Achh kolejny dzień w korpo za mną. Ten dzisiejszy został
uratowany tylko przez to, że głupi ludzie czasami bywają tak bardzo głupi, że
aż śmieszni. Żeby utrzymać wesoły nastrój zrobiłam ogromna ilość krówkowego
budyniu i zawinęłam się pod kołdrę. Na kolanach wylądował laptop. W takich
przyjemnych warunkach można rozpocząć blogową prasówkę. I tu zgrzyt.
Kolejna firma zabrała się za robienie wielkiej blogerskiej
kampanii reklamowej. Na dodatek jest to firma, której nie lubię i której usługi
uważam za kiepskie. I nie mówię tego ze złośliwości. Coś niecoś podpatrzyłam w
trakcie mojej bardzo krótkiej pracy dla nich. Blogerów odwrotnie – lubie i
czytam. I taki jakiś niesmak mam. Taka kampania może wpłynie pozytywnie na
wizerunek marki, ale co z wizerunkiem blogera?
Do tego wywiązało się kilka ciekawych dyskusji w komentarzach
odnośnie korporacji właśnie. A mnie zaciekawił temat szczególnie tych
odzieżowych, czyli dobrze wszystkim znanych sieciówek.
Nie będę robić z siebie świętej – jak u większości
korpoludków moja szafa składa się prawie wyłącznie z rzeczy upolowanych w
najbliższej galerii handlowej.
Sieciówki są szybkie, łatwe i przyjemne. Rodzi się trend, a
sieciówki podają nam go jak na talerzu za ułamek ceny. Chociaż nie
powiedziałabym, że sieciówki są tanie. W stosunku cena/jakość to raczej średnia
półka.
Ale chciałam spojrzeć na nie z perspektywy szerszej niż moja
szafa. Szerszej niż przestrzeń wypełniona kolorowymi łaszkami. Szerszej niż
moda. Bez zbędnego ładunku emocjonalnego.
Czym są sieciówki odzieżowe?
Firmami, które zarabiają grube miliony. Głównie na przeniesieniu
produkcji do krajów trzeciego świata. Na marnych groszach płaconych za ciężką
pracę. Na produkowaniu rzeczy, które niszczą się tak szybko, że za kilka
miesięcy zasilą śmietniki. Na promowaniu szybkich trendów i szybkiej bezmyślnej
konsumpcji. I na braku szacunku do klienta. To widać głównie w sezonie
wyprzedaży, kiedy przecenione (czyli niepełnowartościowe) szmaty walają się po
podłogach. Nikt już nie dba o nie. Może pierwszego dnia oszalałe kobiety będą
je sobie wyrywać z rąk. Potem będą leżeć na ziemi. A ja widząc to, pomyślę, że
ich rzeczywista wartość to pewnie ułamek tej przecenionej ceny. Ale skoro nie
zapłacę 3 stówek, tylko 50zł to już nie zasługuję na ładnie podany produkt. Do
tego dodałabym jeszcze pominięcie miejscowych twórców i przepływ grubych
milionów z twojego własnego kraju, bo sieciówki to jednak w większości firmy
zagraniczne.
Oczywiście sieciówki mają tez plusy. Kiedy szybko
przeskanuję szafę i zauważę jakiś brak mogę po prostu wyskoczyć do galerii.
Jeden z gigantów odzieżowych zaserwuje mi coś w miarę podobnego do wymarzonego
ciucha. Potem uśmiechnie się do mnie uśmiechem pani kasjerki, oddając mi moją
kartę wraz z paragonem. No i sieciówki może mało płacą, ale jednak cokolwiek
płacą. Może śmiecą, ale od czasu do czasu sprzedadzą koszulki z ekologicznej
bawełny.
Tylko od czasu do czasu zaglądając do szafy pomyślę o
jakiejś biednej rodzinie z Bangladeszu i wyobrażę sobie wysypisko pełne hałd z
akrylowych szmat. Zaczyna mnie nieprzyjemnie ssać w żołądku. To może zamiast
kolejnej „plastikowej” sukienki kupię coś od miejscowego twórcy?
A propos twórców miejscowych, to czy ktoś się wybiera na Targi
Rzeczy Fajnych w Krakowie w tę sobotę?
Co do grafik, to można powiedzieć, że piękne wystawy sklepowe są akurat tym, co w sieciówkach i sklepach w ogóle uwielbiam. Mogę je uznać za jakąś formę sztuki, bo z przyjemnością na nie patrzy. Jeśli macie fotki jakiejś wyjątkowo pięknej, to podsyłajcie linki.
Źródło: 1,3 i 7 oraz 2, 4, 5 i 6
Przepiękne są te wystawy. Pierwsza jednak podoba mi się najbardziej :)
OdpowiedzUsuńJa jestem fanką tych od Diora ;)
UsuńOn wystawy bardzo wiele zależy, to właśnie ona podświadomie zmusza nas do wejścia do sklepu i dokonania w nim zakupów :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZgadza się! Szkoda, że u nas jeszcze nie widziałam takich wspaniałych wystaw sklepowych
Usuń