Na dzisiaj wypada ostatni dzień projektu „Odgracanie”
(jestem fanką naszego ojczystego języka, a jednak w uszach dzwoni mi piękne słówko
„decluttering” tak często powtarzane na angielskojęzycznych blogach :) ). Pozbywam się
łącznie 25 rzeczy, w tym: nowy dom znajdą 4 pary kolczyków, spodnie, kilka
bluzek. Reszta jest do wyrzucenia.
Najlepszy prezent od Mikołaja! Musicie wiedzieć, że nie do końca jestem wierna Połówkowi, szaleję bowiem za Muchą, Klimtem i Axentowiczem :)
Książek nie odważyłam się ruszyć, nawet tych „do magisterki”,
które przecież już mi się nie przydadzą. Chyba zbyt wielkim uczuciem darzę
słowo pisane, a gdybym tylko mogła, to nasze mieszkanie wyglądało by jak Empik.
Ahhhh marzy mi się własna biblioteczka. Mogę być minimalistą w kwestii ciuchów,
kosmetyków, wszelkiego typu akcesoriów do domu, ale w przypadku książek? Nigdy!
Najchętniej przeczytałabym wszystkie.
25 rzeczy to chyba dobry wynik na początek. Zawsze to jakiś
start w pozbywaniu się rzeczy. No i zrobiłam miejsce dla kilku nowych nabytków.
Nie byłam na porządnych zakupach od sierpnia (chyba, że liczy się kupowanie
skarpetek? :) ), odzwyczaiłąm się od tego. Ale pierwszy dzień w nowej pracy nieuchronnie się
zbliża i wypadałoby się tam jakoś prezentować. Zakupy były przemyślane i
pokrywały się z moją listą mast hewów (tfu!). Starałam się wybrać możliwie
najporządniejsze rzeczy w ramach dostępnego budżetu. Niestety póki nie otrzymam
pierwszej wypłaty skazana jestem na wyroby Inditexu i na poczciwy H&M. Mam
tylko nadzieję, że nowe nabytki trochę przetrwają. Postawiłam na rzeczy bazowe:
czarna bluzka, czarny luźny sweterek, bluza (znaleźć bluzę bez głupiego napisu
to cud! Nie chcę żadnego „twerkania”, żadnego „fuck off” i innych głupot) i
czarna torebka. Wszystko mi się przyda i może wreszcie przestanę podkradać sweter
Połówkowi. Żartowałam, nie przestanę :)
Jeden projekt wyszedł fajnie, za to „Tanie Odchudzanie”
położyłam po całości. Już się tłumaczę: najpierw rozbolała mnie ósemka (ząb
mądrości? Chyba wredności!), potem miałam urodziny (a Mama Połówka upiekła
taaaaaaki pysznyyyy torcik czekoladowy…), potem znajomi zaprosili nas na obiad,
a wczoraj zaczęło mnie łapać przeziębienie (już pokonałam wredne bakterie i
wirusy z użyciem metod naturalnych-gripex nie ma szans w porównaniu do miodu i
herbatki z domowym sokiem malinowym, a no i z rosołkiem... z torebki
:D ). To wszystko spowodowało, że ćwiczyłam mniej, bo ciężko wykonywać jakieś
wygibasy kiedy ból zęba rozsadza ci czaszkę. No i dieta nie wyglądała cudownie.
O dziwo wymiary w ostatnim mierzeniu nawet dobrze wypadły: w talii 63,5, w
biodrach 88 i w udzie 50. Mimo wszystko zdjęć nie wstawiam, bo nie ma się czym
chwalić za bardzo.
Nie, to nie barszczyk :) Na blogu Ania Maluje podpatrzyłam koktajl z burakiem. Skoro pietruszka przestałą już być czymś gorszącym w owocowych koktajlach, to przyszła pora na buraczka. Smak kontrowersyjny, ale całkiem niezły. I jeśli mam być od tego zdrowsza i ładniejsza, to mogę takie wynalazki nawet codziennie pić. W tle "Siłą nawyku", czyli moja ostatnia lektura.
Kiedy byłam mała choinkę u mnie w domu ubierało się koło 6 grudnia. Postanowiłam wdrożyć ten zwyczaj na naszym mieszkaniu. Będzie można dłużej cieszyć się klimatem, zwłaszcza że Święta spędzimy poza domem.
Fajny post;) ciekawa ksiazka ! Pokazesz jak wygladaja twoje wlosy z tylu *,*?
OdpowiedzUsuńJeśli tylko uda mi się je troszkę ogarnąć :) Włosiska żyją swoim własnym życiem.
UsuńChoinka jest śliczna! ;)
OdpowiedzUsuńfondestdream.blogspot.com
Dzięki za pochwalenie mojej wizji :)
Usuń