poniedziałek, 31 sierpnia 2015

7 sposobów na to, żeby lepiej wyglądać, kiedy nie potrafisz dobrze się ubierać



Pisałam rok temu, że nie umiem się dobrze ubrać. No i faktycznie - mimo całkiem dobrego gustu mój wygląd był w raczej opłakanym stanie. Rzadko kiedy słyszałam jakikolwiek komplement odnośnie swojego stroju, ale to nie jest główny problem. Problemem było wrażenie, jakie wywierał mój strój. Wrażenie szarej myszki, którego tak bardzo chciałam uniknąć. Dlatego powoli zabrałam się za zmienianie swojego wizerunku i powoli prę do przodu. Na dzień dzisiejszy mogę się z Wami podzielić kilkoma sztuczkami, które na serio pomogły odmienić mój wygląd.


#Ogranicz zakupy!
Może się wydawać, że to raczej słaby pomysł, skoro w szafie masz same szmaty w których wyglądasz fatalnie. Ale skoro od X lat kupujesz sobie sama ciuchy i cały czas wyglądasz paskudnie, to gdzieś w procesie zakupowym najprawdopodobniej popełniasz błąd. Dlatego przestań wydawać gotówkę przynajmniej dopóki nie odkryjesz, co takiego robisz źle. 

#Ogranicz kolory!
Jeśli jest bardzo, bardzo źle ogranicz się do prostych ubrań w czerni i bieli. Pomyśl: prostota, czerń i biel - to nie ma prawa się nie udać. Może trochę nudno, ale przynajmniej stylowo. (Na potrzeby #KARIEROWNI zbieram sobie takie czarno-białe inspiracje, gdyby ktoś chciał podejrzeć, to znajdziecie je tutaj).

#Inspiruj się!

Poszukaj doskonale ubranej osoby, która ma podobny typ sylwetki i urody do Ciebie. Rozbierz jej styl na czynniki pierwsze. Poszukaj elementów charakterystycznych. Może to spodnie rurki, bardzo wysokie obcasy i charakterystyczne okulary? Może konkretna paleta kolorów? Albo dopasowane fasony sukienek? Postaraj się wyciągnąć coś stylowego dla siebie.



#Porzuć wygodę!
To jest mój grzech główny. Mam raczej dobry gust, przynajmniej jeśli bierzemy pod uwagę to, co podoba mi się na innych laskach. Bo kiedy patrzę na swoje wcześniejsze wybory, to płakać mi się chce. Dlatego, że ubierając się rano powtarzałam sobie, że płaskie buty są wygodniejsze od szpilek. Dżinsy od sukienek, czy choćby bardziej elegankich spodni. Tank top jest praktyczniejszy niż jedwabna bluzka. I wychodził z tego koszmarek. Mam wielkie tak dla wygody, ale nie dla wyglądania jak ofiara losu. Czasem warto założyć te cholerne obcasy!

#Wyciągnij z szafy najlepsze ciuchy
Zawsze mamy w szafie coś specjalnego, w czym wyglądamy cudownie, ale chowamy to na specjalne okazje. Jakąś boska kieckę, piękne buty, kaszmirowy płaszcz. Warto wydobyć te rzeczy z czeluści i zacząć je nosić również w te "zwykłe" dni. Mała czarna, piękny kardigan, czarne szpile doskonale odnajdą się w codziennych warunkach i sprawią, że będziesz wyglądać jak 1 000 000$.

#Kupuj tylko wspaniałe ciuchy
Test na wspaniałego ciucha składa się z kilku pytań:
czy bosko w tym wyglądam?
czy bosko się w tym czuje?
czy nie wyjdzie z mody za tydzień?
czy dotyk materiału jest przyjemny?
czy wykonanie jest perfekcyjne?
czy mogę i chcę nosić tą rzecz na co dzień i czy sprawdzi się też na specjalne okazje?
Jeśli TAK, to bierz :)

#Szukaj nowych zestawień
Zrób sobie tygodniowe wyzwanie: przez 7 dni zakładasz, to co masz w szafie, ale w takich zestawieniach, jakich nigdy wcześniej nie miałaś na sobie. To Cie zmusi do kombinowania i pomoże w wymyśleniu kilku fajnych kombinacji :)


Jakie są Wasze sposoby na to, żeby być zasypywana komplementami odnośnie swojego stroju?

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Konsumuj czas na maksa! Posumowanie wakacji 2015 :)



   Rzadziej tu ostatnio zaglądam, ale nie czuje się winna. Dlaczego? Bo mniejsza ilość postów nie wynika ze zniechęcenia, ale z całej masy ciekawych rzeczy do zrobienia.

Nie pamiętam dwóch rzeczy:
  • Kiedy ostatnio spędziłam weekend w domu?
  • Kiedy ostatnio marnowałam czas łażąc po sklepach?

No dobra - zajrzałam ostatnio do małego uroczego ciucholandu. Spokojnie, nic nie kupiłam, chociaż było kilka fajnych rzeczy. Za to upewniłam się w tym, że coraz mniej opłaca się robić zakupy w sieciówkach. Bo sieciówki są teraz w ciucholandach i to w o wiele przyjemniejszych cenach. Na przykład trafiłam na marynarkę, którą chyba dwa lata temu kupiłam w H&M za 150zł. Tutaj egzemplarz w innym kolorze, zero zniszczeń - 45zł. Wprawdzie ceny ubrań w szmateksach poszły w górę, ale to się dalej bardziej opłaca.




Foto pokazuje tylko maleńkie ujęcie miejsc odwiedzonych w te wakacje. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek w swoim życiu tyle pozachwycała się światem, tyle naoddychała świeżego powietrza, tyle fot napstrykała, tylu dobrych rzeczy się nasmakowała. 

Jedyny minus to rachunki za paliwo - przyprawiają o dreszcze, a powiem Wam szczerze, że fanka komunikacji masowej nie jestem. Wiem, że bardziej ekologicznie i taniej, ale po licznych przygodach z awariami i bardzo, bardzo chamskimi współpasażerami wolę już jechać samochodem. Może jak poziom usług i ludzkiej kultury trochę wzrośnie, to będę mogła wrócić do pks'ów i pociagów. Chociaż do wielu fantastycznych miejsc nawet nie dojeżdżają, a szkoda!

Wyzwanie rysunkowe też idzie nieźle. Aktualnie jestem przy numerze 80/100 - stylizowany portret na zamówienie, jeszcze niepublikowany :)

Niemniej wakacje 2015 zaliczam do chyba najradośniejszych w moim życiu, szczególnie jeśli porównam je z "wakacjami" 2014 w klimatyzowanym biurowcu pełnym raczej smutnych twarzy, bez minuty czasu na to, żeby zerknąć na słońce za oknem. Idziemy ku lepszemu :)

Niby było minimalistycznie - brak jakichś spektakularnych zagranicznych wakacji all inclusive, brak ogromnych zakupów... A z drugiej mam wrażenie, że to jednak był konsumpcjonizm na maksa. O ile "konsumpcję" życia i świata możemy tak w ogóle potraktować :)

Jak tam Wasze wakacje?



P.S. Może mnie być tutaj trochę mniej w najbliższym czasie. Żałuję strasznie, że doba ma tylko 24godziny! Kto by chciał poczytać trochę więcej moich wpisów na różne tematy zawsze znajdzie mnie na moim drugim blogu, o TU.

P.S. 101 000 odsłon? Na blogu, którego właściwie nigdzie nie promuję i który nawet nie ma fanpejdża? Dziękuję Wam :)

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

2/6 Drugi miesiąc bez Kupowania



Zakończyłam blogowy urlop. Chciałabym powiedzieć, że przez ten czas znalazłam kilka odpowiedzi, ale zamiast tego mnożą się pytania. No cóż, to chyba oznacza, że na odpowiedzi muszę jeszcze poczekać.

Zanim zrobiłam sobie mały urlopik akurat zakończył się drugi miesiąc z mojego półrocznego wyzwania i o nim chciałam dzisiaj napisać. Lipiec to było jedno wielkie wyzwanie zakupowe. Nie dla tego, że jakoś strasznie kusiły mnie wyprzedaże, bo nie kusiły wcale. Ale dlatego, że nagle zniszczeniu uległo sporo rzeczy. I tak:

#podziurawiłam ulubione jeansy,

#zdarłam ukochaną torebkę,

#poplamiłam jeden z podstawowych białych t-shirtów,

# w niewyjaśniony sposób straciłam połowę skarpetek,

#baleriny zaczęły się zdzierać (to mnie akurat nie dziwi - łażę w nich wszędzie, w tym przykładowo po lesie i plaży; żadne buty tego nie przeżyją! )

#poparzyło mnie słońce (o ironio, w górach) i potrzebowałam mocnego nawilżacza,

#mój portfel był tak zmaltretowany, że wstyd było go wyciągać z torebki.

Zatem ciężko mi w ogóle pomyśleć o lipcu jako o miesiącu bez kupowania, bo musiałam kupić sporo. Z drugiej strony to są rzeczy potrzebne mi na co dzień. Zresztą i tak nie kupiłam jeszcze wszystkiego - noszę inne jeansy i obywam się bez białego podkoszulka. I liczę, że zaraz przyjdzie jesień i nie będę musiała kupować nowych balerin, ale tutaj to się chyba przeliczę.

Sierpień jest już o wiele spokojniejszy pod tym względem. Na szczęście, bo nie udźwignęłabym kolejnej fazy zniszczeń. To chyba kolejna odsłona prawa Murphy'ego: jeśli coś się psuje lub zużywa, to zawsze wszystko naraz. 



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...