poniedziałek, 28 lipca 2014

Pieniądze szczęścia nie dają.


Leżę na polance. Wokół las i trochę wypłowiałych wysokich traw. Czyste powietrze i cisza. Nogi mi zaraz odpadną. 1,5 kilometra podejścia, które wcześniej określiłam jako „pestkę” dało mi się w kość. Kondycja już nie ta i trudno się dziwić skoro moim ulubionym sportem jest ostatnio siedzenie przy biurku i wyciąganie szyi w kierunku monitora.

Przyjechałam tutaj wściekła i zmęczona. Korpo mnie wykańcza. Co dzień zaciskam zęby i mówię sobie: wytrzymaj, zarób i wymyśl co dalej. Nie dla mnie te smutne korytarze, smutni ludzie i głupie obowiązki. Ale zwolnienie się tylko po to, aby uprawiać sztukę bezrobocia jest szczytem głupoty. Trzeba wiedzieć, co się chce ze sobą zrobić.



Jednak wściekłość malała z każdym krokiem pod górę. Po dowleczeniu się na szczyt nie było po niej śladu. Czułam się dobrze. Czułam się pięknie. I to pomimo faktu, że na tyłku miałam za duże dżinsy, do tego biały podkoszulek i stare buty, których nie żal ubłocić. Do tego brak makijażu i powysiłkowe rozczochranie.
Zawsze zastanawiały mnie te wychuchane sesje blogerek: las, błoto a do tego idelna fryzura, mejkap i czyściuteńkie miętowe nike free run. Nie da się. W prawdziwym życiu, w prawdziwym lesie, kiedy pot ścieka Ci po plecach i po kostki toniesz w błotnistej brei – nie da się. Dobrze, że życie to nie sesja zdjęciowa.


Ale na górze poprosiłam o zrobienie mi zdjęcia na pamiątkę. I zdziwiłam się. Uśmiech, proste plecy, błysk w oku. A gdzie ten zziajany potworek, którego oczekiwałam? W pełnym makijażu, marynarce i uczesana wyglądam 10 lat starzej i smutniej.

Po powrocie praktycznie opróżniłam lodówkę, a potem spałam jak zabita. 

Mam nadzieję, że trochę tego powietrza, lasu i słońca przyniosłam ze sobą do biura. I oby starczyło do piątku. A poza tym dzisiaj dostałam wypłatę. Czemu nie jestem nawet w połowie tak szczęśliwa jak wczoraj?

2 komentarze:

  1. Całkiem prozaicznie rzecz ujmując - ćwiczenia wyzwalają podobno endorfiny - ale to tylko to całkiem prozaiczne ujęcie.
    Przez ostatni rok męczyła mnie przykra myśl o tym, że ludzie pracują nienawidząc swojej pracy - tak było właściwie od zawsze, i pewno nie zmieni się szybko. Doświadczenie tego na własnej skórze leczy człowieka z dziecinnych marzeń o byciu strażakiem czy lekarzem - zmienia też podejście do pieniędzy.

    Zastanawiam się (coraz częściej) co bardziej człowieka wyniszcza - bezrobocie, czy praca, której nienawidzi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bezrobocie niestety. Przynajmniej u mnie. Bezrobotnym trzeba potrafić być - mieć jakiś cel, na który poświęci się czas poza szukaniem pracy. Inaczej, kiedy ofert pracy brakuje człowiek wpada w rozpacz. I zaczyna myśleć, że coś z nim nie tak.
      Znienawidzona praca to jednak konieczność ruszenia się z domu, wstania rano i wytuszowania rzęs, pogadania z ludźmi o tym, kiedy rzucimy tę cholerną robotę i zaczniemy spełniać swoje marzenia :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...