka jest lekką i zabawną lekturą na weekend - chociaż moja wersja z notatkami jest o wiele zabawniejsza :D Prawdziwej uwodzicielki z Ciebie nie zrobi, bo jest do bólu metodyczna, praktyczna i oparta na statystyce, co jak dla mnie niewiele ma wspólnego z prawdziwym uwodzeniem. Ale pomoże pewne rzeczy przemyśleć i trochę bardziej się otworzyć. Jakby nie było to ja też pierwsza zagadałam do mojego Księcia, więc chyba ta lektura odrobinę na mnie wpłynęła.

Książkę dostaniecie w necie w cenie około 40zł. Autorzy: David Copeland i Ron Louis. Wydawnictwo Helion.

P.S. Niech nikomu nie przyjdzie do głowy wykorzystywać słowo w słowo testów w niej zawartych. W sensie wypowiedzi kierowanych do faceta. Naturalnością dorównują dialogom w programach typu "Trudne sprawy" i "Dlaczego ja?".

czwartek, 14 maja 2015

WYZWANIE: Tydzień bez uniformu - PODUMOWANIE







Ok, minął tydzień WYZWANIA. Pora na obiecane podsumowanie.

Niestety nie udało się kombinować przez wszystkie 7 dni i nie zamierzam Wam tutaj ściemniać. 3 dni spędziłam albo w ubłoconych adidasach i dżinsach, albo w stroju do ćwiczeń. Nie ma sensu tego pokazywać. Nie chcecie mieć koszmarów.

Zgodnie z obietnicą wstawiam zdjęcia. Niestety żadna ze mnie Kasia Tusk, a na widok wycelowanego we mnie aparatu dostaję niekontrolowanej pokraczności. Więc jest jak jest.







Zestaw I

Z okazji świętowania o którym pisałam w poprzednim poście. Radosna spódniczka, bluzka w paski i szpile. Na co dzień strój nie do pomyślenia.










Zestaw II

Pójście za ciosem i eksperyment z łączeniem dwóch rzeczy w wyrazistym kolorze. No i moje najseksowniejsze szpile. Pewnie taki zestaw wyglądałby lepiej jakbym była opalona, ale że u mnie coś takiego jak opalenizna nie występuje, to nie muszę czekać.









Zestaw III

Zakochałam się w tym zestawieniu kolorów. Bluzka odkrywająca brzuch to lekkie szaleństwo, ale tego dnia siedziałam w domu, więc nie musiałam się martwić tym, co ktoś pomyśli. Uwierzycie, że dostałam tą spódnicę będąc w 6 klasie szkoły podstawowej? To dowód na to, że kiedyś robili porządne ubrania! Od razu przepraszam za to, że taka wymięta, ale pół dnia spędziłam na kanapie z kompem na kolanach i jakoś nie miałam siły potem jej prasować :(








Zestaw IV

Stworzony w trakcie przebieranek. Taki dodatkowy eksperyment. Zawsze podobały mi się takie połączenia na modelkach, czy blogerkach, ale wyjście tak z domu nie wchodziło w grę.







Zestaw V

Zestaw na kolejny dzień w domu. Chciałam wyglądać ładnie, a z drugiej strony czuć się wygodnie. Stąd mała czarna, milutki sweterek i płaskie buty. Spostrzeżenie: sieciówki produkują kiecki chyba na kobiety o wzroście metr pięćdziesiąt w kapeluszu.
A wyższe laski niech się martwią, czy aby nie świecą tyłkiem.







Podsumowując to, czego dowiedziałam się o sobie i swojej szafie w trakcie WYZWANIA:

  • gdyby chciało mi się kombinować to właściwie przez miesiąc mogłabym być codziennie ubrana inaczej,
  • nie, zdecydowanie nie potrzebuję żadnych nowych ciuchów na lato!
  • jestem ubraniowo strasznie przewrażliwiona na punkcie tego, co ludzie powiedzą. To dziwne, bo jakby ktoś mnie nazwał brzydką, czy głupią, to oleję sprawę. Ale boje się zostać określona jako ubrana wyzywająco albo dziwnie. Serio. Dlatego tak lubię mój bezpieczny uniform - nogi zakryte, cycki zakryte, nikt się niepotrzebnie nie gapi. Tylko kurde trochę tak głupio przejść przez życie wiecznie wtapiając się w tłum. w każdym razie wiem, że żadnej Macademian Girl by ze mnie nie było :(
  • Kolory, zabawa i kreatywność nie są takie złe. Nawet jeśli wyglądamy trochę śmiesznie. Nie zawsze trzeba być taką nienaganną, czasem można się powygłupiać.





poniedziałek, 11 maja 2015

Slow life: O świętowaniu słów kilka.









Czasami przeglądam amerykańskie blogi tylko po to, żeby przejrzeć zdjęcia z ich imprez. Urodziny, baby shower, 4 lipca, albo zwykła kolacja z przyjaciółmi. Czemu my Polacy tak nie potrafimy?


Owszem instagram pęka w szwach od zdjęć z restauracji, na przyjęcie komunijne wypada zaprosić minimum sto osób, nie mówiąc już od weselu. Ale jest w tym jakiś przymus i spora doza postaw-się-a-zastaw-się. To nie są imprezy organizowane po to, żeby spędzić czas z tymi, których kochasz. To tylko sposób na pokazanie się.


Widziałam już co z tego wychodzi. Kłótnie, stres, pospinana atmosfera. O tak, lubujemy się w kiepskiej, nadętej atmosferze. Ważniejsze są czyste okna i tyle jedzenie i wódki, żeby nie dało się wszystko zjeść i wypić. Co tam rozmowy, co tam relaks!







A tak w ogóle to czemu blogi toną w nudnych relacjach z eventów, a nie ma praktycznie żadnych zdjęć z przygotowań obiadu z przyjaciółmi? Tak rzadko widać zdjęcia stołu zastawionego do rodzinnego posiłku, albo drinka pitego z najlepszą przyjaciółką na balkonie. To smutne.

Powinniśmy więcej świętować. Bez pompy i nadęcia. Bez obiadu z 12 dań. Bez okazji. Z prostym, dobrym jedzeniem, kawałkiem ciasta i butelką ulubionego wina. Z ludźmi na których nam zależy. Którzy nie zwrócą uwagi na to, że poplamiłaś obrus, albo że sos mógłby być lepszy. Świętujmy ze śmiechem, na luzie, w bliskim gronie.








Dlatego kilka dni temu zdecydowałam o tym, że wystawiamy stół na balkon. Dekorujemy go kwiatkami, świecami i lampkami choinkowymi. Gotujemy pyszny obiad. Kupujemy dobre wino. Robimy dzbanek wypasionej wody owocowej (pomarańcze, truskawki i granat). Delektujemy się. I gadamy. I świętujemy kolejny piękny dzień.

Powinniśmy to robić wszyscy. Częściej, o wiele wiele częściej. Przecież mamy tyle powodów:



  • randki,
  • sukcesy,
  • wiosna,
  • rodzinne obiady,
  • urodziny,
  • spotkania z przyjaciółmi,
  • rocznice,
  • piątki
  • i tyle innych!





Więc do jasnej Anielki idź i świętuj dzisiejszy poniedziałek!





Przypominam, że w dalszym ciągu trwa WYZWANIE: Tydzień bez uniformu!





czwartek, 7 maja 2015

WYZWANIE: tydzień bez uniformu!










Nigdy nie zwracałam przesadnej uwagi na kwestię uniformu i po prostu wmawiałam sobie, że zakładam na siebie to, w czym danego dnia najlepiej będę się czuła.

Tak było dopóki w komentarzu nie zostałam zapytana właśnie o kwestię uniformu. I wtedy uświadomiłam sobie, że faktycznie mam swoją wersję.






Jeansy + bluzka + marynarka = MÓJ UNIFORM



Noszę się tak praktycznie codziennie. I chociaż z jednej strony dobrze się w takim zestawie czuję i chyba też całkiem nieźle wyglądam, to jednak jestem już znudzona swoim wizerunkiem.

Na dodatek wiem, że w szafie mam ponad 80 ciuchów, a nosząc uniform wykorzystuję może 15. Marnotrawstwo i  nuda!

Stąd pomysł na tygodniowe wyzwanie, do którego możecie śmiało dołączyć.








Wyzwanie ma tylko dwie zasady:

# przez 7 dni obowiązuje kompletny zakaz noszenia swojego uniformu!

# staram się wybierać rzeczy noszone mniej i tworzyć z nich takie zestawy, jakich jeszcze nigdy nie miałam na sobie.






Każdego dnia cykam fotę wybranego zestawu, a całość opublikuję za tydzień. Liczę na:

  •  trochę lepsze i kreatywniejsze wykorzystanie szafowych zasobów,
  • wymyślenie kilku nowych fajnych zestawień,
  • urozmaicenie swojego wyglądu,
  • przełamanie rządów uniformu.



Życzcie szczęścia! Wyzwanie przyda mi się też z innego powodu: w 2015 planuję przeprowadzić poszerzoną wersję Miesiąca Bez Kupowania, czyli całe zgrabne Pół Roku Bez Kupowania. A to oznacza, że za chwilę muszę zaczynać. Dobrze mi to zrobi, bo przyznają - ostatnio wpadłam w lekki zakupowy amok. Pora na detox!





poniedziałek, 4 maja 2015

Sportowa Capsule Wardrobe - moje porady





Witam w ten piękny poniedziałkowy poranek! Wiecie, że już 1/3 roku za nami? Nie wiem kiedy to zleciało, na serio nie wiem. Pamiętam za to, że w grudniu zrobiłam jedno konkretne postanowienie odnośnie 2015: to ma być rok działania, a nie rok gadania/czytania/obiecywania. W kwestii karierowej idzie trochę jak krew z nosa, ale idzie. Być może moje rysunki znajdą się w pewnym ciekawym projekcie uniwersyteckim. Dam znać jeśli wypali.



Ale było też drugie postanowienie: w 2015 albo wypracuję sobie idealną według mnie figurę, albo porzucam ten temat i akceptuję swoje ciało takie jakie jest. Innymi słowy nigdy więcej postanowień w stylu „zamienię skinny fat* na skinny fit”.



*Gdyby ktoś nie wiedział skinny fat to osoba teoretycznie szczupła, ale z niskim wskaźnikiem masy mięśniowej, za to relatywnie wysokim tłuszczowej. Innymi słowy kości i tłuszcz. O ile z zewnątrz wygląda to fajnie, bo rozmiar S i XS i w ogóle, to w stroju kąpielowym jest bieda.




W ostatnich 3 tygodniach wzięłam ostro tyłek w troki i widzę już pierwsze efekty. A w związku z intensywnymi i częstymi treningami musiałam zrobić przegląd całej swojej sportowej garderoby i stąd pomysł na post odnośnie treningowej capsule wardrobe J






# Czy w ogóle musisz kupować sportowe ciuchy?


Moim zdaniem NIE. Jeśli ćwiczysz rzadko, zazwyczaj jakieś rozciąganie czy inny trening bez biegania i podskoków, to nawet sportowe obuwie nie będzie potrzebne. 1/3 moich treningów to właśnie te lżejsze ćwiczenia, które wykonuję boso, bo obciążenie stawu skokowego i kolanowego jest minimalne. Do tego rodzaju aktywności wystarczy dres lub legginsy i t-shirt.




# Najważniejsze elementy sportowej garderoby


Dla mnie są dwa: buty i stanik sportowy. Jeśli biegasz, skaczesz i tym podobne to obuwie sportowe to przymus. Może i Rocky Balboa biegał w trampkach, ale w prawdziwym życiu przy intensywnych treningach zrobisz sobie kuku. Z drugiej strony doradzam wstrzymywać swoje zakupowe rumaki – butki sportowe są takie piękne, kolorowe, modne i… drogie. Blogerki mają po 5 par, a producenci najchętniej doradzaliby wymianę po kilku treningach. Sama mam Free Run’y zakupione w outlecie jakieś 2 lata temu i są to moje jedyne buty sportowe. I dają radę, a ja nie czuję uzasadnionej potrzeby kupna kolejnej pary. Bo to, że jest nowa kolekcja ślicznych butów, to nie jest uzasadniona potrzeba. Może gdybym uprawiała kilka bardzo zróżnicowanych treningów, czy jakieś bardzo różne sporty to owszem.



# A co ze stanikiem?


Najgorsze co może spotkać kobietę w trakcie aktywności fizycznej to obijanie się cyckami po twarzy. A tak na poważnie to posiadając jakiś tam cyc nie da się bez dobrego stanika wykonać porządnego treningu i nie paść z bólu. Ale czy trzeba od razu bankrutować? Na focie widzicie mój zbiór i powiem szczerze najlepszy jest różowy Nike. Kosztował w outlecie chyba ze 140zł, więc do tanich nie należy. Ale trzyma wszystko na miejscu nawet przy najgorszym treningu Insanity. Ale za to fioletowy topik Adidas kupiłam w ciucholandzie za magiczne 9zł, a wbudowany wewnątrz stanik jest na serio niewiele gorszy i też bardzo porządnie trzyma wszystko na miejscu. Niebieski to produkt H&M za jakieś 30zł. Producent od razu na metce oznaczył informację, że jest to stanik typu low suport, więc nie ma się co oszukiwać. Używam do jogi czy do Skalpela i tutaj sprawdza się dobrze, a sam materiał i wykończenie jak na H&M bardzo OK. Ale ogólnie najbardziej polecam polowanie w ciucholandach, a jeśli tam nic nie znajdziecie, to w outletach. Chyba, że natura bardzo hojnie Was obdarzyła – wtedy lepiej zrobić swojemu kręgosłupowi dobrze i zainwestować.






# Sportowe gacie


Bez bólu powiem, że mam 3 pary i będę jeszcze potrzebowała szortów. Mam:
  • długie ocieplane legginsy na depresyjny okres jesień/zima (wszak sport wyzwala endorfiny, a wtedy chyba najbardziej ich potrzebujemy) kupione w Decathlonie za 70zł – super, super, super a jeśli na zewnątrz jest -30 stopni to zakładam je nawet pod jeansy, bo skutecznie chronią przed odmrożeniem sobie tyłka,
  • długie cienkie legginsy z Oysho za nie wiem ile – wyglądają fajnie i są megawygodne, ale lekko prześwitują, więc ćwiczę w nich tylko w domu,
  • oraz sportowe gacie do kolan z outletu Adidasa za chyba 119zł – milutki materiał no i nic nie prześwituje, jedyna wada to zbieranie wszystkich paprochów w okolicy.


Wszystko zależy od tego ile ćwiczysz, gdzie ćwiczysz i kiedy ćwiczysz. Jeśli cały Twój trening polega na odpaleniu Chodakowskiej z youtube, to spokojnie wystarczy jedna para. Przy zakupie polecam uważnie sprawdzać właśnie stopień prześwitu, inaczej możesz odnaleźć swoją pupę w internetach w artykule, który udowadnia, że sportowe legginsy są najlepszym przyjacielem faceta.






# Topy i bluzy


Wszystkie domowe treningi wykonuję po prostu w staniku sportowym, bo po chwili padłabym z gorąca. Jeśli biegasz, bądź ćwiczysz na siłowni może się przydać kilka fajnych topów. Raczej odradzam bawełniane, tutaj sto razy lepiej sprawdzą się tkaniny odprowadzające wodę, które są coraz przyjemniejsze w noszeniu. A no i ciepła bluza z kapturem to jak dla mnie konieczność. Kiedy zaczynasz trening rano jest jak ratunek.



# Gdzie na zakupy?


Nie trzeba się już wcale ograniczać do sklepów firmowych najpopularniejszych sportowych marek. Mamy też coraz lepiej wyposażone outlety, pojawiają się sportowe działy w sieciówkach (gdzie jakość też jest bardzo dobra), a nawet hipermarketach. Generalnie konkurencja rośnie i nie jest wcale trudno znaleźć dobrą odzież sportową w ludzkiej cenie. A no i polecam bardzo poszperać od czasu do czasu w ciucholandzie bo i tam mogą się czaić sportowe okazje.



#Grunt to...


... nie przesadzać z ilością. Jeśli nie jesteś Ewą Chodakowską i nie spędzasz na treningach więcej czasu niż w pracy, to nie potrzebujesz kupować połowy kolekcji sportowej. A jeśli jeszcze nawet nie wiesz, czy aktywność fizyczna jest dla Ciebie, to tym bardziej ogranicz się do niezbędnego minimum. I polecam olać popularny system motywowania się poprzez zakupy - niech motywują Cię efekty i zdrowie, a nie nowa para butów i dresy. Bo jak Ci już spowszednieją, to rzucisz to wszystko w cholerę.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...