środa, 28 sierpnia 2013

Dzień 28: Ile kasy marnujesz na kosmetyki? Zobacz i przeraź się!


Naszło mnie dzisiaj na pewnien eksperytment. Przeprowadzka zbliża się wielkimi krokami i jestem już na etapie dostrzegania, że posiadanie ogromu rzeczy czasem bywa wrzodem na tyłku. Zabrałam się więc za porządki połączone z pozbywaniem się tego, co zbędne w naszym nowym gniazdku. I tu zaświtał mi pomysł sprawdzenia -tak całkowicie naocznie i namacalnie- ile miejsca zajmują moje kosmetyki. Zebrałam więc co się dało (dwie szminki, moje aż dwa lakiery do paznokci i dwie odżywki do włosów jak się później okazało nie załapały się na sesję) i oto efekt:


Potem postanowiłam zaznaczyć sobie, czego faktycznie używam i co bym zabrała ze sobą na bezludną wyspę, bo inaczej nie przeżyję :) (ZIELONE GWIAZDKI). Czego chce się jak najszybciej pozbyć, bo jest takim niewypałem, że tylko marnuje miejsce (RÓŻOWE GWIAZDKI). I co jest mi w sumie obojętne do tego stopnia, że często o tym zapominam (NIEBIESKIE GWIAZDKI).
Wyszło na to, że trzymam kupę zbędnych rzeczy :/ Ale jest jeszcze coś gorszego...

Podliczyłam wartość rzeczy widocznych na zdjęciu i jest to kwota w przybliżeniu równa 2269zł!!!! Jeśli chodzi o wartość rzeczy oznaczonych zieloną gwiazdką, to wyniosła ona 941zł. Też sporo, ale w tej kwocie zmieściły się dwa flakony perfum... Smutny wniosek wygląda tak: około 1328zł wydałam zupełnie bez sensu. To nie jest według mnie mała kwota i pokazuję, jak się może skończyć kupowanie pierdółek i zachcianek, bo przecież to tylko kilkanaście złotych.

Tak wygląda ilość kosmetyków, która właściwie spokojnie wystarczyłaby mi do życia... (na zdjęcie nie załapały się perfumy i olejek do twarzy, ale mają bardzo napięty grafik :))))


Wiem, że są dziewczyny, których zbiory są kilkanaście razy większe od moich. Ale może jednak warto się zastanowić, czy kolejna rzecz do kolekcji jest nam potrzebna. W trakcie zakupów myślimy, że to tylko kilka złotych, a może się okazać, że marnujemy setki, a nawet tysiące. Takie pieniądze można o wiele lepiej zagospodarować.

A Wy skusiłybyście się na takie zestawienie?

wtorek, 27 sierpnia 2013

Dzień 26: czy za 4 złote da się przeżyć 5 dni?

Tyle czytał i czytałam o tym, żeby zapisywać wszystkie swoje wydatki, że w końcu zaczęłam to robić. Budżet z sierpnia mam mniej więcej ogarnięty, dokładniejsze zapiski zacznę już od września. W każdym razie wyszło mi, że jak do tej pory przepuściłam na życie 266zł. Wynik całkiem niezły :) Musze jeszcze doliczyć 30zł za lekcję rosyjskiego. W portfelu mam uwaga uwaga: 3zł!!!
Powiem szczerze, że super byłoby się zmieścić z wydatkami za cały miesiąc w 300zł. Zatem mam do dyspozycji to co w portfelu + 1zł. Tragedia. Szukam jakiegoś megataniego pomysłu na jedzenie i myślę, że zwyczajnie zabierzemy się za wyjadanie zapasów.

Jeśli się uda to pęknę ze szczęścia :)))

Poza tym... hmmm mam nową pracę. Ledwie zakończyłam szkolenie i już wiem, że się do tego nie nadaję. Nie nadaje się na sprzedawcę, nie znoszę ludziom niczego wciskać!!! Poszła aplikacja na stanowisko o wiele milsze memu sercu, do wielkiej i wymagającej korporacji.

Błagam, niech każdy, kto czyta tego posta pomodli się za mnie, albo chociaż kciuki przez chwilę potrzyma!!!!

Jutro pierwszy dzień normalnej pracy w przebrzydłej-pracy. Czy można coś znienawidzić zanim się jeszcze na dobre zaczęło??

sobota, 24 sierpnia 2013

Dzień 24: Kiyosaki. Trochę mądrego podejścia do pieniędzy dla laików.


   Jak już wspomniałam brak wizyt w galeriach handlowych daje człowiekowi do dyspozycji kupę wolnego czasu. Ja swój czas wykorzystuję na uczenie się, ale nie tak jak w szkole pewnych narzuconych i nudnych treści. Uczę się tego, co zawsze mnie trochę ciekawiło, ale nie miałam czasu się w to zagłębiać.



O książkach Kiyosakiego dyskutowało wielu moich znajomych. Dla jednych były one lekiem na problemy z kasą, a inni wytykali autorowi błędy. Postanowiłam więc sprawdzić, o co chodzi.
Na pierwszy ogień poszedł „Bogaty ojciec, biedny ojciec”. Okazał się być na tyle interesujący, że powoli doczytuję resztę książek. Ale to właśnie ta pierwsza niesie ze sobą główny przekaz.

Nie wiem, czy to widzicie, ale mamy pewien standardowy wzorzec życia. Studia, praca, ślub, dzieci, kredyt hipoteczny, który wiąże to wszystko w całość bardziej niż jakakolwiek przysięga i więcej pracy praktycznie aż do 70-tki. Wmiędzyczasie may kupić łądne mieszkanie, dom, samochów i stertę łądnych ciuchów. A potem marna emeryturka.
Nazwijcie mnie najgorszym leniem, ale NIE CHCĘ! Nie chcę spędzić większości z najbliższych 50 lat w pracy. Chcę zwiedzać, spacerować z Połówkiem, jeśli będę miała dziecko, to chcę je wychowywać i patrzeć jak rośnie. Nie chcę, żeby życie przeleciało mi na pracy na średniej posadzie i za kiepską kasę. To nie jest fajne rozwiązanie i w tym ja i Kiyosaki się zgadzamy. W wielu innych rzeczach się zgadzamy, chociaż kilka moich poglądów zmienił o 180 stopni.

Kilka z nich:
-nie wszystkie kredyty są złe. Istnieją mądre kredyty, chociaż oczywiście zadłużanie kart kredytowych, pożyczki na wakacje i remonty się do nich raczej nie zaliczają.
-życie ponad stan to najgorsze głupota, jaką można popełnić. Pochłania sporo kasy, właściwie nie dając nic poza chwilowym zaspokojeniem próżności. I daje zarobić wielu różnym instytucjom, dlatego jesteśmy do tego maksymalnie zachęcani. Ludzie bogaci często żyją poniżej swoich możliwości (znacie skądś słowa "przecież jest bogaty, a taka z niego sknera!"?) i dobrze. Jeśli dotknie Cie finansowy kryzys, to raczej nie zjesz tej obrzydliwie drogiej sukienki.
-nie warto czekać z budowaniem innego systemu życia dla siebie. Im szybciej człowiek zacznie tym większe ma szanse, że nie wpadnie w pułapkę wzbogacania rządu, banków i sklepów. Będzie bogacił siebie samego. Poza tym po drodze i tak popełni się masę błędów, więc lepiej zacząć popełniać je wcześniej, kiedy jest szansa na wyciągnięcie z nich lekcji.

Na koniec zdanie wyczytane w „Kwadrancie przepływu pieniędzy” dzisiaj: Nie pracuj ciężko, pracuj mądrze.

To chyba kwintesencja tego, co chcę osiągnąć. Bo pracować lubię, zwłaszcza jeśli widzę w tym głębszy cel. Ale nie chcę spędzać 12 godzin dziennie aż do samej emerytury na wypruwaniu sobie żył.

Jeśli już inwestujesz i zarządzasz swoimi pieniędzmi, to szczerze mówiąc ta książka faktycznie niczego nowego Ci nie da. Ale jeśli to Twoje pieniądze rządzą Tobą, a od czytania o inwestycjach wolisz zakupy w Zarze (i tłumaczysz się tak, jak ja to kiedyś robiłam: „Ale to przecież jest inwestycja w mój własny wygląd!”) to lepiej poświęć trochę czasu na lekturę. To samo, jeśli podobnie jak ja, chcesz mieć więcej czasu dla siebie i zarabiać przy tym dobrze, a jeszcze nie wiesz jak się do tego zabrać.

Tylko pamiętaj, że samo przeczytanie książki jeszcze nigdy niczego nie zmieniło. Jeśli chcesz coś zmienić, to musisz zacząć działać :)

środa, 21 sierpnia 2013

Dzień 21: mój Kodeks Mądrej Konsumentki :)


Planuję opisać kilka mądrych książek, które ostatnio czytałam, a które troszkę zmieniają człowiekowi spojrzenie na wydawanie pieniędzy. Niestety moje zasoby wolnego czasu najprawdopodobniej mocno się skurczą, a nie chcę niczego robić na tak zwane odwal się... Dlatego póki co powstał mały wstęp w postaci moich własnych trików na mądre wydawanie pieniędzy, które stosowałam sumiennie jako studentka, zanim jeszcze zaczęłam bez opamiętania wydawać kasę na głupoty.

Co do moich sposobów na oszczędzanie, to kilka się zebrało. Mimo całego mojego zakupoholizmu za dobrych studenckich czasów byłam w stanie zaoszczędzić całkiem ładny grosz. Da się, wystarczy tylko używać więcej rozumu, niż serca. No dobra, ostatnio znowu byłam po tej złej stronie mocy, ale już zaczynam wracać do normy :) A więc oto co mi pomaga:

1.       Absolutny zakaz kupowania pierdółek typu: setna bransoletka, dwudziesty lakier do paznokci, nie-wiadomo-który-to-już błyszczyk za pięć złotych. Takie rzeczy szybko się nudzą, zagracają mieszkania i torebki, a jak się podliczy ile ich kupujemy w miesiącu, to okazuje się że pochłaniają całkiem ładną sumkę pieniędzy. Dlatego właśnie warto zapisywać swoje wydatki, bo często nie wiemy ile kasy nam ucieka (a potem pytanie: gdzie są te wszystkie pieniądze?).

2.       Ograniczenie kupowania pod wpływem emocji. Bo mi się spodobało, bo świetnie poprawi mi humor. Wprawdzie ostatnio odbyłam ciężką walkę z różowymi szpilkami, ale się udało. Najlepiej odczekać przynajmniej jeden-dwa dni od ujrzenia towaru w sklepie. Za ten czas albo nam przejdzie, albo wrócimy po upatrzoną miłość. Z doświadczenia powiem, że częściej czeka nas to pierwsze.

3.       Dokładna lista tego, co chcemy i potrzebujemy. U mnie działa to tak, że najpierw przeglądam blogi, gazety i własną szafę. Myślę co mi się podoba, co pasuje do mnie i mojego stylu, czego mi brakuje. Robię listę i z nią wyruszam na sklepy. Czasem czegoś nie mogę znaleźć, czasem trafia się coś spoza listy. Ale jednak zakuposzał jest względnie opanowany.

4.       Ustalenie kwoty jaką oszczędzamy co miesiąc. Kwota musi być w miarę stała i musi się znaleźć na naszym koncie oszczędnościowym (lub w śwince skarbonce) choćby się waliło i paliło. Dopiero nadwyżkę możemy przeznaczyć na zakupy.

5.       Kupowanie rzeczy dobrej jakości. Nie musimy wcale robić zakupów u Diora, bo i w sieciówkach i w ciucholandach znajdziemy coś, co przetrwa więcej niż jeden sezon. Pod ten punkt podczepiam tez kupowanie rzeczy bardziej klasycznych. Porządny klasyczny ciuch nie wypadnie z mody w następnym sezonie i każda fanka mody bez trudu będzie się mogła w nim pokazać nawet po kilku latach.

6.       Dobre poznanie siebie, swojego stylu, potrzeb swojej skóry… Pozwala uniknąć kupienia hitu sezonu, w którym nam absolutnie nie do twarzy. Albo kremu, który jest pięknie zapakowany i świetnie reklamowany, ale zawiera składnik wywołujący u nas atak pryszczy. To chyba najważniejsza rada, bo widziałam już sporo kobiet, które dalej nie są zadowolone ze swojego wyglądu mimo tego, że na uzupełnienie szafy i kosmetyczki wydają małe fortuny.


Macie jakieś własne sposoby, czy pomysły na uzupełnienie tej listy?


Szykujcie się, bo jak tylko znajdę troche czasu to na ruszt wrzucamy Kiyosakiego i jego książki :) tak na dobry początek :)

sobota, 17 sierpnia 2013

Dzień 17: dwa tygodnie bez zakupów :)


No cóż minęło ponad dwa tygodnie, ale nie byłam w stanie od razu opisać swoich wrażeń, bo  za zaoszczędzoną kasę postanowiłam zorganizować sobie spontaniczny wyjazd do Zakopanego. Pogoda dopisała, towarzystwo też. Już nie wspominając, że brakowało mi właśnie czegoś trochę szalonego. Nie ma to jak stojąc na dworcu pomyśleć sobie „kurcze pojechałabym do Zakopca”, a chwile później już siedzieć w autobusie :) Przyznam, że nie byłoby to możliwe, gdybym normalnie chodziła na zakupy i wydawała pieniądze na pierdółki.

A więc podsumowanie:
-przez dwa tygodnie wydałam 130zł, co dało mi co najmniej 70zł oszczędności (zazwyczaj wydaję 100zł/tydzień plus kasa na jakieś dodatkowe zakupy),

-kończy mi się tusz do rzęs i balsam do ciała, więc kombinuję co zrobić bez nich przez dwa tygodnie,

-Połówek przeżywał kryzys z powodu braku piwa po szczególnie ciężkim dniu w pracy, ale dał radę,

-znalazłam nową pracę,

-znaleźliśmy z Połówkiem nowe mieszkanie (już teraz się martwię, jak my przetransportujemy te wszystkie ciuchy i całą resztę dobytku),

-schudłam 1,5 kg chociaż nie chce mi się ćwiczyć – to chyba skutek braku „obiadków” w galeriach i coli/pepsi do popicia,

-moja aktywność na pudelkach i blogach znacznie spadła, bo nie chcę żeby mnie kusiły reklamy pod różną postacią, ograniczam się do kilku ulubionych raz na jakiś czas,

-dużo czytam głównie o zarządzaniu własnym budżetem (jeśli chcecie, to mogę się podzielić tym, co najciekawszego wyczytałam :) ),

-ogólnie czuje się szczęśliwa i przestaje mi brakować sklepów.


A jak Wam minęła pierwsza połowa sierpnia? Jakieś duże zakupy, czy może podobnie jak u mnie – całkowity ich brak? Dajcie znać :) 

I kilka zdjęć z mojego "kalkulatora"...






środa, 14 sierpnia 2013

Dzień 14: jesteś PIĘKNA!

Miało być o czymś innym, ale naszło mnie po obejrzeniu pewnego dokumentu (do obejrzenia za darmo TU, są dwa odcinki) i poczytaniu komentarzy -głównie niestety kobiecych- na pewnym forum.
Dokument jest głównie o przekazie podprogowym, ale dwa zdania zapadły mi mocno w pamięć bo łączą się z tematyką bloga.

„Praca twórcy reklam polega głównie na sprawianiu by kobiety czuły się źle”

Smutne, ale to faktycznie widać. Mamy się poczuć brzydkie, szare nijakie i nieatrakcyjne. I dopiero ten cudowny, reklamowany produkt może nas wyrwać z marazmu. Oczywiście po chwilowym lepszym nastroju zaraz inna reklama innego produktu zacznie nam wmawiać, że jesteśmy beznadziejne.

„Zakupy mają być lekiem na pustkę w naszej duszy”

Tu chyba nawet niewiele mogę skomentować. To mówi samo za siebie. I tak też było/jest ze mną. Zakupy są jak lek, kiedy coś w środku uwiera i nie do końca wiemy co to jest, wiemy tylko że jest nam smutno i jakoś nie tak. Ale chyba nawet najlepsza kiecka do końca nie zlikwiduje tego uczucia…

Grafika z MotywujSie.pl link


Druga rzecz to te komentarze. Jeśli ktoś nie wie, jak wyglądają niektóre dyskusje pod artykułami, to chętnie przytoczę: grube wyzywają chude od wieszaków, chude wyzywają grube od spaślaków, te z dużym biustem wyzywają te z małym od desek, te z małym wyzywają te z dużym od dojnych krów. Jak jesteś wysoka to jesteś żyrafą. A jak niska to niskoskanalizowanym liliputem. Jaka byś nie była, to i tak dowiesz się, że jesteś brzydka i beznadziejna.

Pamiętam jak dawno temu, w czasach kiedy zjadały mnie kompleksy, przeczytałam, że ruda dziewczyna nigdy nie będzie ładna. Zrobiło mi się tak cholernie przykro…

Od czasu do czasu zamieszczam na tych forach mój własny kontr-komentarz. Zamieszczę go i tutaj.

JESTEŚ PIĘKNA. Taka jaka jesteś. Czy jesteś gruba, czy chuda, czy normalna. Czy całkiem płaska, czy biuściasta. Czy masz zmarszczki, krzywe zęby. Nie ważne, jaki masz kolor skóry, czy włosów. Możesz być Mulatką, możesz być „córką młynarza”. Nie ważne jakie masz ciuchy, jakie kosmetyki. Nie ważne co mówią i co piszą. Jesteś piękna.

Moje koleżanki reprezentują właściwie każdy typ urody. Są grube i są wychudzone. Są biuściaste i są deski. Są te z twarzami jak anioł i te, którym makijaż niewiele pomaga. Ale wszystkie prędzej, czy później znalazły sobie kochającego faceta i grupkę przyjaciół. SĄ SZCZĘŚLIWE.



Jeśli ktoś Ci wmawia, że jesteś „nie taka jak powinnaś” to, albo chce na Tobie zarobić, albo… jest bardzo żałosnym człowiekiem. Serio.
Bo czy normalny, szczęśliwy i pozbawiony kompleksów człowiek odczuwa radość z robienia komuś przykrości?
Raczej nie. Normalny człowiek często odpuszcza sobie krytykę, która niczego nie wnosi. A co dopiero jeśli ma powodować tylko smutek i poczucie beznadziei.
Więc jeśli spotkasz kogoś, kto powie Ci w ten czy inny sposób, że jesteś „brzydka i beznadziejna”, uśmiechnij się do niego, życz mu miłego dnia i jak najszybciej odejdź. Niech sobie zostanie sam ze sobą.

A Ty nie pozwól, żeby ktoś manipulował Twoim poczuciem własnej wartości i Twoim portfelem.

JESTEŚ PIĘKNA, PAMIĘTAJ!!!

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Dzień 12: atak zakupowego szału!


Na początek donoszę, że Czechy –jak zawsze super- chociaż pogoda nam nie dopisała. Odbyliśmy małą dyskusję na temat tego, czy nasz zakład obowiązuje poza terenem ukochanej Rzeczpospolitej, czy może nie, toteż doszło do małego nagięcia zasad alkoholowo-zakupowych. No ale w tym momencie wszelkie dyspensy się skończyły. Na szczęście przywiozłam ze sobą zapas ukochanej marlenki w postaci ciasta i pokazanych wcześniej kuleczek. Będę rozpieszczać swoje podniebienie :)

Na nieszczęście po powrocie postanowiłam ponadrabiać zaległości w blogach i tak oto trafiłam u Kasi Tusk na zestaw genialny w swej prostocie: potargane dżinsy, bluza i różowe szpilki. W tym momencie trybiki w mojej głowie poruszyły się i dosłownie zachorowałam na te buty. Od razu przed oczami wyświetlił mi się obraz mnie w podobnym zestawie. Potem poszło jak z płatka. Bo do sklepów wprawdzie nie wolno mi chodzić, ale o allegro nikt nic nie mówił. Przejrzałam chyba z 1000 ofert przy akompaniamencie głosiku w mojej głowie: „musisz je mieć! musisz je mieć!”. Znalazłam jedną absolutnie cudowną parę w ludzkiej cenie i już kursor myszki znalazł się na magicznym przycisku KUP TERAZ.



Wdech, wydech.

Czy naprawdę potrzebuję tych butów?

Wdech, wydech.

Miałam nie robić zakupów!

Wdech, wydech.

Czy NAPRAWDĘ potrzebuję tych butów TERAZ?

zdjęcia kolejno ze stron likely.pl, stylio.pl i likely.pl


Zamykam stronę. Może będą dostępne jeszcze we wrześniu. Jeśli nie, to najwidoczniej nie byliśmy sobie pisani. Trochę jest mi smutno (wciąż mam w głowie tą wizję siebie w nich), a trochę jestem przerażona tym atakiem zakupowego szału. Bo jak inaczej nazwać gorączkowe poszukiwanie tego, co gdzieś mi się spodobało i nagle poczułam, że musze to mieć? I jak niewiele brakowało, żebym złamała obietnicę?
Ile osób daje się temu ponieść?

P.S. Doprawdy musiałam wyglądać jak wariat, gorączkowo przeszukując te wszystkie strony pełne różowych butków :) :)

piątek, 9 sierpnia 2013

Dzień 9: jak nie kupować i nie zwariować :)


12 KROKÓW DO WYRWANIA SIĘ Z PĘT ZAKUPOHOLIZMU
wg. Jill Chivers 
(które streściłam do 6 kroków, bo nie wydaje mi się, żebyśmy potrzebowały rozkładania najprostszych prawd na czynniki pierwsze, to w końcu nie Ameryka…)

1.       Przemyśl, co jest dla Ciebie ważne w życiu, co Cię interesuje i sprawia przyjemność – oczywiście poza maratonem zakupowym :P Znajdź inne przyjemności, inne sposoby na poprawę humoru, czy też na nagradzanie siebie (ile z nas kupuje sobie takie prezenty choćby za wytrwanie na diecie, hę?).
2.       Przejrzyj swoją szafę, uporządkuj ją, a przy okazji zastanów się jak rzeczy, które już posiadasz zestawić w nowe, fajne stylizacje (uh, jakoś nie lubię tego słowa, ale lepsza już „stylizacja”, niż „outfit” :) ).
3.       Wypracuj sobie własny styl. Jeśli już kupujesz jakiś ciuch, niech będzie on spójny z całą resztą. Nie kupuj „ubrań-sierotek”, do których trzeba dokupić inne elementy, bo nic z tego co już masz, nie pasuje do nowej rzeczy.
4.       Zrób gruntowny przegląd dostępnych kolorów, fasonów i trendów. Wybierz z tej masy różnych możliwości to, co do Ciebie pasuje, w czym dobrze wyglądasz i dobrze się czujesz.
5.       Przyjrzyj się swoim nawykom finansowym. Dokształć się z zakresu gospodarowania pieniędzmi (na początek polecam choćby poczytać Kiyosakiego, o którym pewnie napiszę kilka słów na blogu). Podlicz ile zaoszczędzisz, jeśli przestaniesz wydawać pieniądze na niekoniecznie niezbędne rzeczy.
6.       Jeśli już dokonałaś wstępnego przeglądu szafy możesz oddać w dobre ręce to, w czym nie chodzisz. Albo przerobić na coś zupełnie niepowtarzalnego.

Ehhh... Bozia ostatnio jakoś mnie nie lubi. Wymarzonej pracy brak, wymarzone mieszkanie też sprzątnięto mnie i Połówkowi sprzed nosa bez cienia litości. Nie lubię tej dorosłości. Chętnie wrócę do przedszkola chociaż na jeden dzień. Zabawa w dom i sklep była o wiele bardziej fascynująca od rzeczywistych odpowiedników.
Rozsądek mówi, że to świetnie i wybornie, że w trudnych czasach nie mogę się jeszcze bardziej pogrążyć nieprzemyślanymi zakupami. Za to serce podpowiada, że przynajmniej mogłabym pojechać do sklepu po pewną Najcudowniejszą Sukienkę Jaką Ostatnio Widziałam. Przez 5 minut byłabym szczęśliwa, a potem zabiłyby mnie wyrzuty sumienia, oszczędzając tym samym problemów.
Uciekając od depresji wybieram się na chwilę do Czech, pożegnać godnie kumpelę, która wkrótce zamieni Krecika na misie Koala.
Stylówa na drogę w postaci zeszłorocznej sukieniusi, którą wciąż kocham. Wybaczcie ogólną niewyraźność zdjęcia, ale jeżeli istnieje coś takiego jak "bad hair day" to ja mam dziś "bad twarz day"...

Nie jestem pewna, czy kusić się o powrót do Polski. Ja rozumiem, że Czesi mają marlenkę, która jest chyba najlepszym ciastem, jakie dane mi było jeść. Ale marlenkowe kuleczki to już przesada! A jeśli wrócę to 10 kilo grubsza i z odpowiednim zapasem tego cuda.

Pozdrawiam i życzę miłego wdrażania rad pani Chivers :)

środa, 7 sierpnia 2013

Dzień 5 i 6 i 7: mój pierwszy Tydzień Bez Zakupów :)



Po tygodniu pora na małe podsumowanie. A zatem w trakcie minionych 7 dni NIE ZAKUPIŁAM:


·         ani jednego ciucha,

·         kosmetyku (nawet lakieru do paznokci, który tak bardzo chciałam-taki śliczny delikatny róż, ajjjjjjj…),

·         jak również żadnych dodatków,

·         kolczyków,

·         czy innej biżuterii.



Nie weszłam też do żadnego sklepu, poza spożywczym. Przyznaję, że musiałam wejść do paszczy lwa, czyli do galerii. Ograniczyłam się jednak tylko do zakupu owocowego napoju w jednej z lansiarskich i megadrogich kawiarni (przysięgam, że bardziej mi smakuje kawa, którą sama robię i która nie kosztuje 12zł!). Chociaż przyznaję, że z wystaw patrzyło na mnie tyle pięknych rzeczy, a w szczególności uwielbianych przeze mnie sukienek.


Czy Wy też tak macie, że najpiękniejsze rzeczy w sklepach znajdujecie akurat wtedy, kiedy:
a.)    nie macie pieniędzy,
b.)    nie macie czasu,
c.)     postanowiliście założyć się ze swoim facetem, że przez miesiąc nie będziecie niczego kupować

???


Poza tym mam kilka dodatkowych obserwacji po tym tygodniu. Po pierwsze spędzamy razem z Połówkiem więcej czasu. Niby na zakupy galeriowe też często jeździliśmy wspólnie. Ale teraz mam poczucie, że to jest takie bardziej RAZEM. Więcej rozmawiamy, bardziej zwracamy na siebie uwagę, bardziej się słuchamy.

Po drugie więcej spaceruję, co oznacza, że odkrywam więcej ciekawych miejsc. Trochę zmęczyło mnie miasto, w którym mieszkam (o ile Kraków może kogoś zmęczyć…), a teraz odkrywam jego urok na nowo. Spróbowałam lodów robionych przez prawdziwego Włocha – a przynajmniej wyglądał na prawdziwego J I mam na oku dwie restauracje, do których muszę zajrzeć.

Po trzecie więcej czytam i się uczę, a mniej czasu marnuję na wszelkiego typu fejsbukach, pudelkach, kozaczkach, zeberkach , papilotach i innych pochłaniaczach życia. Niby jedno z drugim nie ma związku, a jednak jakoś szukam sobie innych aktywności.


Po czwarte w przeciągu 7 dni wydałam:  70zł !!! Wliczając w to megalanserski napój owocowy i moje korepetycje z rosyjskiego. Jest dobrze!!!


niedziela, 4 sierpnia 2013

Dzień 3 i 4: Stare, ale jare. Czyli stylizacja na opak :)


Czułam, że ciężko będzie przeżyć taki piękny weekend we dwoje bez choćby krótkiego spacerku alejkami galerii handlowej, dlatego już zawczasu oznajmiłam Połówkowi, że musimy sobie jakoś zagospodarować czas. Padło na moją ulubioną włoską knajpkę – trochę czasu minęło od naszej ostatniej „randki”. Z racji cudownej pogody dołożyłam do tego spacer. Sobota więc, mimo braku odwiedzin w jakimkolwiek sklepie, nawet spożywczym, była bardzo udana.
W trakcie strojenia się wpadł mi do głowy śmieszny pomysł. Postanowiłam wygrzebać z szafy rzeczy z zeszłego sezonu i starsze i z tego skomponować sobie strój. Taka stylizacja na opak :) Żadnych hitów sezonu, żadnych nowych nabytków, ale wyszło chyba nieźle. Nie chcę Was zanudzać słowem pisanym, bo wiem, że człowiek czasem woli pooglądać, niż poczytać. Dlatego wstawię kilka zdjęć, niczym blogerka z krwi i kości, ale żeby zachować trochę przekory – pod zdjęciami zamiast marek zobaczycie wiek elementów stylizacji :)


Jakość zdjęć musicie mi wybaczyć-mój aparat to nie lustrzanka, a czasem mam wrażenie, że przegrywa nawet z kalkulatorem.

Dzisiaj wybraliśmy się nad wodę, ale moje samopoczucie jest raczej kiepskie (czy to objawy odstawienia?), więc szybko wróciliśmy do domu. Po drodze zahaczyliśmy o spożywczak. Boje się, bo mój zakupoholizm nie mając możliwości realizowania się wśród ciuchów przerzucił się chyba na jedzenie. Przeszłam każdą alejką chyba po pięć razy i kupiłam kolejną zieloną herbatę do kolekcji… Niech mi ktoś przemówi do rozumu.

P.S. Wczoraj po raz pierwszy obejrzałam „Super Size Me” i jestem przerażona. A jeszcze bardziej przeraża mnie fakt, że przy sprzątaniu samochodu znaleźliśmy frytkę. Niby ok, nie była spleśniała, ani nic, właściwie była w stanie prawie idealnym. Jedyny problem polega na tym, że ostatni raz frytki w samochodzie wieźliśmy jakieś dwa tygodnie temu. Stąd pytanie: z czego zrobione jest jedzenie, które przez dwa tygodnie w samochodzie, w upale po 30 stopni, w żaden się sposób nie rozkłada??? Chyba odpuszczę sobie fastfoody…

piątek, 2 sierpnia 2013

Dzień 2: Rok bez zakupów (!)


Na dobry początek przeurocza Isla Fisher jako Zakupoholiczka. Niby film nie najwyższych lotów, ale jednak pokazuje troche prawdy. Ktoś oglądał?

Dzisiaj właściwie o dwóch rzeczach (a raczej ludziach) powiązanych poniekąd z tym blogiem i sierpniowym zakładem moim i Połówka.


Pierwszą z nich jest Jill Chivers. Australijka,która przez 10 lat zajmowała dobre stanowisko w korporacji. Zarabiała dużo, a wydawała głównie na ciuchy. Do czasu, aż redukcja etatów nie pozbawiła jej źródła dochodu. W grudniu 2009 roku założyła bloga, który miał opisać jej wyzwanie: 12 miesięcy bez kupowania ubrań. W wyniku tego powstaje program 12 kroków, który ma zamienić zakupoholiczki w rozsądne i świadome swych potrzeb konsumentki.


Druga to powstała w 2006 roku w San Francisco grupa The Compact. Jej członkowie poszli o krok dalej-wyrzeczenie nie tyczy się tylko ubrań, ale praktycznie wszystkiego. Compakterzy, jeśli już kupują, to tylko rzeczy używane, ale jeszcze chętniej korzystają z możliwości wymiany towarów i usług. Hodują sami warzywa i zioła, często pieką chleb i warzą własne piwo, wiele rzeczy wykonują własnoręcznie. Jeśli faktycznie muszą zdobyć nowy artykuł ( od tego nie da się całkowicie uciec w dzisiejszych czasach), to udają się do małego lokalnego sklepiku.

Szczerze to nie wiem, czy dałabym radę przez 12 miesięcy nie kupować ubrań, a co dopiero całej reszty. Wiem, że w Polsce są osoby, które podjęły się próby. Sporo z nich przetrzymało ten rok, a jeszcze więcej wprowadziło minimalizm na stałe do swego życia. Podziwiam takich ludzi.
Ja póki co trzymam się mojego miesiąca. Chce w tym wytrwać i chcę, żeby ubrania, kosmetyki, biżuteria, dodatki na powrót stały się tym, czym być powinny. Przedmiotami, nie mającymi wpływu na moją wartość, jako osoby, ani na mój humor, czy samoocenę. 
A Wy zdecydowalibyście się na rok bez zakupów?


P.S. u połówka wczoraj pierwszy kryzys-brak piwka po ciężkim dniu w pracy mocno odbił się na jego samopoczuciu, na szczęście nie na mnie (zabunkrowałam się z książką w drugim pokoju) :)
P.S. 2 na pewnym blogu widziałam cudny lakier do paznokci, a w pewnej sklepowej witrynie jeszcze cudniejszą kieckę :( za miesiąc pewnie już jej nie będzie:(

czwartek, 1 sierpnia 2013

Dzień 1: Nadmiar wolnego czasu.

Zaczęło się. Wbrew własnym wyobrażeniom nie obleciałam wczoraj wszystkich galerii handlowych i nie napawałam się na zapas widokiem ciuchów. Zakupy robiliśmy jedynie spożywcze, a moja kochana druga Połówka rzuciła tylko tęskne spojrzenie w stronę ulubionego piwa i poszła dalej. Dla niego to też będzie ciężki miesiąc, ale abstynencja mu na pewno nie zaszkodzi :)

Słońce świeci, niedobrzy panowie z kosiarkami nie dali mi spać, Połówek w pokoju obok robi swój morderczy trening, a potem idzie do pracy. A ja co? Porcja dzisiejszych CV wysłana, książka utknęła w połowie i nie mam na nią póki co chęci… Cały wolny dzień-bez planów, sklepów i towarzystwa.  Na miesiąc pożegnałam się z tym, co bezrobotnej kobiecie pomaga wypełnić ogrom czasu, poprzebywać wśród ludzi i na chwilę zapomnieć o rozpaczy, która dopada człowieka jak kończą się ogłoszenia na które można odpowiedzieć. Sklepy lekiem na bezsens? – śmieszne, ale prawdziwe.

Żegnając się kilka miesięcy temu z korporacją nie myślałam, że tak ciężko będzie. A teraz mam do wyboru albo 800zł brutto, albo powrót do identycznej korporacji, tylko z innym logo i produktem, który każą ci wciskać klientom. Pozytywnie! Z drugiej strony nie żałuję: odchodząc wyglądałam z 8 lat starzej (23latka ze zmarszczkami!) i nie mogłam spać po nocach. Wolę być zdrowa i szczęśliwa,  a praca i pieniądze i tak się znajdą.
A dziś… cóż pójdę na spacer i uporządkuję szafę. Może znajdę coś co kupiłam, a potem o tym zapomniałam. Małe oszustwo wobec własnej podświadomości nikomu nie zaszkodzi.

I tak dla upamiętnienia dzisiejszego dnia, bo o ważnych wydarzeniach zapomnieć nie wolno:







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...