wtorek, 31 grudnia 2013

Krótkie podsumowanie i jeszcze krótsza lista celów 2014



Pora na ostatni post o tematyce noworocznych postanowień. Będzie to moje podsumowanie mijającego roku i zbiór celów na kolejne 365 dni. A więc zaczynamy :)

2013

   Po pierwsze i najważniejsze zwolniłam się ze znienawidzonej pracy. Chociaż wszyscy mi to odradzali. No bo jak to tak porzucać pewną posadkę z umową o pracę? Ale czasem warto rzucić się na głęboką wodę.

   Zostałam magistrem. Chociaż już myślę o studiach podyplomowych. Taka już ze mnie dziwna istota, to lubi się uczyć. Ale i tak się cieszę, że pożegnałam się z dziwnymi pomysłami wykładowców i z koniecznością hurtowego tworzenia prezentacji.

   Przetrwałam Miesiąc Bez Zakupów. I w ogóle sporo się nauczyłam o gospodarowaniu kasą. W końcu przez większą część 2013 byłam bezrobotna, a to zobowiązuje :) Mam nadzieję,  że cała ta wiedza o zakupach, pieniądzach i byciu szczęśliwym nawet przy bardzo ograniczonych funduszach zostanie ze mną na dłużej.

   Zaczęłam o wiele zdrowiej się odżywiać. Chociaż okres świąteczny był pod tym względem katastrofą, to jednak wyrobiłam sobie kilka nawyków. Zdecydowanie spadła ilość spożywanych fastfoodów. Wzrosła za to ilość warzyw i owoców. Koktajl z pietruszką stał się niemal codziennym rytuałem, polubiłam się też z gorzką czekoladą.

   Wróciłam do dawnej pasji, czyli rysowania. I postanowiłam trochę się w tym podszkolić. Odkryłam też, że nauka rosyjskiego może być przyjemnością (o ile pani lektor-komunistka nie zmusza cię do uczenia się głupawych czytanek na pamięć, ale odkąd pożegnałam się z uczelnią mogę się uczyć jak, czego i kiedy chcę).

   Znalazłam nową pracę. Wymagało to cierpliwości. Straciłam trochę nerwów czekając na wyniki rekrutacji. Prawie straciłam też nadzieję na to, że jeszcze można znaleźć pracę o fajnych warunkach. Można!

2014: Cele

   Nadrobić zaległości zdrowotne (przede wszystkim odwiedzić dentystę!!!)

   Zrobić szpagat (a co, zawsze chciałam, więc nie ma na co czekać :) )

   Skończyć dwie książki do rosyjskiego do czerwca, poczytać coś o certyfikatach z tego języka i rozważyć możliwość zdania egzaminu.

   Zacząć naukę jakiegoś innego języka, najlepiej włoskiego, lub czeskiego.

   Odwiedzić Wiedeń i Rzym.

   Wykonywać przynajmniej jeden rysunek w tygodniu, ćwiczyć przynajmniej 3 razy w tygodniu.

   Do maja zorientować się ile kosztują wymarzone studia podyplomowe i jeśli będzie taka możliwość, to zapisać się na nie :).

   Jeść więcej tego, co zdrowe. Dobrze traktować swój organizm. Pić codziennie szklankę wody z cytryną. Ograniczyć cukier, utrzymywać tendencję spadkową jeśli chodzi o picie trunków wyskokowych :) Pić codziennie koktajl owocowy z pietruszką.

   Wydawać pieniądze rozsądnie. Na rzeczy przydatne, wysokiej jakości i piękne. Nie kupować takich rzeczy jak kremy, balsamy, podkłady, póki mam jeszcze nieskończone stare. Tworzyć wspaniałą Capsule Wardrobe. Nie ulegać zachciankom, ani trendom. Nie kupować na pocieszenie. Przeprowadzić znowu Miesiąc Bez Zakupów.

Najbardziej zależy mi na dwóch ostatnich punktach, chociaż zawarłam umowę sama ze sobą. Muszę zrealizować przynajmniej 5 z 9 postanowień. Jak już pisałam wcześniej: najważniejsze to wiedzieć, czego się chce. Wiedzieć w jakim kierunku pójść. Cele i plany jeszcze się pozmieniają, ale nejważniejsze, żebym zrobiła krok naprzód. Wtedy uznam rok 2014 za owocny. Czego i Wam życzę! :)

Zapraszam do pozostałych noworoczno-postanowieniowych postów:

sobota, 28 grudnia 2013

Warto mieć Postanowienia Noworoczne i już!


Standardowo ostatnie dni grudnia stają się dla nas czasem podsumowania oraz planów na kolejny rok. Myślimy o tym czego udało nam się dokonać, o swoich zwycięstwach i porażkach, o tym jak zmieniło się nasze życie. I wyznaczamy sobie cele na kolejne 12 miesięcy, albo odpuszczamy kwestię postanowień noworocznych rozgoryczeni tym, że wcześniejszych nie udało się zrealizować.

Po co nam są noworoczne postanowienia?
Coraz częściej na blogach czytam, że ich autorzy rezygnują ze spisywania postanowień. Przecież to się nie udaje, nie ma sensu, a po roku czasu człowiek ma tylko wyrzuty sumienia.
Mam trochę inne podejście do wyznaczania sobie celów. Jak większość z nas jestem raczej leniwa. Wybiorę wylegiwanie się z dobrą książką, albo czytaniem plotek ze świata gwiazd, zamiast przerabiania kolejnego rozdziału w książce do rosyjskiego, czy godziny intensywnego kardio. Ale czas leci i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Postanowienia sprawiają, że mniej go trwonię. A każda godzina przeznaczona na pracę nad sobą jest dla mnie czymś bezcennym.
Poza tym lista celów pomaga mi zobaczyć w jakim momencie życia jestem i gdzie chce się znaleźć. Nie da się spełniać marzeń, jeśli się tych marzeń nie posiada. Kiedyś przeczytałam, że cele to marzenia z konkretnym terminem realizacji. Zanim wyruszysz w drogę musisz się zastanowić, dokąd w ogóle chcesz iść. Osoby bez listy postanowień są skazane na błąkanie się bez celu. No chyba że są naprawdę świadomymi siebie i niezwykle zmotywowanymi jednostkami. Ale nie ukrywajmy, że większość z nas jest leniami kanapowymi jak ja. Lepiej zrobić jeden mały krok, lepiej zrealizować 1 postanowienie z 10, albo nawet zrealizować je tylko częściowo, niż nie zrobić niczego.

CEL, DATA, UZASADNIENIE
Zamiast postanowień lepiej mieć cele. Cel powinien być sformułowany pozytywnie („jestem bogata” zamiast „nie jestem biedna”, jak widać w przykładzie możemy się nawet pokusić o spisanie celu w formie dokonanej, to też może nam pomóc), powinien mieć określony termin realizacji i spisane powody, dlaczego chcesz tą akurat rzecz osiągnąć.
Nie wszystkie cele wymagają poświęcenia pełnego roku czasu. Możliwe, że wystarczy Ci miesiąc czasu na zrobienie szpagatu i pół roku, żeby oszczędzić pieniądze na wymarzony wyjazd.
Z własnego doświadczenia powiem, że uzasadnienie zmienia wszystko. Powinno zawierać minimum 20 powodów, od tych bardzo ważnych, po błahe i głupie (czy raczej „kreatywne inaczej”). Na początku może być nam ciężko ze spisaniem wszystkich, dlatego na spisanie uzasadnienia musimy dać sobie czas. Dopisujmy powody za każdym razem kiedy coś wpadnie nam do głowy. Nie tylko pobudzimy własną kreatywność, ale znajdziemy całkiem sporą dawkę motywacji.

Co szwankuje?
Nie chcesz już więcej spisywać postanowień, ponieważ nigdy wcześniej nie udało Ci się ich zrealizować? Zastanów się dlaczego tak się stało. Napisz u góry na kartce „MOJE BLOKADY” i zapisz wszystko, co przeszkadza Ci w sobie, czego nie lubisz i co uniemożliwia Ci realizację postanowień. U mnie to przede wszystkim lenistwo, strach przed zmianami, ale też na przykład brak wiary w siebie. Dobrze wiedzieć nad czym musimy pracować, z czym walczyć. To już pierwszy krok naprzód.
Problem może też leżeć w samym procesie wyznaczani i realizacji postanowień. Przyznaj sobie oceny za:
- umiejętność wyznaczenia celu,
-umiejętność rozpisania planu realizacji celu,
-przejście do działania,
-konsekwencja i motywowanie się,
-umiejętność skupienia się na najważniejszych zadaniach które pomagają osiągnąć cel,
-mierzenie postępów,
-wiara we własne siły.
Gzie uzyskałeś najniższe oceny? Co możesz zrobić, żeby być lepszym w tych dziedzinach? Zapisz na kartce „Co mogę zrobić, żeby być bardziej konsekwentną i lepiej zmotywowaną?” i wypisz wszystkie odpowiedzi, jakie tylko przyjdą Ci do głowy.

Alternatywa dla postanowień: kim chcę być?
Jeśli nic nie jest w stanie zmusić Cię do spisania noworocznych postanowień, możesz zawsze podejść do tematu inaczej. Napisz, kim chcesz zostać. Gdzie chcesz mieszkać, jak wyglądać, ile zarabiać. Jak chcesz spędzać wolny czas. Jak chcesz się zachowywać. Jakie mieć wartości w życiu. Jakie relacje z innymi ludźmi. Opisz ze szczegółami życie, którym chcesz żyć w najbliższej możliwej przyszłości.
Zresztą opisz to nawet wtedy, gdy sporządziłaś skrupulatną listę celów wraz z harmonogramem ich realizacji i dwudziestopunktowym uzasadnieniem każdego z nich. To będzie doskonałe i niezwykle przyjemne uzupełnienie Twoich notatek.
Za kilka lat możesz się bardzo pozytywnie zdziwić patrząc na tą listę :)

Prosta metoda na wielki cel.
Może być tak, że chcesz postawić przed sobą naprawdę trudny i skomplikowany cel. Tak skomplikowany, że nawet nie wiesz jak się do niego zabrać. I co wtedy? Zacznij od końca! Załóżmy, że chcesz prowadzić swoją firmę i zarabiać na niej kupę kasy. Wyobraź sobie siebie samą siedzącą za ogromnym biurkiem z napisem PANI DYREKTOR, a teraz zastanów się co musiałaś zrobić, żeby siedzieć właśnie w tym miejscu. Może musiałaś przeprowadzić błyskotliwą kampanię reklamową, która rozsławiła Twój produkt i sprawiła, że ludzie go pokochali? Co w takim razie musiało stać się wcześniej? Możliwe, że szukałaś najlepszej agencji reklamowej. A jeszcze wcześniej zaczęłaś produkcję. Wcześniej musiałaś udoskonalić swój produkt, pozyskać środki na realizację pomysłu, założyć działalność i tak dalej… Kiedy dojdziesz do samego początku tej historii, a potem odwrócisz kolejność okaże się, że masz przed sobą świetny wstępny plan działania :)

Post powstał na podstawie wielu książek, szkoleń i rozmów i jest zbiorem refleksji na temat tego, co naprawdę wpłynęło na moje życie i pozwoliło mi trochę skuteczniej realizować postanowienia.
C.D.N.

sobota, 21 grudnia 2013

Postanowienia Noworoczne: Moja Lista Zakupowa na 2014.

Postanowienia noworoczne to cały czas dosyć popularny temat. Chociaż zazwyczaj w lutym nie bardzo już pamiętamy, co takiego założyliśmy sobie w styczniu. W grudniu w trakcie świątecznych porządków znajdujemy całe litanie tego, co mieliśmy zrobić w trakcie ostatnich 12 miesięcy. I zazwyczaj wyrzucamy ją do kosza z bardzo zażenowaną miną. :)

Do roku 2014 postanowiłam podejść poważnie. Może dlatego, że 2013 obfitował w różne dość przełomowe wydarzenia. To pokazało mi, że jeśli tylko chce nam się zakasać rękawy i zabrać do pracy, to możemy osiągać naprawdę cudowne wyniki. Poza tym czas leci. Jeśli chcesz żyć swoim wymarzonym życiem, to kiedy zamierzasz zacząć? Na starość, kiedy najprawdopodobniej braknie Ci sił?

Mam już przygotowaną listę postanowień, ale dzisiaj zacznę od lżejszego tematu. :) Blog ostatnio skupia się wokół optymalnych zakupów, oszczędzania i capsule wardrobe („szafa w pigułce” – jak doskonale to brzmi). Więc zaczynam od celów zakupowych. Myślę, że w 2014 kilka miesięcy będzie Miesiącami Bez Zakupów. Tak, znowu. Bo uświadamiają mi, że mam wszystko, czego potrzebuję. I nie muszę sobie poprawiać humoru wydając pieniądze.
Z drugiej strony trochę przyjemności zakupowej należy się każdej kobiecie. Dlatego postanowiłam, że w 2014 kupię kilka rzeczy, które uzupełnią moją CW, a o których marzyłam od co najmniej kilku miesięcy.

ZEGAREK
Kobiety szalały ostatnio na punkcie wielkich i złotych zegarków Michale Kors. Szczerze mówiąc przyglądałam się temu szaleństwu dosyć sceptycznie. Ale od kilku lat marzy mi się dosyć porządny i raczej klasyczny zegarek. Na srebrnej bransolecie lub na białym skórzanym pasku. Na jakiegoś „wypasionego” Szwajcara mogę nie zdobyć funduszy, ale też nie chcę płacić na samą markę. Więc zegarkowa edukacja ruszy w 2014.



BEŻOWY CIEPŁY PŁASZCZ
Może i nie jest taki niezbędny, bo mój zapas okryć wierzchnich jest spory. Ale przydałby się jakiś naprawdę porządny i klasyczny. A beżowy/cajmelowy pasuje do wszystkiego. W tym roku jakimś cudem powstrzymałam się od płaszczowych zakupów, więc w przyszłym sezonie zrobię sobie prezent.



JEANSY
Mam problem z sieciówkowymi spodniami. Zaraz są sprane, naciągnięte, podziurawione. Kilka lat temu po mojej cioci odziedziczyłam parę Wranglerów, które nie sprawiały takich problemów (a przed moją ciocią nosiła je jej przyjaciółka, po mnie natomiast przez 2 lata chodziła w nich moja mama). Zatem celem na 2014 jest zakup porządnych dżinsów, najlepiej jednej pary klasycznych i jednej pary czarnych woskowanych.


KASZMIROWY SWETEREK
Chociaż może być też kilka. Jako obywatelka statystycznej polskiej oszczędnej rodziny skazana byłam od dzieciństwa na tanie wyroby z akryli. Które to wyroby „gryzły”, a po pierwszym praniu wyglądały… żałośnie. Postanowiłam więc sprawdzić mit „kaszmirowego swetra” na własnej skórze i mam nadzieję, że okażą się warte swojej ceny i opinii.

BUTY
Pożegnałam moje ukochane trampki (zwykłe nołnejmy, nie żadne tam conversy, ale miały ten swój charakterek!). Na wiosnę zastąpią je AirMaxy (tak, tak wieeeem… ofiara mody ze mnie). Do tego porządne szpilki. Niestety raczej nie od CL, ale górnolotnie wstawię tu ich zdjęcie. A nóż widelec marzenie się spełni :) A no i skórzane baleriny, koniecznie.


KOSMETYCZNIE
Nowe perfumy do których wzdycham już rok. Róż Coralista do którego wzdycham lat 3. I Almost Powder, który najprawdopodobniej skończy mi się w okolicach wiosny, a bez którego nie wyobrażam sobie makijażu. I niech nikt mi nie wmawia, że nie różni się on od pudrów za 20zł. Próbowałam, porównywałam, różni się tak bardzo, że przełknę jego zatrważającą w PL cenę. Albo poszukam kogoś, kto kupi go na lotnisku w Anglii na bazcłówce.


Wszystkie grafiki pochodzą z www.google.com

Na koniec wspomnę, że blog może w najbliższym czasie przeżywać krótsze lub dłuższe okresy sieroctwa.  Pożegnałam się ze statusem bezrobotnej. Plusem i to sporym jest spodziewany napływ żywej gotówki. Minusem to, że wracam do domu tak przytłoczona ogromem informacji, że nie mam siły na nic. Muszę dość znacznie przeorganizować całe swoje życie, więc jeśli ktoś czyta i lubi tego bloga, proszę gorąco, aby wykazał się dozą cierpliwości dla autorki. Postaram się wrzucić za tydzień post o celach już trochę ambitniejszych i o fajnej metodzie na ich wyznaczanie i realizowanie.

A tymczasem wszystkim, którzy podczytują moje wypociny chciałam życzyć najcudowniejszych, najbardziej klimatycznych Świąt.
Prezentów, które wyrażą to jak bardzo Wasi bliscy Was kochają (ale pamiętajcie, że Miłość jest czymś tak potężnym, że żaden materialny podarek nigdy nie będzie bardziej wartościowy).
Życzę Wam kilku dni beztroski, żebyście mieli chwilę na otwarcie umysłu i na refleksję.
No i życzę najsamczniejszych przysmaków, którymi będziecie mogli się opychać bez wyrzutów sumienia :)

czwartek, 12 grudnia 2013

O końcu Projektu: Odgracanie. O zakupach i koktajlu z buraka. I jeszcze troche o książkach i o choince :)


Na dzisiaj wypada ostatni dzień projektu „Odgracanie” (jestem fanką naszego ojczystego języka, a jednak w uszach dzwoni mi piękne słówko „decluttering” tak często powtarzane na angielskojęzycznych blogach :) ). Pozbywam się łącznie 25 rzeczy, w tym: nowy dom znajdą 4 pary kolczyków, spodnie, kilka bluzek. Reszta jest do wyrzucenia.
Najlepszy prezent od Mikołaja! Musicie wiedzieć, że nie do końca jestem wierna Połówkowi, szaleję bowiem za Muchą, Klimtem i Axentowiczem :)

Książek nie odważyłam się ruszyć, nawet tych „do magisterki”, które przecież już mi się nie przydadzą. Chyba zbyt wielkim uczuciem darzę słowo pisane, a gdybym tylko mogła, to nasze mieszkanie wyglądało by jak Empik. Ahhhh marzy mi się własna biblioteczka. Mogę być minimalistą w kwestii ciuchów, kosmetyków, wszelkiego typu akcesoriów do domu, ale w przypadku książek? Nigdy! Najchętniej przeczytałabym wszystkie.

25 rzeczy to chyba dobry wynik na początek. Zawsze to jakiś start w pozbywaniu się rzeczy. No i zrobiłam miejsce dla kilku nowych nabytków. Nie byłam na porządnych zakupach od sierpnia (chyba, że liczy się kupowanie skarpetek? :) ), odzwyczaiłąm się od tego. Ale pierwszy dzień w nowej pracy nieuchronnie się zbliża i wypadałoby się tam jakoś prezentować. Zakupy były przemyślane i pokrywały się z moją listą mast hewów (tfu!). Starałam się wybrać możliwie najporządniejsze rzeczy w ramach dostępnego budżetu. Niestety póki nie otrzymam pierwszej wypłaty skazana jestem na wyroby Inditexu i na poczciwy H&M. Mam tylko nadzieję, że nowe nabytki trochę przetrwają. Postawiłam na rzeczy bazowe: czarna bluzka, czarny luźny sweterek, bluza (znaleźć bluzę bez głupiego napisu to cud! Nie chcę żadnego „twerkania”, żadnego „fuck off” i innych głupot) i czarna torebka. Wszystko mi się przyda i może wreszcie przestanę podkradać sweter Połówkowi. Żartowałam, nie przestanę :)


Jeden projekt wyszedł fajnie, za to „Tanie Odchudzanie” położyłam po całości. Już się tłumaczę: najpierw rozbolała mnie ósemka (ząb mądrości? Chyba wredności!), potem miałam urodziny (a Mama Połówka upiekła taaaaaaki pysznyyyy torcik czekoladowy…), potem znajomi zaprosili nas na obiad, a wczoraj zaczęło mnie łapać przeziębienie (już pokonałam wredne bakterie i wirusy z użyciem metod naturalnych-gripex nie ma szans w porównaniu do miodu i herbatki z domowym sokiem malinowym, a no i z rosołkiem... z torebki :D ). To wszystko spowodowało, że ćwiczyłam mniej, bo ciężko wykonywać jakieś wygibasy kiedy ból zęba rozsadza ci czaszkę. No i dieta nie wyglądała cudownie. O dziwo wymiary w ostatnim mierzeniu nawet dobrze wypadły: w talii 63,5, w biodrach 88 i w udzie 50. Mimo wszystko zdjęć nie wstawiam, bo nie ma się czym chwalić za bardzo.

Nie, to nie barszczyk :) Na blogu Ania Maluje podpatrzyłam koktajl z burakiem. Skoro pietruszka przestałą już być czymś gorszącym w owocowych koktajlach, to przyszła pora na buraczka. Smak kontrowersyjny, ale całkiem niezły. I jeśli mam być od tego zdrowsza i ładniejsza, to mogę takie wynalazki nawet codziennie pić. W tle "Siłą nawyku", czyli moja ostatnia lektura.

Kiedy byłam mała choinkę u mnie w domu ubierało się koło 6 grudnia. Postanowiłam wdrożyć ten zwyczaj na naszym mieszkaniu. Będzie można dłużej cieszyć się klimatem, zwłaszcza że Święta spędzimy poza domem.

czwartek, 5 grudnia 2013

Projekt: odgracanie. 7 dni/20 rzeczy mniej




Kiedy na blogu Minimalist Beauty przeczytałam post zatytułowany 33 Days Decluter Project coś mnie „tknęło” w środku. Pozbycie się 100 gratów w 33 dni – kuszące. Z drugiej strony pojawiły się miliony „ALE”. 

Ale idą święta i komu chce się poświęcać czas na szukanie gratów do wyrzucenia.
Ale 100 to za dużo, pół szafy musiałabym wyrzucić.
Ale ja nie znoszę wyrzucać swoich rzeczy!
Ale 33 dni to masa czasu, zaczynam nową pracę i niepotrzebne mi dodatkowe „głupie obowiązki”. I tak dalej.

Prawda w oczy kole: w niewielkim mieszkanku, które dzielimy z Połówkiem znajduje się cała masa moich gratów. Często są to rzeczy dobre i niezniszczone, ale kojarzą mi się powiedzmy z dość paskudnym okresem mojego życia. Nie używam ich, bo przywołują wspomnienia. Ale zajmują miejsce. A przy przegrzebywaniu szuflad i półek i tak zawsze na którąś z nich trafię. Dużo jest też rzeczy z których „wyrosłam” mentalnie, albo rzeczy do których mam sentyment, ale są już w kiepskim stanie (ukochane trampki :( ). Do tego papiery, książki do pracy magisterskiej, kosmetyki, ciuchy…
źródło obydwa grafik: pinterest.com

Postanowiłam w nowy rok wejść już bez tego nadbagażu. Ale nie chcę określać dokładnie liczby. Nie wiem, czy pozbędę się 100 rzeczy, czy 50, czy 30. Zakładam minimum 20. W 7 dni. Tydzień to akurat dobry czas na przegrzebanie się przez własne dobra materialne. Dla wszystkiego, co jest w miarę w dobrym stanie chciałabym znaleźć nowy dom – niech służy komuś innemu, może z lepszym skutkiem niż mnie.

Przypuszczam, że każda z nas ma takie rzeczy. Choćby jakiś prezent od „ex”, który wywołuje nieprzyjemny skurcz w żołądku i chwilowe zatrzymanie akcji serca. Akurat zbliża się Nowy, Na Pewno Wspaniały Rok. Więc pora pozbyć się balastu, zrobić miejsce na coś nowego :)

niedziela, 1 grudnia 2013

Podsumowanie listopada :)


29 listopada to Dzień Bez kupowania. Miałam go uczcić osobnym wpisem, ale potem stwierdziłam, że w sumie dla mnie nie jest to nic wielkiego. Wprowadziliśmy z Połówkiem zwyczaj cotygodniowego Dnia Bez Wydawania Pieniędzy, który zazwyczaj wypada w niedzielę. O dziwo okazało się, że mojego na pozór rozrzutnego faceta mogą cieszyć takie rzeczy jak oszczędzanie, czy trzymanie się budżetu. Tak więc w nowy miesiąc wchodzi z trochę ambitniejszymi celami :)

wehertit.com
A jeśli chodzi o LISTOPAD to:

Udało mi się wcisnąć w wykwintną różową kieckę (nigdy więcej kupowania na oko bez dokładnego zmierzenia!) i szorty, co oznacza, że dalej chudnę. Nie zmienia to faktu, że w obydwu tych rzeczach wyglądam niczym dobrze ubrany baleron. Także Tanie Odchudzanie dalej trwa :)

Wydałam niecałe 400zł na jedzenie, lekcje rosyjskiego, skarpetki, płyn micelarny, prezent dla kumpla i inne pierdółki. Dobry wynik!

Zrobiłam mostek! Według tych bardziej sprawnych pewnie nie ma się czym chwalić, ale przy moich upośledzonych pod względem umięśnienia i siły rączkach, to było nie lada wyzwanie. Jestem dumna!

Udało mi się przeprowadzić wartościową konwersację po rosyjsku, w której powiedziałam coś więcej niż „Я не знаю”, czyli „nie wiem”. Dyskutowałam O SZTUCE! PO ROSYJSKU! Toż to koniec świata! W kwietniu ledwie kojarzyłam te dziwne znaczki z cyrylicy. Czyli, że jednak własna praca i ślęczenie nad tomiskiem ćwiczeń grubszym niż Sienkiewiczowska Trylogia, zaczyna popłacać?

Druga pasja też się rozwija dzięki czytaniu książek i blogów: powstało kilka rysunków z których jestem zadowolona. Chociaż do poziomu jaki chcę osiągnąć jeszcze daleka droga. Ale może jakieś „dzieło” zawiśnie na ścianie.

Przekonałam się do picia koktajli z pietruszką. Póki co jeszcze nie widzę znacznych efektów, chociaż wydaje mi się, że moja prawie nieistniejąca odporność na wszelkie zimowe infekcje troszkę się poprawiła. Po raz pierwszy to Połówek chodzi i pociąga nosem, a nie ja.

Zakochałąm się w grze w Scrabble i w Domino-to o wiele lepszy i tańszy od zakupów sposób na spędzenie czasu ze znajomymi :)
:))))))

Raczej nie dostałam pracy o którą się starałam. Prawdopodobnie zeżarta stresem sknociłam część angielskojęzyczną. Z tym, że jeśli ktoś obiecuje, że zadzwoni do końca tygodnia niezależnie od wyniku i przekaże jakiś niewielki chociaż feedback, to fajnie byłoby dotrzymać słowa. Po raz kolejny przekonałam się, że korporacje lubią wielkie słowa, ale jak już przychodzi co do czego, to mają problemy z szanowaniem zwykłego szarego człowieczka.
Planem na grudzień jest znalezienie PRACY, opracowanie sensownej wizji swojej szafy i sporządzenie listy rzeczy do kupienia (tak, tak w styczniu czekają mnie ZAKUPY), wciśnięcie się w różową kiecę (bez efektu balerona) w związku ze zbliżającym się przyjęciem weselnym, i oczywiście praca nad zdolnościami-rysunkowo-rosyjskojęzycznymi .

A wracając do Dnia Bez Kupowania - świętowanie go co tydzień jest na serio fajnym pomysłem. Poza oszczędnością wzmaga zdolności kreatywne w kwestiach kulinarnych i organizacyjnych. A do listy planów na grudzień dopisuję jeszcze rezygnację z czytania Pudelka. Będzie ciężko, bo mój mózg uwielbia ogłupiać się czytając o Natalii S. i innych obdarzonych pasją i talentami celebrytach :))))


EDIT: Cofam całą wypowiedź o złych i niedobrych korporacjach. Zaliczyli wprawdzie lekkie opóźnienie, ale zadzwonili. MAM PRACĘ! I to taką jak chciałam. Warto było czekać, stresować się, warto było odmówić kilku innym pracodawcom, którzy chyba szukali bardziej niewolników, niż pracowników.

wtorek, 26 listopada 2013

Dlaczego tak ciężko rozstać się ze starymi ubraniami?

Zacznę może od tego, że cała wartościowa część mojego mózgu zostałą wyssana. Wyssał ją uciążliwy i trwający wieki proces rekrutacji na stanowisko korpoludka. Ponieważ przydałoby mi się znowu jakieś pełnoetatowe zatrudnienie, to postanowiłam w miarę dać z siebie wszystko. W tym momencie czekam na werdykt/wyrok. I chociaż jest już po wszystkim, to moja wymęczona głowa nadaje się w tym momencie jedynie do przeglądania Pudelka i robienia porządków.


A skoro porządki, to i wietrzenie szafy i zamienienie zwiniętej sterty ciuchów w śliczne i równiuteńskie stosiki. Co przy okazji rodzi w mojej głowie różne pytania. Po pierwsze: skąd się tego tyle wzięło? Ciuchów mam dużo, dużo za dużo. Chociaż to jest jeszcze zrozumiałe-jestem kobietą, która jeszcze pół roku temu spędzałą tyle samo czasu w galerii, co w domu. Musiało się uzbierać. Tylko, że połowa tych szmatek znudziłą mi się, lub nie wygląda już zbyt fajnie. W części dodatkowo czuje się jakoś tak głupio, dziwnie i nieswojo. Po co ja to trzymam w ogóle?

Źródło obydwu grafik: google.pl

Tu pojawia się myśl: ODDAJ, WYRZUĆ, SPRZEDAJ. A zaraz potem to ukłócie w mózgu: NIEEEEE! Na pewno się jeszcze przyda, tu się zszyje, tam przerobi. To będzie super jak schudnę, a to jeśli jednak przytyję. Logicznie patrząc, to ja doskonale wiem, że pewnie części z tych rzeczy nigdy nie założę. Zmieniła się moda, co jeszcze nie jest jakimś dużym problemem. Ale ja też się zmieniłam i mój gust razem ze mną. Nie czuje się już w tych rzeczach sobą. A jednak nie potrafie się ich pozbyć, chociaż pewnie nie odczułąbym ich braku.

Jak można się tak przyzwyczaić do paru szmat? Nie pojmuję tego! Ale wiem, że i tak przyjdzie taki dzień, kiedy (nie bez bólu) zabiore się za organizowanie idealnej szafy. Wtedy (mam nadzieję) pozbędę się tych reliktów przeszłości, robiąc miejsce nowym, lepszym ciuszkom.

wtorek, 19 listopada 2013

Tanie odchudzanie cz.2

Pierwotna wersja zakładała publikację rezultatów co miesiąc, ale z racji, że coś faktycznie zaczyna się dziać, wstawiam dwie foty dzisiaj. Jestem tym bardziej zadowolona, że ostatnie 3 weekendy spędziliśmy z Połówkiem w rozjazdach i (niestety) zbyt zdrowo wtedy nie jedliśmy. Na szczęście najbliższe dwa weekendy będą już normalne.



Nowy, coraz ładniejszy brzuszek :)

A więc jakie zmiany zauważyłam?
Talia: 65cm (z 70cm)
Biodra: 90cm (z 94cm)
Udo: 50,5 cm (z 54cm)


Miałam też okazję zważyć się. Robię to raczej rzadko, ponieważ po pierwsze nie mamy w mieszkaniu wagi, bo drugie ćwiczenie rozbudowało mi mięśnie. Nie do końca więc ufam temu, co pojawiło się na wyświetlaczu. Przy ostatnim ważeniu wyszło 61kg. W tym momencie wróciłam do 5 z przodu, waga wynosi 58kg. Nie pogardzę wynikiem 55kg, ale jak już pisałam, nie wierzę w stu procentach w kilogramy. Wolę dobre wrażenia wizualne. Więc jeśli nie dobiję 55 to z okna nie wyskoczę.

Balsam ujędrniający, centymetr i wydobyte z dna szafy lekkie ciężarki to moja Grupa Wparcia.

Drugą ważną rzeczą jest niesamowita poprawa samopoczucia i odporności, kiedy jem zdrowo. Złamanie reguł zdrowego odżywiania skutkuje „dołem” następnego dnia i dodatkowo wysypem pryszczy. Jeśli trzymam się zasad, to energia dosłownie mnie roznosi.

Zaczynam powoli czuć się w swoim ciele jak dawniej. Po przytyciu 10 kg było mi nieswojo. Dla kogoś kto większą część życia był szczupły, a rozmiar 34 bywał za duży, dziwne jest nagle nie móc się dopiąć w ulubionych dżinsach. Dziwnie jest mieć fałdki i cellulit. Teraz znowu czuje się „sobą”, chociaż chudnąć do wcześniejszych 51 kg nie zamierzam. Wystarczy mi wypracowanie „ciała marzeń” :)

Zamiast chipsów i cukierków :)

Jedyne koszty, jakie pojawiły się od początku odchudzania, to koszty dwóch gier w sqasha (razem około 50zł). Reszta (jedzenie, programy treningowe, kosmetyki, ubrania sportowe i tak dalej) nie kosztowały mnie ani złotówki.

czwartek, 14 listopada 2013

Znajdź szczęście w sobie! Czyli sposoby na uszczęśliwienie siebie (z pominięciem zakupów :)).


Jeszcze rok temu pracowałam w korporacji. Zarabiałam jak na studenckie potrzeby i niepełny etat bardzo dobrze. Tylko praca była stresująca. Zresztą, co ja Wam wciskam! W pewnym momencie znienawidziłam ją tak bardzo, że przed wyjściem z domu chciało mi się płakać. Na pocieszenie kupowałam. Ciuchy i kosmetyki. W tym będę wyglądać bosko, to zrobi z mojej skóry ideał, a to mnie wreszcie uszczęśliwi. Czy kogoś dziwi, że nic z tego nigdy nie nastąpiło? Ale lista zakupów wciąż rosła i rosła, pęczniejąc od coraz to nowych zachcianek.



Po przeprowadzeniu Miesiąca Bez Zakupów czynność ta prawie zniknęła z mojego życia, może poza zakupami żywnościowymi. Zresztą, jestem bezrobotna i zdana na zawartość konta oszczędnościowego. Nie mogę szastać kasą.
Co nie zmienia faktu, że jestem miliard razy szczęśliwsza i pewniejsza siebie, niż rok temu. Dziwne? Dziwne! Ale pokazało mi to, że pieniądze, ani wydawanie ich na ładne rzeczy, nie czynią mnie szczęśliwszą. Jestem szczęśliwa rozwijając się.

Co zatem można zrobić, żeby być szczęśliwym ( zamiast pójścia na zakupy)?



Ćwicz!
Ćwiczenia poprawiają nastrój krótkofalowo –bo zaraz po wydzielają się endorfiny- i długofalowo-poprawiając naszą sylwetkę. Dlatego pracuję nad pojawieniem się na moim brzuchu delikatnego kaloryferka. Radość podobna jak po zakupach, ale o wiele bardziej długofalowa. Do tego zdrowie i sprawność. A jak na imprezie zrobisz szpagat, to ludziom szczęki opadną o wiele bardziej, niż gdybyś tylko zaprezentowała nową kieckę.


Gotuj!
Gotowanie może dostarczyć wiele radości. Szczególnie jeśli Twoja kuchnia jest zdrowa i kolorowa! Tyle bodźców smakowych i wzrokowych, a dodatkowo radość, że sama coś przygotowałaś. No i jest pretekst, żeby zaprosić przyjaciół, czy ukochanego na wspólne jedzenie.

Upiększ się!
Założe się, że Twoja szafa i kosmetyczka są tak samo pełne, jak moje. Wykorzystaj to. Zrób sobie peeling, manicure, nałóż maseczkę na twarz. Wyciągnij ciuchy z wieszaków, poprzymierzaj, staraj się wymyślić nowe zestawy.

Twórz!
Nie ważne co. Jeśli tylko umiesz rysować, malować, szydełkować, wyszywać, lepić, szyć i tak dalej. Wyżyj się kreatywnie. Zrób sobie nowe kolczyki, albo szalik, narysuj coś. Rozwijaj swoją kreatywność.

Szkol się!
Możesz pójść na jakieś płatne (albo i nie) szkolenie. Możesz też poczytać książkę z interesującej Cię tematyki. Jeśli nie wiesz z jakiej konkretnej dziedziny się dokształcać postaw na rozwój osobisty. Pewność siebie, gospodarowanie czasem, umiejętność wyznaczania i realizowania celów, to coś co zawsze się przyda. Żeby się szkolić w ten sposób możesz zostać przed swoim komputerem. Fajne szkolenia znajdziesz TU i TU (świetne, ale trzeba na nie zarezerwować kilka godzin), a darmową książkę o wyznaczaniu sobie celów TUTAJ.

Zrób coś nowego!
Albo coś czego dawno nie robiłaś. Pójdź na basen, albo tak jak ja ostatnio na sqasha. Na spacer. Na imprezę. Na kawę do dawno niewidzianej kumpeli. Na randkę. Na rozmowę o pracę. Pojedź na wycieczkę w jakieś ładne miejsce. Naucz się jeździć na rolkach. Skocz ze spadochronem. Zagadaj do nieznajomego. Zaśpiewaj w karaoke. Zatańcz w deszczu. Masz milion możliwości. A takie przełamanie się daje o wiele więcej radości, niż zakupy. Dodatkowo jest lepszym tematem do rozmów, niż nowa bluzka.

Popracuj nad związkiem/przyjaźnią!
Relacje umierają, jeśli się o nie nie troszczysz. Zamiast biec do galerii handlowej, zaopatrz się w butelkę dobrego wina (albo dobrą kawę/czekoladę/ciasto cokolwiek) i siądź ze swoim ukochanym, albo przyjaciółką. Pogadajcie o tym co u Was, co słychać, co myślicie, co Was ostatnio zainteresowało. Godziny spędzone razem wzmocnią Waszą więź.

Pomóż!
A może zamiast nowej szmatki kupisz trochę karmy dla zwierząt i zawieziesz do najbliższego schroniska. Możesz też wspomóc jakąś fundację, czy dom dziecka. Ale pomagać możesz też niematerialnie. Na pewno jest w pobliżu ktoś, kto tego potrzebuje. Zrób starszej sąsiadce zakupy, rzuć kawałek kiełbasy bezpańskiemu psu, oddaj zabawki i ubrania, których już nie potzrebujesz.




Wszystkie grafiki pochodzą z serwisu stylowi.pl.

piątek, 8 listopada 2013

Jestem piękna!

Wyobraź sobie taką sytuację: jest ciemny listopadowy wieczór, który spędzasz na spotkaniu ze znajomymi w jakimś przytulnym miejscu. Jest kilkanaście osób. Część z nich znałaś już długo. Część poznałaś przed chwilą. Wszyscy ci ludzie są bardzo mili, pozytywni, uśmiechnięci. A Ty masz stanąć przed tą gromadą i powiedzieć „Uważam siebie za piękną kobietę!”. Wyobrażasz to sobie?


wszystkie grafiki z tego posta pochodzą z weheartit.com

Tak jak zapewne większość, ja też NIE. Mam wychwalać siebie przed ludźmi? A co oni sobie o mnie pomyślą? Że chyba zgłupiałam, że się wychwalam, albo że nie mam w domu lustra. Kurczę, ale przecież po latach płaczów i żalów udało mi się poskromić kompleksy. Uśmiecham się do lustra. A jednak nie powiem do drugiego człowieka tych banalnych dwóch słów: jestem piękna.

Jakby istniał jakiś przykaz, który mówi, że tak nie wolno. Ludzie krzywo patrzą na takie stwierdzenia. Z drugiej strony bez problemu mogłabym powiedzieć, że dzisiaj wyglądam kiepsko, że włosy mi się nie układają i mam atak pryszczy. Dlaczego mamy przyzwolenie na bycie swoim wrogiem, ale nie możemy być swoim własnym przyjacielem?



Przecież w stwierdzeniu „jestem piękna” nie ma niczego z przechwalania się. To nie jest to samo, co „jestem najpiękniejsza, a reszta może mi szpilki polerować”. „Jestem piękna” to tylko stwierdzenie, że lubię, szanuję, doceniam i akceptuję siebie. I wiem, że na świecie jest masa tak samo pięknych kobiet. Niektóre piękniejsze ode mnie-godzę się z tym z uśmiechem, ale to nie oznacza, że ja nie jestem piękna.

Najbardziej paraliżuje myśl, że ktoś po takim stwierdzeniu pomyśli sobie, że chyba się z kurczakiem na rozumy pozamieniałam. „Ona piękna?! Phi! Znajdź se nowe lustro, bo stare cie oszukuje!”. Ale w sumie nawet jeśli tak będzie, to co z tego? Czy ktoś z nas uważa się za nieomylnego człowieka z jedynymi słusznymi poglądami? Raczej nie. Więc nie powinniśmy takiej cechy przypisywać innym. Oni też mogą się mylić, mogą mieć kiepski gust (dla niektórych piękne są tylko silikonowo-solariowe tlenione skwarki, a do takiego „ideału” nie aspiruję), mogą się zwyczajnie nie znać.



Czy jeśli ktoś zapyta Cię o 10 Twoim zdaniem najpiękniejszych kobiet na świecie, czy wymienisz w tej 10 siebie? Wcześniej nigdy bym nawet o tym nie pomyślała, ale po lekturze kilku inspirujących artykułów postanowiłam włączyć samą siebie na swoją własną listę najpiękniejszych kobiet. Bo niby czemu nie? Fajnie zobaczyć własne imię i nazwisko obok Monici Bellucci, Mirandy Kerr, Diane Kruger, czy Charlize Theron. Odrazu +15 do samooceny :)
Nie jestem jeszcze gotowa na to, żeby obwieścić światu na głos i bez zająknięcia „jestem piękna!”, ale będę nad tym pracować. I może to samo zrobią inne piękne dziewczyny. Bo najlepiej zostać swoją przyjaciółką, a przestać być swoim wrogiem.


A co to ma wspólnego z oszczędzaniem? Hmmm znasz to uczucie po zakupie nowego ciuszka? Euforia, radość? Wyrobienie w sobie poczucia własnego piękna daje podobne odczucia. Za darmo i na dłużej. Satysfakcja gwarantowana :)

czwartek, 7 listopada 2013

Co ma moda do loda? :)


Moda. Kiedyś ważna część mojego życia, dzisiaj zaczyna mnie irytować. Być może dlatego, że zaczynam zauważać coraz większą rozbieżność pomiędzy „wyglądać modnie”, a „wyglądać ładnie”. Przykładowo modliłam się o to, żeby nie dotarł do Polski styl, który określam jako „styl na lumpa”. To paradoks, żeby za rzeczy, w których wcześniej widywaliśmy bezdomnych, teraz trzeba było płacić po kilkaset złotych.  Niestety my też chcemy być „modni”, dlatego większość sklepów zalana została drogą bylejakością. Moda przestała być samokrytyczna.

Burberry Prorsum, czyli na taką modę chętnie bym wydała kasę :) źródło: google.pl

Kiedyś wyczytałam, że po II Wojnie konsumpcja miała być sposobem na uratowanie gospodarki w U.S.A. A jak można zaszczepić ludziom w głowie ideę nabywania dużych ilości pieniędzy i nabywania dużej ilości towarów? Wykreować zmieniające się mody! Jeśli ludzie mają dobre ubranie, dobry samochód, dobre buty, to nie pójdą kupić nowych. Trzeba im zatem wmówić, że ich rzeczy są niemodne, stare, brzydkie… Kiedyś moda zmieniała się co około 10 lat i wszyscy jakoś dawali radę. Wpływały na nią ważne wydarzenia i światowe kryzysy. Teraz moda zmienia się co sezon. Czy wpływa na nią coś, poza chęcią zwiększenia sprzedaży?
'
Czy na serio musimy zawalać nasze domy coraz większą ilością tandetnych ciuchów? Sama po raz pierwszy od chyba 8 lat nie planuję na sezon zimowy zakupu nowego płaszcza, czy kurtki. Mam kilka porządnych rzeczy, które sprawdzą się w również tym sezonie. Ale wciąż jest mi dziwnie, kiedy w sklepach mijam wieszaki pełne świeżutkich, nowiutkich i modniutkich płaszczyków. Nie kupię. Nie mam już miejsca w szafie. Pora zatrzymać tą machinę.

Zaczyna mnie już trochę śmieszyć, a trochę irytować grupa klonów na ulicach. W tych samych plastikowych ciuchach, które za chwilę zostaną wyrzucone. Ich miejsce zajmą nowe plastikowe ciuchy. Najgorsze, że to nawet nie wygląda ładnie. Najczęściej brzydko, dziwacznie, lub tandetnie. Kończy się tym, że nie możesz w sklepie znaleźć porządnego białego podkoszulka, który nie pokaże światu twojego stanika. Masz za to do wyboru milion pseudolateksowych topów w czaszki. Po co to komu? Nie lepiej wydać tą kasę na rzeczy, które posłużą nam przez kilka lat?

A na taką modę nie wydałabym ani grosza. Źródło: szacowny pudelek.pl :)

Nie chcę tu powiedzieć, że cała moda jest zła. Ta część, która łączy się z myśleniem, z kreowaniem (siebie), z pięknem, z wygodą jest bardzo fajna. Jest warta tego, żeby komuś zapłacić za jego ciężką pracę, a potem cieszyć się jej efektem. Natomiast cała ta fast fashion jest jak dla mnie do kitu. I jeśli kiedyś kochałam „galerie” handlowe, tak ostatnio ledwie przeżyłam godzinę wśród kupy poliestru i „pipczących” bramek (czy tylko mnie irytują te wiecznie popsute „pikacze”? jak ktoś chce coś ukraść, to i tak to zrobi, dlatego jestem za likwidacją tego hałasującego ustrojstwa).

Moda jest jak lodziarnia, w której do wyboru masz 100 różnych smaków. Musisz wiedzieć, które z nich wybrać dla siebie. Bo jeśli będziesz chciał zjeść wszystkie, to nie dość, że spooooro za to zapłacisz, to najprawdopodobniej się zrzygasz.  :)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Tanie odchudzanie.


Przyszedł czas, żebym spojrzała prawdzie w oczy. Pasowałoby zrobić coś ze sobą. Oglądam te wszystkie „fitspiracje” (fitnesowe motywacje), podziwiam zgrabne brzuszki, tyłki, uda. Czemu ja tak nie wyglądam? Okej, okej, nie jestem gruba. Daleko mi do tego. Ale jak by nie patrzeć w ostatnich 10 miesiącach przywitałam dodatkowe 8kg siebie.


Mówcie, co chcecie, ale na lato 2014 tak właśnie planuję wyglądać! Albo nawet lepiej :)
Źródło: stylowi.pl

Postanowiłam zatem pozbyć się dodatkowego balastu. Oczywiście w ruch poszedł internet. Chciałam sprawdzić wszystkie dostępne opcje. I tu wyszły niezłe kwiatki.  Dowiedziałam się, że aby schudnąć potrzebuję:
  • stosu książek o dietach (oczywiście każda dieta jest inna i każda przeczy pozostałym),
  • stosu płyt dvd (po kilka od jednego trenera, każdy program jest oczywiście najskuteczniejszy…),
  • kolejnego stosu książek z poradami tychże trenerów ( a także kalendarza na 2014 rok z poradami),
  • markowych kolorowych ciuchów (najlepiej 5 par butów Nike Free Run, każda w innym kolorze, a do tego legginsy za 300zł),
  • karnetu do najbardziej lanserskiej siłki w mieście (takiej, gdzie laseczki biegają w pełnym makijażu),
  • stosu kosmetyków (peelingi, balsamy i sera do wszystkich części ciała z osobna),
  • i kolejnego stosu suplementów diety, odżywek, odchudzaczy w tabletce i izotoników.
Kurde, trochę to wszystko drogie. Więc postanowiłam sobie, że cała akcja odchudzania nie wyjmie z mojego portfela ani złotówki, a nawet pozwoli mi zaoszczędzić. W końcu czego człowiek potrzebuje do odchudzania tak naprawdę? Chyba tylko własnej determinacji, motywacji i siły.

A więc tylko ja, litry potu i jeden balsam ujędrniający. Programy do ćwiczeń pożyczyłam od koleżanki. Czasem znajdę coś na Youtube. Poza tym można po prostu biegać. Żadnych nowych ciuchów do ćwiczeń, żadnych balsamów wyszczuplających. Musi wystarczyć to, co już mam w szafie i kosmetyczce. Do tego mineralna, zamiast izotoników (czy coś, co prawie świeci w ciemności, może w ogóle być zdrowe?).

Zdjęcia niestety niewyraźne, poza tym efektu powalającego jeszcze nie widać :) Strzałki pokazują "kogo" najbardziej chce się pozbyć :)

Efekty po miesiącu? Na zdjęciach jeszcze praktycznie niewidoczne. Do wagi nie mam zbyt często dostępu. Ale centymetr pokazuje pierwsze rezultaty.

Talia: było 70, jest 66 cm
Biodra: było 94, jest 91,5 cm
Udo: było 54, jest  51,5cm

Pod względem kasy zamknęłam miesiąc wydając na zakupy 402zł :))))) Jak się człowiek ogranicza w kupowaniu ciuchów, kosmetyków, niezdrowego żarcia, słodyczy i pierdółek, to się okazuje, że nie potrzebujemy dużej ilości kasy :)))))

A tak będę skakać z radości, mając wymarzone ciałko :)
Źródło: stylowi.pl

Jest całkiem dobrze. Zresztą powiedzmy sobie szczerze, że moje ciało nie jest podatne na żadne Całkowite Metamorfozy w Miesiąc. Wiem co mówię. Robiłam ostre treningi cardio po 6 razy w tygodniu i dorobiłam się jedynie lepszej kondychy, a potem ostrego przetrenowania. Także teraz na spokojnie: zdrowa dieta (wychodzi o wiele taniej, niż żywienie się w fast foodach) i ćwiczenia 3-5 razy w tygodniu (zazwyczaj darmowe, z przewagą zumby, która jest dla mnie zabawą). Nigdzie mi się nie spieszy, mam kilka miesięcy czasu. Ale w końcu dorobie się tej wymarzonej i wypracowanej figury!

poniedziałek, 28 października 2013

Mocna baza ubraniowa.

Miało być o czymś innym, czyli o moim minimalistycznym odchudzaniu. Pierwsze efekty już są, ale postanowiłam wstrzymać się z chwaleniem do czasu aż upłynie równy miesiąc od rozpoczęcia całej akcji. Dlatego dzisiaj zaprezentuję coś odnalezionego w czeluściach internetu. A chodzi o to:

źródło: stylowi.pl

Jest to przykład autentycznego ubraniowego geniuszu. 13 sztuk daje nam 15 kombinacji. Ładnych i stylowych kombinacji do tego. Ktoś jeszcze twierdzi, że ograniczenie się do 33 ubrań to szaleństwo. Ja zamierzam brać przykład z tej dziewczyny, oczywiście dostosowując zestaw pod siebie (żywię straszną niechęć do białych spodni, szczególnie w okresie jesienno-zimowym). To chyba najbardziej namacalny dowód na to, że da się wyglądać dobrze nie rujnując się finansowo i nie zapychając swojej szafy po brzegi. Co Wy myślicie na ten temat?

czwartek, 24 października 2013

Naturalny SuperKosmetyk: Masło Shea.


Okej, głupio się przyznawać, ale jednak ze względu na charakter tego bloga tak wypada. Masło shea skusiło mnie przy zakupie olejku do mycia twarzy. Nie było mi do niczego potrzebne (tak przynajmniej sądziłam zaraz po zamówieniu) i wywołało falę wyrzutów sumienia (znowu, znowu, znowu dałam się ponieść zakupom!). Nie byłam przychylnie nastawiona… aż do chwili otwarcia słoiczka.
Foto: exkonsumpcja

No dobrze, może zaraz po otwarciu nie było wielkiego zachwytu, ponieważ masło ma dosyć „trudny” zapach. Taki roślinny, ale w gruncie rzeczy można się przyzwyczaić. Ale potem posmarowałam nim usta. Bajka. Potem dłonie, kolana, łokcie, stopy. Wymieszałam z odżywką do włosów, zabezpieczałam nim końcówki, smarowałam twarz i wreszcie zaczęłam używać go jako odżywki do paznokci (wykończyłam wreszcie tubkę Regenerum i postanowiłam poszukać nowego środka do dopieszczania paznokci i moich wiecznie pozadzieranych skórek). Jest bajka!

Spierzchniętych ust brak. Kolana, łokcie i stópki wyglądają o wiele lepiej. Włosy są bardziej nawilżone (ale nie przetłuszczone). Ale najbardziej spodobało mi się działanie na twarz i paznokcie. Zmarszczka mimiczna, której udało mi się dorobić zaraz po 20-stych urodzinach po wsmarowaniu niewielkiej ilości masła i pozostawieniu na noc, prawie zanikła. Co do paznokcie, to mam wrażenie, że szybciej rosną, mniej się łamią, a „zadziorki” występują o wiele rzadziej, czego do tej pory nie zdziałała żadna odżywka i żaden krem.


Od strony technicznej masło shea zawiera: witaminy (A, E i F), kwasy tłuszczowe, oraz kwas cynamonowy (działa antybakteryjnie i jest lekkim filtrem UV). Ma nawilżać, natłuszczać, chronić, również przed zmarszczkami. Jest polecane właściwie… do wszystkiego.

Dla mnie to SuperKosmetyk, który zaprzecza temu, „że jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”. Moja tłusta skóra go lubi. Dodatkowo za niecałe 11zł dostajemy to, czego często nie mają chemiczne kremy i balsamy. Więc stwierdzam, że o dziwo to był udany wyskok zakupowy :)



A Wy co polecacie z kosmetyków naturalnych?

poniedziałek, 21 października 2013

Styl paryski, styl francuski...


źródło: stylowi.pl

Nie znalazłam jeszcze stylu ubierania o piękniejszej i bardziej zobowiązującej nazwie. Chociaż zasięgnięcie opinii kilku osób, które w Paryżu były (ja jeszcze nie miałam okazji) sprowadziło mnie na ziemię. Nawet tam niewiele jest prawdziwych wyznawczyń elegancji z nutką przekory. Bo to jest dla mnie jego esencją. Musimy zatem porzucić także mit o paskowanym podkoszulku i czarnym bereciku.
Nawet jeśli sama nazwa niewiele ma wspólnego z rzeczywistością, styl francuski zwrócił moją uwagę. Bo ma tak wiele elementów, które lubię. Jest elegancki i dobry jakościowo, ale też nonszalancki i wychodzący poza schematy. Mityczna „Paryżanka” nosi rzeczy wygodne i dopasowane. W świecie za krótkich bluzek, przejrzystych materiałów, zbyt wysokich szpilek i sadełka wylewającego się z przyciasnych spodni to jednak rzadkość. Z drugiej strony ma odwagę łamać schematy nietypowymi połączeniami (strojne szpilki do zwykłych codziennych dżinsów? Brylantowa biżuteria do szortów? A może elegancka marynarka i trampki?). W jej szafie nie może zabraknąć małej czarnej, kaszmirowego sweterka, płaszcza typu trencz, czy zwykłego t-shirt’a, ale wykonanego z najlepszej jakościowo bawełny (tylko gdzie takie znaleźć?). Przyciąga wzrok nietypowymi rozwiązaniami, jakością ubrań i dodatków, ciekawą formą. Stroni od tandety, nadmiaru błyszczących, czy wyzywających elementów.




źródło: stylowi.pl

Ale najważniejsze to: nikogo nie udaje!
Dlatego ten styl tak do mnie przemówił. Nadmiar ubrań w mojej szafie spowodowany jest ni mniej ni więcej chęcią udawania kogoś, kim nie jestem. Dużo miałam tych postaci do udawania. Ale w tym momencie stweirdzam, że najwygodniej mi pozostać sobą. Dlatego na spokojnie poszukam tego kaszmirowego sweterka i bawełnianego podkoszulka, który nie zdradza światu, jaki stanik ma na sobie właścicielka.   


P.S. Postanowiłam wdrożyć coś, co sama nazywam "minimalistycznym odchudzaniem". Trzymajcie za mnie kciuki.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...