wtorek, 22 lipca 2014

Sknera


Zachwyca ją fakt, że ubrania same się na niej rozpadają. I że w butach kłapie podeszwa. Złości się, że w łazience stoi coś więcej poza szarym mydłem i tłustym kremem. Od lat nie kupiła nic nowego, wszystko z ciucholandów. Nowa rzecz to prawie jak grzech śmiertelny. Również od lat nie widziała fryzjera i kosmetyczki. Przecież to strata kasy. Oddała ukochane książki, zostawiła ledwie kilka sztuk. Przecież minimalistka nie może mieć biblioteczki. Nie jeździ nie egzotyczne wakacje, nigdzie właściwie nie jeździ. Gotuje dwie potrawy na cały tydzień. Potem je naprzemiennie, żeby się nie znudzić. Broń Boże nic bardziej wyszukanego niż kapuśniak i naleśniki z najtańszym serkiem waniliowym. Jeśli już kupuje cos konkretniejszego, to tylko wtedy gdy za ileśtam opakowań dostanie coś innego. Ale lepiej, żeby zapasy nagród się nie wyczerpały. Wtedy jest wściekła tak, że chętnie rzucała by wszystkim. Dobrze, że nie posiada zbyt wiele. Czuje się oszukana, gdy nie dostanie darmowej szklanki, czy zabawki. Przecież nie kupi czegoś za własne pieniądze. Nie chodzi do kina, restauracji, ani do teatru. Nawet w Makdonaldzie nigdy nie była i nie chodzi o to, że niezdrowo. Jak rzucą jakąś dobrą promocję to może zostanie klientem. Ograniczyła nawet czas spędzany na komputerze. Powyrzucała ze swojego otoczenia ludzi, którzy wydali jej się zbędni, zupełnie jak rzeczy. Istnieje chyba tylko po to, żeby nie posiadać. Nie, nie jest biedna.

Patrzę na to i trochę chce mi się śmiać, a trochę płakać.
Zdecydowanie nie taki rodzaj minimalizmu mi się podoba. Zresztą to już trochę masochizm, a nie minimalizm. Już nawet nie chodzi o te wszystkie rzeczy, chociaż w życiu nie oddałabym ukochanej książki. Chodzi o odebranie sobie możliwości rozwoju. Rozwój to ludzie, filmy, blogi, książki, rozmowy w restauracji, a nawet u fryzjera. Pozbawiła się tego.

Dobry wełniany płaszcz, piękne buty, drogi krem. Rozsądne korzystanie z luksusów życia to moim zdaniem świadectwo miłości do siebie. Jak bardzo trzeba siebie nienawidzić, żeby z własnej woli biegać w dziurawych butach i w rozpadających się bluzkach? Po co się tak karać? Tak samo z jedzeniem –  jedną z lepszych życiowych przyjemności. Jedzenie powinno być pyszne i dobrej jakości. Jesteśmy tym co jemy. Bycie najtańszym serkiem homogenizowanym (karagen i syrop glukozowo-fruktozowy w prezencie) i parówkami (tutaj to już nawet nie zastanawiam się nad zawartością) nie jest fajne. To nie minimalizm, to zaniedbanie.
Przeżyjesz całe swoje życie skupiając się jedynie na tym, by nie mieć za wiele. Za wiele nie doznasz i nie posmakujesz. Za wiele się nie nauczysz, za wiele się nie rozwiniesz. Mój minimalizm jest rozsądny. Mój minimalizm chce być jak najwyższej jakości (czasem może być nawet zabójczo drogi – lubię luksus i piękno).

A najważniejsze: minimalizm w kwestiach materialnych powinien pociągać za sobą maksymalizm duchowy. Obrazy, smaki, zapachy, przeżycia, uśmiech, łzy, wiedza, pomysły to najlepsze bogactwo życiowe. Ona nie jest bogata. Ona tylko egzystuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...