Czas leci szybko. Przy Projekcie 333 zleciał w mgnieniu oka,
może dlatego, że wyzwanie okazało się o wiele łatwiejsze niż Miesiąc Bez Zakupów.
A myślałam, że ograniczenie się do 33 rzeczy to będzie jakaś tragedia. Phi, łatwizna.
Jakie mam wnioski po przeżyciu miesiąca z 33 sztukami odzieży?
SPOREJ CZĘŚCI RZECZY NIE ZAŁOŻYŁAM NAWET RAZ!!
Foto z postu kiedy zaczęłam Projekt. Zielone gwiazdki pokazują czego nie miałam na sobie ani razu.
Po przejrzeniu listy okazało się, że z 33 rzeczy miałam na
sobie 19. Po doliczeniu wszelkich aktualizacji zamknęłam się spokojnie w 25.
Przyznam się szczerze, że listę musiałam trochę
przeorganizować w trakcie tego miesiąca, głównie z powodu niezapowiedzianego
wyjazdu w góry. Na szlaku limonkowe trampki na koturnie mogłyby co najwyżej
przyczynić się do skręcenia kostki. Zamieniłam je więc na stare, niemodne i
niereprezantacyjne, za to wygodne i bezpieczne obuwie sportowe.
Nietrafione okazały się też wszelkie sukienki. Nie było
okazji ich zakładać, bo nawet jeśli wychodziliśmy z Połówkiem „do ludzi”, to i
tak wybierałam zestaw wygodniejszy: szpilki, dżinsy, top i marynarka. Zatem
żadnej sukienki nie miałam na sobie nawet raz. Wymieniłam je na dwa sweterki z
dzianiny ( jeden został odgrzebany w szafie w domu rodzinnym, a drugi zakupiony
w przybytku zwanym ciucholandem).
Achhh no i zakupiłam wymarzone wysokie kozaki (mea culpa),
które miałam okazję już wypróbować. Wprawdzie nadają się tylko do chodzenia po
idealnie płaskich powierzchniach, a tych w naszym kraju raczej brakuje, ale
marzyły mi się takie eleganckie butki już ze 3 lata. Mam nadzieję, że moje stare płaskie kozaki wytrzymają jeszcze jeden sezon. Jeśli nie, to czeka mnie kolejny wydatek, tym razem na coś rozsądnego :)
Bilans zakupowy wygląda tak: kozaki 139zł, sweterek
Marks&Spencer 22zł, tusz do rzęs 25zł (odświeżałam stary dodając do niego
soli fizjologicznej, ale niczego na wieki) i balsam do ciała 29zł. Razem 215zł.
Nie ma tragedii, ale w tym miesiącu najchętniej zejdę poniżej 100zł z wydatkami
na „pierdółki”.
Problemem jest to, że nie jestem póki co w stanie pozbyć się
ciuchów, w których jakoś nie mam okazji chodzić. Jestem z nimi związana
emocjonalnie i wszelka myśl o oddaniu ich, powoduje ból. Przynajmniej
przestałam akumulować nowe rzeczy, co nie jest szczególnie proste (piękna
kurteczka i płaszczyk w Zarze, ceny obydwu urywają głowę, w końcu odpuściłam i
jedno i drugie…). Co nie zmienia faktu, że szafa cała zagracona i coś by
wypadało z tym zrobić.
W każdym razie Project 333 polecam każdemu. Jest o wiele mniej "bolesny", niż może się wydawać na początku. Znacznie upraszcza kwestię doboru stroju, a problem "NIE MAM SIĘ W CO UBRAĆ" znika całkowie. Nie miałam też wcale wrażenia, że cały czas chodzę w tym samym i że codziennie wyglądam identycznie. Okazuje się, że do życia potrzebujemy o wiele, wiele mniej, niż nam się wydaje.
W sumie jak się nad tym zastanowić to ja też chodzę w kilku/kilkunasty ulubionych rzeczach, ale chodząc po sklepach zawsze można znaleść coś co się przyda, chociaż potem i tak leży na dnie szafy. Co do Twojego bilansu zakupowego to wygląda naprawdę imponująco=) Justyna
OdpowiedzUsuń