Miałam się zmotywować do
wstawiania co najmniej dwóch postów tygodniowo, ale przy obecnym nawale zajęć i
niedoborze czasu stworzenie jednego postu to już spore wyzwanie. Na dodatek po
pracy mam siekaną sałatę zamiast mózgu.
No ale od dłuższego czasu miałam
już napisać o dwóch książkach. Internety już wprawdzie rozpisały się na ich
temat i pojawiły się ona na każdym szanującym się blogu. Może to mnie zachęciło
do zakupu? Niemniej mam troszkę inną opinię na ich temat od większości.
Książki Dominique Loreau kusiły
mnie już od dłuższego czasu. Najbardziej chyba „Sztuka Minimalizmu” – pięknie wydana,
ale jednak o zupełnie nie minimalistycznej cenie. Wybrałam zatem „Sztukę
prostoty”. Ta książka doskonale pokazuje, że czytając warto jednak od czasu do
czasu ruszyć mózgiem. Wielu oburzył rozdział dotyczący odżywiania, a raczej
fragment o konieczności przeprowadzania ścisłych postów. Faktycznie autorka
brzmi trochę jak anorektyczny guru. Ale hej, każdy ma własny rozum. Mi głodówki
nie służą, nawet te jednodniowe, więc chociażby w jakiej książce napisali, że niejedzenie
przez tydzień zamieni mnie w istny obiekt męskich westchnień, to i tak to
oleję. Natomiast zgadzam się z tym, że jeść powinniśmy kiedy jesteśmy głodni. I
tylko rzeczy zdrowe i w miarę nieprzetworzone. Przynajmniej jeśli zależy nam na
byciu zdrowymi, szczupłymi i odpornymi na choróbska.
Ach no i nie mogę nie wspomnieć,
że „Sztuka prostoty” zmotywowała mnie (Mnie! Zawziętą Bałaganiarę!) do
sprzątania. I zaczęło mi to sprawiać przyjemność. Dzięki niej zaczęłam też
pozbywać się gratów, starych kosmetyków, czy ciuchów w których czułam się jak
uboga krewna. Dlatego rozważam też zakup „Sztuki sprzątania” dla siebie i do
podrzucenia Połówkowi.
Druga książka to osławiona już „Jackie
czy Marylin? Ponadczasowe lekcje stylu” Pameli Keogh. Z jednej strony przyjemne lekkie
czytadełko, szczególnie jeśli ktoś lubi czytać o silnych babkach. Z drugiej
strony miałam nadzieję, że książka wyczerpuje temat „jak być na serio stylową
kobitką i prawdziwą damą, chociaż z jajami?”. Nie wyczerpuje. Dodatkowo autorka
jest dosyć stronnicza, często zachwyca się wywodzącą się z biednej rodziny
Marylin, a dokucza Jackie. Wkurza mnie to, chociaż zawarty w książce test (a
raczej dosyć naiwny tecik) wskazuje, żem bardziej M.M. niż J.K.O. Ale pewnie
przykro by było i samej Jackie i wszystkim kobietom, które z nią się
utożsamiają przeczytać, że nigdy nie będą tak seksowne jak Marylin. Taka
książka nie powinna stawać po jednej ze stron, szczególnie zestawiając ze sobą
legendy tamtych czasów. Jest to mocno nieeleganckie i przypuszczam, że ani M.M.
ani J.K.O. nie zniżyłyby się do czego takiego. Ta książka nie wpłynęła na mnie
w żaden znaczący sposób i szczerze to ciesze się, że dostałam ją w prezencie,
bo nie jest w żaden sposób niezbędna.
Podsumowując: minimalizm
minimalizmem, ale książek nigdy dość. Chociaż nie wszystkie mają w sobie tyle
pozytywnych treści, ile obiecują recenzje.
A "Wkurzona Sówka" jest moim "dziełem" nr 2 w cyklu 50 Tygodni i uznałam, że zasłużyła sobie na mniejsce w czołówce posta :)
Chyba zaopatrzę się w książkę "Sztuka prostoty" skoro warto. Chociaż i tak stram się na bieżąco odgracać życie i otaczjącą mnie przestrezeń, bo nawał rzeczy i bałagan mnie rozpraszają. Co do rysunku sowy to muszę powiedzieć, że jest świetny=) Chętnie bym taki powiesiła na ścianie.
OdpowiedzUsuńRecenzje są skrajne, ale jeśli szukasz czytadła na leniwy weekend, nad którym można "podumać" z kubkiem herbaty, to jak najbardziej polecam :) Dziękuję za pochwałę :)
Usuń