środa, 29 października 2014

Gdzie się podziewa exKonsumpcja?

Czy to tam? Czy taplam się w morzu u wybrzeży pięknego Cypru?


Zastanawiacie się, gdzie się podziało to natrętne stworzenie, które nawołuje Was do ograniczenia zakupów ciuchowych i kosmetycznych?

No cóż. Nie zniknęłam. Nie porzuciłam bloga. Aktualnie znajduję się w pięknym, ciepłym miejscu. Wyleguje się całymi dniami sącząc kolorowe drinki i obserwując błękit nieba.
Wprawdzie zza żaluzji. Leżę też nie na plaży, tylko pod kołdrą. No i drinki, które popijam są gorące. W sumie to powiem szczerze – popijam herbatę z sokiem malinowym. Czyli mówiąc szczerze – dopadło mnie wredne choróbsko.

Najmodniejsze dodatki sezonu: kolorowe tabletki, kubeł herbaty i oczywiście pluszowa Świnka ;)

Zasłużyłam sobie. Tak to już jest jak nie masz nawet czasu ugotować porządnego obiadu, ani zrobić starego dobrego koktajlu jabłko-pomarańcza-pietruszka, który uodparnia na wszystko. Tak to jest jak się żyje korporacyjnym bzdetem: realizacja planów, wymuszone projekty, męczące układy i układziki. Poświęcasz śniadanie, poświęcasz popołudnia z książką, poświęcasz uprawianie sportu. Działasz jak w zegarku, trybiki chodzą na tip-top, bo myślisz o wypłacie i o awansie w korporacyjnej drabinie.

Moje trybiki właśnie się posypały. Ciało głośno oznajmiło, że nie obchodzi je, że mam jakieś plany do wyrobienia, projekt do skończenia, że muszę przemyśleć ścieżkę kariery a w międzyczasie użerać się z klientami.
Ciało mówi, że chce rano zjeść w spokoju śniadanie. I że nie interesuje je szybka kawa na pusty żołądek. Ciało protestuje przeciwko kilkunastu godzinom gapienia się w różne monitory. Chce zdrowy obiad, a nie kurczaka z KFC popijanego Pepsi z dolewki. Ciało chce mieć czas, żeby trochę poćwiczyć i poruszać się. I chodzić na spacery. I chce się normalnie wysypiać, a nie śnić o tym, że coś w pracy schrzaniłam.

Ehhh te Magic Moments przy herbatce, przerywane jedynie napadami ochrypłego kaszlu... Błogość.

Tak sobie dumam przy gorącej, pachnącej malinami herbatce, że kurde, chyba pomyliłam drabiny. Wchodzę nie na tą, na którą powinnam. Nawet jak już wtargam się na sam szczyt, to przecież będzie na mnie czekać zupełnie nie to co powinno. 

Choroba przytrafiła się w dobrym momencie. Póki co nie jestem w stanie wygramolić się spod kołdry, żeby zrobić sobie kanapkę, ale jak już trochę mi przejdzie… Oj plany są spore – na pierwszy rzut dzień sprzątania, wyrzucania i myślenia. Bo przy niczym tak dobrze się nie rozmyśla, jak przy pozbywaniu się starych gratów. Przy wyrzucaniu starego człowiek zaczyna odwracać głowę w stronę nowego. I nie mam tutaj bynajmniej na myśli nowych gratów.
Inny plus choroby jest taki, że nie mam jak roztrwonić wypłaty. Złotówki krzyczą na mnie z konta, że chętnie zamieniłyby się w płaszcz i krem do twarzy (ostatni akurat postanowił się skończyć). Ale póki co nie ma opcji, żeby gdzieś się wybrały. Wypłata leżakuje. Tak jak i ja.

A to moja ostatnia Dziewczyna. Fotografowana w obrzydliwym świetle, musicie wybaczyć.


Bardziej sensowny post urodzi się myślę za kilka dni. Tymczasem zostawiam Was z przesłaniem: dbajcie o swoje trybiki, dbajcie o siebie. Żadne głupie plany waszego pracodawcy nie są nawet w jednej miliardowej tak ważne, jak Wasze zdrowie i szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...