Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie i ich magiczne problemy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ludzie i ich magiczne problemy. Pokaż wszystkie posty

sobota, 11 lipca 2015

Ile straciliście?




"Nie oceniaj książki po okładce" - słyszymy po pierdyliard razy. I dalej to robimy, tylko inaczej. Za dużo dziwnych ludzi i zjawisk jest w modzie. Nie obśmiewamy człowieka w różowym moherowym sweterku, który nosi kapelusz zrobiony z mięsa - nie daj Boże jutro okaże się, że koleś jest gwiazdą internetu. Czekamy, aż inni powiedzą nam co mamy myśleć.



Czekamy, aż powiedzą nam, co czytać. Po jaką książkę wypada sięgnąć, a jaka to kompletne dno. Czego i kogo wypada słuchać. Na kogo głosować, a kto jest oszołomem. Czasami zapominam nawet, że w naszym kraju obowiązuje demokracja, bo kiedy tylko otwieram usta, żeby wygłosić własne poglądy, zostaję zasypana gradem słów, które mają udowodnić mi, że robię źle. Robię źle, bo przecież tylko mój rozmówca wie, kto jest dobry, a kto zły. To on ma monopol na wiedzę, to on wie, jak uzdrowić ten chory kraj. Demokracja? Owszem, ale tylko jeśli nie masz swojego zdania.



Zastanawialiście się czasami ile Was ominęło przez to, że zawierzyliście słowom innych? Bo powiedzieli, że coś jest złe, słabe, że to czytają tylko niewyżyte baby, a tego słuchają tylko gimbusy? Czego nie zobaczyliście, nie przeczytaliście, nie posłuchaliście?



Od jakiegoś czasu mam taką zasadę, że staram się "dotknąć" danej rzeczy, zanim ocenię. Uświadomiłam sobie, że to dobra zasada, kiedy ostatnio koleżanka puściła mi piosenkę częściowo wykonywaną przez Biebera. Nie muszę chyba nikomu mówić, że na chwilę obecną trudno zabłysnąć w towarzystwie wyznaniem, że się go słucha. Ale ta piosenka strasznie mi się spodobała. Słuchałam jej nawet przed chwilą. A przecież mogłam oznajmić, że Biebier robi gównianą muzykę i nawet nie zniżę się do kliknięcia na znaczek "play". Dobrze, że tego nie zrobiłam.



Wyznam Wam też, że przeczytałam "Zmierzch", żeby wyrobić sobie swoje zdanie. Spodobał mi się. Zaczęłam czytać "50 twarzy Grey'a" - nie spodobały mi się. Przeczytałam tez kilka Harlequinów i dwa wspominam całkiem dobrze, a przecież na fali jest nabijanie się z romansów. Nawet obejrzałam kawałek "Warsaw shore" i "Celebrity splash", chociaż nie po drodze mi z tym typem rozrywki. Obejrzałam kilka filmów, które na pierwszy rzut oka wydawały mi się niemiłosiernie głupie i kilka faktycznie wolę wyprzeć z pamięci, ale kilka okazało się całkiem zabawnych.


Według mnie społeczeństwo dosyć często się myli przy wydawaniu osądów w kwestii tego, co jest cool, a co jest gówniane. Oczywiście czasem ma racje, ale i tak warto sprawdzić osobiście zamiast bezmyślnie powtarzać cudze opinie. Zresztą nie ma nic durniejszego, niż osądzanie czegoś o czym się nie ma bladego pojęcia. Czasem lepiej mieć odwagę do powiedzenia, że podoba Ci się najbardziej wyśmiewany ostatnio film (btw przyznam się, że całkiem dobrze bawiłam się na "Kac Wawa" - po paskudnym dniu w pracy tego typu "odmóżdżacz" był dla mnie jak zbawienie), niż udawać, że interesuje Cie tylko ambitne kino.


Nie wszystko będzie fajne, ale chociaż spróbuj - nie pozwól, żeby ominęło Cie coś fajnego tylko dlatego, że postanowisz pójść na łatwiznę. Daj szansę zanim skrytykujesz.



P.S. Publikuję w sobotę wieczorem, co totalnie mija się z celem, bo przecież prawie nikt nie publikuje w weekendy, jeszcze o takiej godzinie. Ale może komuś się nudzi, albo ktoś nie może spać. Poza tym zmagamy się w domu z ropną anginą, więc zamiast lodów i chłodników mamy rosół i herbatkę z czystka. I dlatego nie jestem jeszcze w stanie sklecić fajnych tekstów, a w planach mam coś na temat pielęgnacji jasnej skóry i coś na temat mojej wizyty nad Bałtykiem :)




wtorek, 16 czerwca 2015

Co (oprócz gratów) wyrzuciłam ze swojego życia?





Muszę przyznać, że obserwuję pewien życiowy progres u siebie. Może nie jest idealnie, może wciąż mam swoje gorsze dni, kiedy czuje się tak, jakby coś zabrało mi calutką moją energię. Jednak nie ulega wątpliwości, że wyrastam powoli z uniformu malutkiego nędznego człowieczka. Pomogły w tym emocjonalne porządki i sporo pracy nad sobą (ta praca wciąż trwa). A więc dzisiaj opowiem Wam o tym, co sama wyrzuciłam ze swojej głowy i Wam też doradzam się pozbyć tych kilku rzeczy.


# Zazdrość


Nie jestem w stanie za pomocą słowa pisanego przekazać Wam, jak bardzo zazdrosna osobą byłam kilka lat temu. To trzeba zobaczyć, inaczej moglibyście mi nie uwierzyć. Zazdrość to okropne uczucie. Przestajesz lubić innych, bo los dał im niesprawiedliwie dużo. Przestajesz lubić siebie, bo Tobie dał tak malutko i przez to jesteś gorszy. W końcu zaczęłam rozumieć, że często nawet Ci piękni i bogaci mają swoje problemy. Nieraz bardzo ciężkie. A ja mam to co mam i lepiej zrobię wykorzystując posiadane zasoby, niż lamentując nad tym, że ktoś na 18ste urodziny dostał własne M3 i samochód.





# Złość na to, czego nie da się zmienić*

Wiecie jaka firma najczęściej przyprawiała mnie o ataki szału? Nie, nie żaden operator sieci komórkowej. Krakowskie MPK. Dlaczego? Bo zawsze coś się psuło kiedy ja się akurat bardzo spieszyłam do pracy. Przeżywałam nerwówkę co najmniej raz w tygodniu. A to wypadek, a to korek, a to się zepsuło znowu. W szkole tak samo przeżywałam gorszą ocenę. Dopiero jakoś niedawno zrozumiałam - to nie ma znaczenia. Nie mam wpływu na to, czy mój szacowny tramwaj postanowi dotrzeć na czas. Mogę tylko dotrzeć punktualnie na przystanek, a reszta już nie zależy ode mnie. Mogę się czegoś nauczyć, ale nie mam już wpływu na ocenę mojej pracy. A poza tym od 5 minut spóźnienia albo od jedynki z historii świat się nie zawali. Chociaż inni (szczególnie Twój kierownik lub nauczyciel) próbują wmówić, że owszem, wywołasz tym apokalipsę.

*Tak, ten podpunkt tyczy się też przeszłości. Jeśli tracisz długie godziny na rozmyślaniu o różnych przykrych wydarzeniach i o tym, co należało wtedy zrobić, to zdecydowanie pora zrobic z tym porządek. Nasz mózg to mądre narzędzie - w danej chwili podejmuje najlepsze według niego decyzje. Może teraz uważasz, że dało się coś zrobić lepiej, bo od tamtej chwili Twój mózg nauczył się sporo nowych rzeczy. Zaakceptuj swoje decyzje z przeszłości i przestań poświęcam im tyle czasu.



# Zależność od innych

Ludzkość zawsze potrafi mnie pozytywnie zaskoczyć. Ktoś coś dobrego zrobi, ktoś powie, ktoś wyciągnie pomocną dłoń. To jest absolutnie fantastyczne. Co wcale nie zmienia faktu, że czasem nawet Twoi przyjaciele zrobią wszystko, aby skopać Twój dzień. Dlatego cudownie zrobisz, jeśli przestaniesz uzależniać własne szczęście od działań innych ludzi. Facet może odwołać tą świetną randkę, kumpela może wystawić Cie z imprezą, współpracownicy nagle postanowią olać Twój projekt. Dobrze wyrobić sobie umiejętność stworzenia szybkiego planu B, który na dodatek uznasz za fajny. Nie uzależniaj się od decyzji innych, sam decyduj.






# Chęć zmieniania innych

Mamy coś takiego w naszych głowach, że praktycznie każdy z nas uważa się za pępek świata. Dajemy sobie samym monopol na posiadanie racji. My wiemy, jaki jest najlepszy sposób, żeby spędzić dzisiejsze popołudnie. My wiemy, że ona powinna z nim zerwać, bo nie jest jej wart. My wiemy, jak powinno wyglądać życie innych. A może wcale nie wiemy? I jakie mamy prawo, żeby oceniać, dawać rady, coś nakazywać, a czegoś zabraniać? Może inni wiedzą lepiej, co dla nich dobre. Żyj i daj żyć innym. Odkąd przestałam się tak przejmować CUDZYM życiem, mam więcej czasu na swoje własne.



poniedziałek, 18 maja 2015

Zdobądź faceta książkowo, czyli recenzja: "Mężczyźni wolą uwodzicielki".






Ciekawy fakt o mnie: jestem w związku ponad 3 lata, ale wciąż czuje się bardzo związana z grupą singli. Może dlatego, że mam masę wolnych przyjaciółek, które szukają swojego księcia? A może po prostu bardzo dobrze pamiętam jak sama się czułam, będąc singielką?

Zabawne jest to, że jak ognia unikam wszelkich poradników dotyczących związków, uznając je za stek głupot i słodkich do bólu frazesów, po których masz ochotę rzygać tęczą. Za to dosyć chętnie sięgam po książki typu "przeczytaj mnie, a NA PEWNO znajdziesz swoją drugą połowę". Do tego typu książek zalicza się właśnie pozycja "MĘŻCZYŹNI WOLĄ UWODZICIELKI. Jak ich zdobywać?". Większość moich czytelniczek to kobiety, więc w ramach odpoczynku od oszczędzania, ciuchów i minimalizmu, postanowiłam zaserwować Wam małą recenzję w ten śliczny poniedziałek.

Zacznijmy od tego, że mam tą książkę już dobrych kilka lat i pierwszy raz czytałam ją jeszcze za czasów singielskich. Robiłam też na marginesach sporo notatek z przemyśleniami, które teraz bawiły mnie do łez. Przykład: coś tam o tym, że większość mężczyzn nie przeczytała książki o uwodzeniu kobiet i obok mój dopisek "mężczyźni nie czytają, potrafią tylko oglądać obrazki" :D Teraz nie pojmuję tego hejtu, bo nie brakuje facetów z którymi mogę dyskutować o przeczytanych książkach godzinami. Ale przynajmniej mogłam się pośmiać sama z siebie.

Powrót do książki po dłuższym czasie i zmianie mojej sytuacji osobistej pozwolił w miarę praktycznie ocenić, czy w ogóle coś mi się przydało w zdobyciu mojego własnego Księcia :) I o dziwo okazało się, że jest kilka takich rzeczy, chociaż zabierając się za lekturę myślałam, że będzie dokładnie odwrotnie.







Kilka mocnych założeń z tej książki:
  • przygotowanie planu podrywu włącznie z wyznaczeniem daty ślubu - to mi się mniej podobało, bo książka jest pełna stereotypowego myślenia, że faceci chcą tylko seksu, a kobiety spędzają całe swoje życie marząc o ślubie. Niemniej za pierwszym razem zanotowałam sobie taki plan z wyznaczeniem dat chodzenia na randki aż do wejścia w związek (odpuściłam sobie planowanie daty ślubu) i wiecie co? Pomyliłam się dokładnie o rok :)
  • spisanie cech wymarzonego faceta - to fajna część, bo autorzy dobrze opisują jak dokonać selekcji cech najważniejszych do tego, żebyśmy z danym facetem były szczęśliwe. Znów na marginesie znalazłam listę i ku własnemu przerażeniu odkryłam, że mój facet ma 90% tych cech, łącznie z cechami wyglądu. Normalnie samospełniająca się przepowiednia.
  • randkowanie to statystyka, umawiaj się na możliwie największą ilość randek - z tym nie mogę się zgodzić, bo kurde jak na moje oko to miłość wymyka się statystykom. Możesz umówić się na tysiąc randek i nic. A potem wbiegniesz zasapana do tramwaju (znając życie z rozmazanym makijażem i w rajstopach w których poszło oczko) i wpadniesz na miłość życia.
  • nie przejmuj się odmową - tutaj też mamy szeroki opis tego, dlaczego nie warto się przejmować i jak sobie pomóc w tym nieprzejmowaniu. Przydatne. W randkowaniu i w pracy, kiedy na przykład spotykasz się z odmową ze strony klientów.

Ogólnie książka pełna jest porad różnego typu od przygotowania inspirującego moodboardu, przez poprawienie własnego wizerunku, aż po listę miejsc gdzie możesz spotkać faceta. Niektóre rzeczy bardzo praktyczne, inne wzięte z kosmosu. Nie podoba mi się mocno amerykański styl pisania książki, gdzie sporą część zajmują przechwałki autorów, jakimi to specami od związków i podrywu oni nie są i jakich to sztuczek Ci nie zaserwują. Normalnie będziesz chodziła po dywanach z mężczyzn i tak dalej... Konkrety, panowie, konkrety!

No właśnie, autorami są faceci i dlatego mamy tu trochę odmienny punkt widzenia. Zero użalania się i wpajania, że zasługujesz na miłość, tylko typowo męskie podejście: idź, zagadaj, zaproś na randkę. Odmówił? Idź do kolejnego. Nie będę się kłócić, czy taka statystyczna metoda jest dobra, ale zawsze to coś nowego.

Ogólnie książka jest lekką i zabawną lekturą na weekend - chociaż moja wersja z notatkami jest o wiele zabawniejsza :D Prawdziwej uwodzicielki z Ciebie nie zrobi, bo jest do bólu metodyczna, praktyczna i oparta na statystyce, co jak dla mnie niewiele ma wspólnego z prawdziwym uwodzeniem. Ale pomoże pewne rzeczy przemyśleć i trochę bardziej się otworzyć. Jakby nie było to ja też pierwsza zagadałam do mojego Księcia, więc chyba ta lektura odrobinę na mnie wpłynęła.

Książkę dostaniecie w necie w cenie około 40zł. Autorzy: David Copeland i Ron Louis. Wydawnictwo Helion.

P.S. Niech nikomu nie przyjdzie do głowy wykorzystywać słowo w słowo testów w niej zawartych. W sensie wypowiedzi kierowanych do faceta. Naturalnością dorównują dialogom w programach typu "Trudne sprawy" i "Dlaczego ja?".

czwartek, 30 kwietnia 2015

Dobre Ranko #5 - czyli o tym, jak wkurzyła mnie pewna duża firma, o dobrych oscypkach i o krokusach









Miał być post w zupełnie innym stylu, ale okazało się, że pewna duża firma postanowiła nie uszanować mojego sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. Wykonali o jeden telefon za dużo. A przeszłam ich już dziesiątki. Wkurzyłam się bardzo. Na dodatek uzyskanie informacji na temat procedury reklamacyjnej graniczy z cudem, a konsultanci próbują zrobić z człowieka idiotę.

Sporo się napracowałam na różnych infoliniach i różnie bywało, ale takiego braku szacunku jeszcze nie widziałam. A dane osobowe to kwestia wrażliwa, chroniona ustawą i zawsze trzęśliśmy portkami jeśli coś się wysypało. A tutaj totalna olewka.





Te białe kropki w tle to wesołe zakonnice na wycieczce. Módlcie się o moją cierpliwość do pracowników Działów Obsługi Klienta!


Reklamacja poszła. Jak się nie ogarną, to pójdzie zgłoszenie do odpowiednich instytucji, bo na punkcie namolnych telefonów sprzedażowych jestem wyczulona. Takie zboczenie zawodowe.

Nie rozumiem tylko dlaczego kwestia obsługi klienta w dużych firmach tak kuleje. Klient=wróg. Trzeba mu utrudnić życie, udowodniać, że się myli, broń Boże nie przyznawać się do winy. Smutne, bo parę lat przepracowałam na obsłudze i zawsze starałam się być na maksa profesjonalna. To nie tak powinno wyglądać.


Robienie z klienta idioty to na serio zły PR. Nie mówiąc o tym, że jeśli mnie zleją to poza inspektorem danych osobowych również moi znajomi dowiedzą się czyich usług bardzo, ale to bardzo nie polecam. 







A na pocieszenie prezentuję zdjęcia z Doliny Chochołowskiej. Może wspomnienie krokusów, świeżego powietrza i promieni słonecznych na twarzy przywróci mi humor. A no i żeby nie było, że tylko czegoś w tym pościenie polecam, to dla odmiany coś polecę :)










Jeśli będziecie w okolicach Zakopanego to zajrzyjcie do małej bacówki przy Chochołowskiej. Łatwo poznacie po mapie na drewnianych balach zainstalowanej zaraz obok - jadąc w kierunku Zakopca od strony Chochołowa będziecie ja mieć po swojej prawej stronie. Baca udowodnił, że górale wcale nie myślą tylko o kasie, bo pozwolił nam zostawić auto na swoim parkingu bezpłatnie. A tego dnia był spory problem z miejscami i wszędzie parkingowi trzepiący kasę. W podzięce skusiliśmy się na oscypka, który był naprawdę pyyyyyyyszny! Mniam.




To czerwone coś to chyba żurawina. W połączeniu z oscypkiem z patelni to po prostu bajka!



Inną polecaną rzeczą jest PodCytatem, czyli zbiór minimalistycznych blogów. I ja tam jestem - jeszcze raz dziękuję! Korzystając z PodCytatem macie dostęp do najświeższych wpisów minimalistów oraz do świeżo uruchomionego forum. Także korzystajcie, bo to fajna inicjatywa! A jeśli minimalistyczna tematyka jest bliska Waszemu Sercu to warto zaglądać po świeżą dawkę inspiracji.

A i na koniec oddam honor moim butom Nike Free Run, które może i są kiepskimi butami na okołogórskie spacery, ale przynajmniej ekspresowo wysychają jeśli taka ciapa jak ja postanowi przejść przez małe bagienko i nagle utknie po kostki w wodzie. Zapewne jest to wykorzystanie produktu niezgodnie z zaleceniami producenta i wgl, ale butki dały radę, a po wyschnięciu odbyłam w nich trening Insanity. Także chwała moim Nike Free Run i chwała outletom, gdzie je kupiłam w ludzkiej bardzo cenie.









czwartek, 16 kwietnia 2015

7 lekcji na ciężkie czasy, dół i problemy






Mogę śmiało stwierdzić, że moje życie nie było tak cukierkowe jakbym sobie tego życzyła i nie brakowało momentów, kiedy mocno zastanawiałam się za co Bóg mnie tak bardzo, bardzo nie lubi.


Jednak patrząc na wszystko z perspektywy czasu stwierdzam, że wyszło całkiem ok, a wszystkie paskudne doświadczenia sprawiły, że z rozmemłanej ciapy zmieniłam się w kobitkę, która ma trochę jaj. Wiem, że życie jest jakie jest. Czasem nam posłodzi, a czasem da popalić tak, że tracimy wszystkie siły. Grunt, to się nie poddawać i wyciągać lekcje z niepowodzeń, kłopotów i dołków.


Dzisiaj ku pokrzepieniu serc dziele się wnioskami jakie sama wyciągnęłam z mojego własnego "hard time".



Nigdy nie podążaj za stadem baranów

Tego nauczyłam się w gimnazjum. Najgorsze 3 lata mojego życia mówiąc szczerze, ale nauczyły mnie podstawowej umiejętności życiowej. Czasem człowieka kusi, żeby za tym stadem pójść. Pójść na łatwiznę, nie wychylać się, machnąć ręką, byle by jakoś dostosować się do grupy. Jednak jeśli widzisz, że otaczają Cię idioci, to lepiej rób po swojemu. Możliwe, że nie zrozumieją i postanowią mocno dać Ci w kość, ale w końcu Ci się to opłaci.


Nie wszystkich da się uratować

Czasem bliska nam osoba zwyczajnie dąży do zguby, po drodze najprawdopodobniej łamiąc nam serce. Nauczyłam się, że nie każdego człowieka da się uratować, bo nie każdy chce być ratowany. I chociaż to niesamowicie boli, to czasem najlepiej się odciąć. Jesteś odpowiedzialny tylko za swoje własne życie. Jeśli ktoś postanowił swoje skopać, to w ostateczności pozostaje mu tylko pozwolić na to, a siebie ratować.


Nie mów, że gorzej być nie może, bo okaże się, że może

Zawsze może być gorzej. Nawet jeśli rozpadła Ci się rodzina, facet zdradził, nie masz ani grosza, to nie stękaj, że jesteś na dnie, bo najprawdopodobniej wpadniesz pod samochód. Zawsze może być gorzej. Doceniaj to, co masz i pracuj nad tym, żeby naprawić to co jest złe.


Nie zrzucaj winy na siebie

Zawsze zastanawiałam się dlaczego zdradzony człowiek tak często obwinia siebie. Szczególnie kobiety tak mają, że od razu uruchamia im się myślenie „jestem za brzydka i gruba i nudna, nic dziwnego, że poszedł do innej”. Wyrzuć to myślenie. To nie okradziony jest winny, tylko złodziej. Zawsze. Nie wbijaj sobie do głowy bzdetów.

Nigdy nie wiesz, co czeka za rogiem

To przestroga dla tych, którzy myślą, że ich życie jest do bani i nie ma żadnych szans na poprawę. Nigdy nie wiesz, co Cię spotka. Gdybym w gimnazjum uznała, że jestem na dnie i kończę ze sobą to nie poznałabym kilku wspaniałych osób, nie zaliczyłabym przygody z międzynarodową korporacją, nie kąpałabym się w Morzu Śródziemnym, nie zakochałabym się po uszy. A przecież wtedy nie wierzyłam, że którakolwiek z tych rzeczy jest możliwa. Ale nigdy nie wiesz, co się wydarzy. Dzisiaj może być do bani, a jutro może być najlepszym dniem twojego życia.


Niektóre problemy są jak trening

W trakcie treningu jesteś zmęczony, czasem czujesz ból, czujesz, że to za wiele i nie dasz rady. Na dodatek jesteś przepocony i śmierdzisz. Czekasz tylko na koniec tych męczarni, a może nawet chcesz je rzucić w kąt. Mimo wszystko zaciskasz zęby. I wychodzisz z tego silniejszy, wytrzymalszy, szybszy i zahartowany. Następnym razem nawet nie poczujesz wysiłku.


Pierdoły to nie problemy


Ale często zdarza nam się pomylić. Jedynka z klasówki. Odrzucenie ze strony kogoś za kim szalejesz. Ochrzan od szefa. Kłótnia z jakimś wrednym Cebulakiem w tramwaju. Lubi się przejmować takimi rzeczami, ale nie wiem po co. Zasada jest prosta: jeśli za dwa tygodnie nie będziesz już pamiętać o sprawie to nie była ona problemem, a pierdołą.




poniedziałek, 30 marca 2015

Dlaczego nie znoszę gierek, fochów i obrażania się?



Dzisiaj skutecznie podniesiono mi ciśnienie. Bardzo skutecznie. Stąd zmiana tematu – muszę się wygadać.

(Jeśli nie chcesz czytać moich wywodów zerknij chociaż na sam koniec posta, gdzie czekają bardzo pozytywne rzeczy.)

Nie znoszę gierek. Ulegałam im przez całe lata, aż w końcu tama pękła i tupnęłam nogą, aż popękały panele na podłodze. No bo ileż można być popychadłem?*

Czym są gierki? 


Gierki to wszystkie te debilne i bardzo subtelne manipulacje. Fochy i obrażanie, żeby coś wymusić. Albo kogoś ukarać. Nieodzywanie się, albo odburkiwanie monosylabami. Podcinanie skrzydeł. „Prawie-komplementy”, które są podszyte obelgami. Wszystko, co subtelnie acz skutecznie ma zmusić cię do robienia tego, czego chce ktoś inny.

Znosiłam to całe lata i w końcu sama zaczęłam przejmować te kretynizmy do własnego zachowanie. I powiem Wam, że to strasznie gówniane, kiedy czujesz się tak marny, że musisz posuwać się do manipulacji. Tracisz szacunek innych i szacunek do samego siebie. Sprawiasz, że drugi człowiek czuje się gorzej i świat jest gorszym miejscem. Według mnie tylko mali i słabi ludzie podcinają skrzydła. Nikt o zdrowym poczuciu własnej wartości na dłuższą metę nie wytrzyma grania w gierki.

Podnosi mi się ciśnienie, kiedy ktoś próbuje coś na mnie wymusić fochem. Kiedy mam się dopasowywać do czyjegoś planu, nawet jeśli danego dnia czuje się źle. A jeśli odmówię, to spotykam się z dziecinną próbą wzbudzenia wyrzutów sumienia, z nieodzywaniem się i z odrzucaniem moich propozycji tylko po to, żeby mnie „ukarać”. Normalnie „na złość mamie odmrożę sobie uszy”.

Nie gram w tą grę, sorry. Odmrażaj sobie uszy ile chcesz, ale beze mnie. Bo w grze nikt nie wygrywa. Poza tym, przecież można normalnie – można się normalnie zachować, normalnie pogadać. Bez manipulatorskich sztuczek, które z boku wyglądają po prostu żałośnie. Wystarczy pogodzić się z tym, że nie zawsze inni ludzie dostosują się do naszych planów. Czasem nawet je popsują i to normalne, tak się dzieje codziennie. Ale plany można zmienić, zmodyfikować. Albo usiąść w kącie i obrazić się na cały ten niedobry świat, bo ktoś miał czelność nam odmówić.


Co wybierasz? Dalej grasz w grę?

* Btw zauważyłam, że nic nie wzbudza większego zdziwienia i irytacji, niż moment w którym popychadło przestaje być popychadłem. Jakby burzył się stary porządek wszechświata w chwili w której ktoś przestaje dawać sobą pomiatać. Jak on śmie odbierać innym tą zabawę, ten przywilej?

Pozytywny koniec posta:

Po pierwsze jeszcze raz gorąco dziękuję Ani z aniamaluje.com za polecenie exkonsumpcji. Jej blog miał duży wkład w sporo pozytywnych zmian w moim życiu, więc tym większe znaczenie ma to dla mnie. Kto nie zna bloga Ani - marsz do czytania! :)

Po drugie - zerknijcie koniecznie na tekst "Mając małe plany nie zrealizujesz wielkich marzeń". To jeden z tych postów, które mam ochotę wydrukować, oprawić w ramkę i powiesić w centralnym punkcie mieszkania. To trzeba przeczytać!.

Po trzecie trafiłam przypadkiem na fejsbukowy profil Bartosza Ostałowskiego. Bardzo motywujący przykład z naszego polskiego podwórka na to, że możemy spełniać swoje marzenia, jeśli tylko nie brak nam determinacji. Limity i myśli, że czegoś nie możemy, siedzą tylko w naszych głowach.

poniedziałek, 16 marca 2015

5 Składników Luksusowego Życia


Trafiłam jakiś czas temu na audycję w radio, gdzie prowadzący pytali ludzi o ich największe luksusy. To było bardzo pozytywne zaskoczenie, bo nikt nie chwalił się wypasioną willą, 15tys. pensji i Porsche 911. Ludzie mówili o kolacjach z ukochaną, o czytaniu książki na ulubionej sofie, o porannej kawie, o uśmiechu bliskich. Wow. Zaczynamy rozumieć, że luksus to nie tylko drogie marki, drogie samochody, ****** hotele i wielkie domy z basenem. Luksus to przyjemności.

W styczniu wydałam na życie około 1100zł (budżet lutowy został zaburzony ze względu na przeprowadzkę). Głównie to rachunki, jedzenie i kilka akcesoriów do rysowania. To malutka kwota. To mniej niż najniższa krajowa. Ale mimo tych malutkich wydatków mam wrażenie, że styczeń (i początek lutego) minął całkiem luksusowo.

Bo gdybym miała wymienić swoje własne luksusowe przyjemności, to na liście na pewno znalazłyby się:

Dobre jedzenie
W styczniu praktycznie nie uświadczyliśmy fast foodów. Większość gotowaliśmy sami w domu. I tutaj wspomnę, że uważam dobre i zdrowe jedzenie za najtańszą, a jednocześnie najlepszą opcję. Dwa małe buraki to jakieś 20gr, kilo pomarańczy to 3zł, papryka – 1,5zł, awokado-2zł. Dodaj ciemny ryż, albo makaron. Aromatyczne przyprawy. 2-3 razy w tygodniu dobre mięsko. Kupujemy bardzo dużo warzyw i owoców, bo są tanie, zdrowe i dietetyczne. I zrezygnowaliśmy z codziennego jedzenia mięsa. Pieczywo też nie codziennie. Wystarczy nam jeszcze na winko od czasu do czasu, porządną czekoladę bez dawki E476 i ciacho z pobliskiej piekarni. Pycha. Do tego ładne talerze i kubki. Lubię wypić dobrą kawkę słodzoną prawdziwym miodem ze znajomej pasieki, czy porządną zieloną herbatkę. W kwestii jedzenia nie uznaję byle czego. Wolę mniej i prościej, ale porządnie.

Dobre materiały
Znasz problem drapiących ubrań? Albo sztucznych materiałów w których czujesz się jak baleron owinięty folią? Każdy wie o czym mówię, każdy czasem drapał się po szyi dzięki swojemu nowiutkiemu sweterkowi, albo wzdychał za bawełnianym podkoszulkiem w letni upał. Jedną z moich lepszych decyzji w kwestii ubrań było pozbycie się i absolutne zaprzestanie kupowania ubrań, które wywołują fizyczną mękę. Bo po co się męczyć? Jest bawełna, wiskoza (tak, wiem, wiskoza to włókno syntetyczne, ale u mnie bardzo dobrze się sprawdza), są milutkie w dotyku mieszanki (np. z kaszmirem, czy jedwabiem) w których możesz zapomnieć, że masz coś na sobie i funkcjonować normalnie.

Dobre towarzystwo
Ludzie potrafią zmienić najbardziej szary dzień tak, że wydaje ci się, że jest środek lata. Pogaduchy przy winie, wspólne wyjście na piwo, plotki przy kawie, spacer z trzymaniem się za ręce. Stare dobre przyjemności, które dają masę wspomnień. Największe pieniądze nie są w stanie tak człowieka uszczęśliwić, jak drugi człowiek. Tylu bogaczy popełniło samobójstwo z samotności. Drugi człowiek to inspiracja, to uśmiech i ciepłe spojrzenie. Przypomnij sobie, kiedy ostatnio przegadałeś z kimś całą noc? Śmiałeś się do łez? Robiłeś coś głupiego? Posiadanie rodziny, przyjaciół, ukochanej osoby – to luksus nie do kupienia za żadne pieniądze.

Pasja
Dla mnie to rysowanie. Coraz częściej pokazuje swoje rysunki, chwale się nimi. Dla Ciebie to może kitesurfing, pisanie, wspinaczka górska, szydełkowanie. Pasja jest tym z czego nie zrezygnujesz, nawet jeśli nikt Ci za to nie płaci. Nawet nie czujesz upływu czasu ani głodu. Tak właśnie mam kiedy rano zabiorę się do rysowania, po skończeniu patrzę na zegarek i jest 16. Nie jadłam śniadania, ale nawet tego nie poczułam. Szukam dla siebie inspiracji, poznaję rysowników, uczę się. Moje rysunki, kredki, ołówki, frajda jaką z tego mam, to jeden z większych luksusów.

Korzystanie z życia
Wielu ludzi ma piękne samochody, drogą biżuterię, wspaniałe ubrania, czy bajeranckie filiżanki do kawy (uwielbiam filiżanki, dlatego o nich piszę) i w ogóle z nich nie korzystają. Drżą, żeby nikt nie zarysował im karoserii. Ale samochód to przede wszystkim przedmiot użytkowy. Po co komu samochód, którym żal jeździć? A używany samochód prędzej czy później nabawi się rys. Tak samo ubrania, naczynia, biżuteria, meble. Korzystam z tego – zakładam najdroższą biżuterię, używam perfum, zapalam świeczki, noszę ulubione szpile, chociaż moją się zedrzeć na naszych prostych inaczej chodnikach.

*Luksus bonusowy: Pachnąca kąpiel z pianą
Ze względu na skrzywienie proekologiczne, to raczej rzadka przyjemność, którą zostawiam na najgorsze dni. Przyjemnie ciepła, z dodatkiem ulubionej soli o zapachu fanty i olejków z witaminą E. W ręku kieliszek wina, w tle relaksująca muzyczka. Nie chce się wychodzić z wanny.

Co dla Was jest największym luksusem?

środa, 25 lutego 2015

5 powodów dlaczego kawalerki rządzą!

Pierwsze śniadanie w nowej lokalizacji

Niby wszystko zaplanowałam, tak żeby na blogu pojawiły się wpisy. A jednak przeprowadzka nas trochę pokonała. Potem jeszcze pojawiło się coś w rodzaju dwudniowej pracy, która wymagała siedzenia w biurze od 8 do 17. W międzyczasie próbowało mnie zaatakować przeziębienie i pojawiła się jedna kryzysowa sytuacja wymagająca natychmiastowego działania. I tak oto dopiero dzisiaj mam chwilkę, żeby odpocząć. Nigdy nie robiłam z siebie tytana. Niestety jestem z tych, co potrzebują 8 godzin snu, zdrowych i regularnych posiłków i chwili na relaks, inaczej padam na twarz.

Dzisiaj na szczęście była chwila czasu, żeby przygotować śniadanie w nowej kuchni. I myślę, że powoli wszystko zacznie się normować. Zostały jeszcze tylko dwa kartony do rozpakowania :)

Zmiana z kawalerki na 3 pokoje jest dziwna. Serio. Z różnymi reakcjami się spotkałam, ale nigdy nie wstydziłam się naszego malutkiego all-in-one. Widziałam nawet sporo plusów, więc dzisiejszy post będzie postem pochwalnym na rzecz malutkich mieszkań.

Brzoskwiniowe winko to niezły pomysł na parapetówkę

1.Wszystko szybko

Szybko się sprząta. Całkowite odgruzowanie i wyczyszczenie przed imprezą to godzina dobrze rozplanowanej pracy. Żadnego marnowania całego weekendu na czyszczenie i ścieranie kurzów. A jeszcze lepszy plus w zimie? Szybko się nagrzewa. Wracasz do domu zziębnięty, Twój czerwony nos już prawie odpada. Podkręcasz kaloryfer, wstawiasz wodę na herbatę i zanim się zagotuje czujesz już, że robi się coraz cieplej.

2.Najlepsze imprezy robi się w kawalerce

Nawet milionerzy najlepiej wspominają imprezy, które robili na samym początku kariery w małym obskurnym mieszkanku. Już samo upchnięcie 30 osób na 30 metrach to wyzwanie. Poza tym każdy z każdym może rozmawiać. Nie ma żadnych podgrupek i zawsze ktoś wymyśli coś szalonego. A następnego dnia każdy się zastanawia „jak my się tam do cholery pomieściliśmy?”. No i w odniesieniu do punktu 1 – szybko się po takiej imprezie sprząta.

3.Rozsądnie kupujesz

Nie pomieścisz ekspresu do kawy, steamera i samojeżdżącego odkurzacza. Nie poszalejesz z ilością mebli. Nie kupisz każdego bibelotu, jaki Ci się spodoba, bo utoniesz w rzeczach. Trzeba cały czas analizować, czy warto? Czy dana rzecz się przyda? Czy się nie znudzi za tydzień? Do tego bardziej chętnie pozbywasz się tego, co już się nie sprawdza. W końcu każdy dodatkowy kawałek miejsca jest ważny.

4.Jesteś w kilku miejscach jednocześnie.

Z tego zawsze najbardziej się śmiałam. Bo w żadnym innym miejscu nie jesteś jednocześnie w sypialni, salonie, kuchni, pracowni i jadalni. Tylko w all-in-one możesz leżąc na łóżku stopą przymknąć szafkę pod zlewem. No i nie musisz daleko chodzić. Wszystko jest pod ręką.

5.Ciekawe wnioski odnośnie relacji międzyludzkich

Po pierwsze – zero cichych dni. Nie wyjdziesz do drugiego pokoju trzaskając malowniczo drzwiami. Nie strzelisz focha i nie pójdziesz spać na kanapę do salonu. Nie ma drugiego pokoju, nie ma kanapy w salonie. Musisz od razu rozwiązywać konflikty. Godzić się, wyjaśniać, przeprosić. I moim zdaniem to dobrze działa na związek. Po drugie – są wśród nas dziwni ludzie, którzy oceniają innych po tym, jaką mają pracę, jakim jeżdżą autem i jak mieszkają. Szybko zlokalizujesz snoba, który po zaproszeniu na imprezę zmierzy Twoje mieszkanie krzywym spojrzeniem i na jego twarzy pojawi się złośliwy uśmieszek. I możesz się tego snoba szybko pozbyć ze swojego towarzystwa.

W takim razie dlaczego się przeprowadziliśmy? Mojemu facetowi przeszkadzało, że nie może zaprosić znajomych spoza Krakowa na kilka dni. Plus trochę dawało nam się we znaki to, że ja chce iść spać o 22, a on chce jeszcze posiedzieć przy kompie. Zawsze trzeba było pracować nad kompromisem, ale jednak dosyć często było tak, że albo ja byłam niewyspana, albo on zły. Zaczęliśmy szukać czegoś odrobinę większego, jak choćby pokój z osobną kuchnią. Na dwa pokoje trochę kręciłam nosem. Nie potrzebujemy aż tyle miejsca. Szukaliśmy w necie, pytaliśmy znajomych. Dwie okazje nam przepadły. A to co było w necie było paskudne i jeszcze paskudnie drogie. Nie wchodziło w grę płacenie dwóch tysiaków za wynajmowane mieszkanie. I wtedy trafiły się trzy pokoje za 200zł więcej. Jak się nie ma co się pragnie, to czasem łapie się te okazje, które los nam zsyła. Mam nadzieję, że będzie dobrze.


Tym, którzy martwią się, że teraz rozpocznę proces kupowania rzeczy, powiem, że szafę mam mniejszą. Szafkę na kosmetyki w łazience też. Więc chyba mi to nie grozi :) Co najwyżej mogę uprawiać jogging w domu :)



poniedziałek, 26 stycznia 2015

5 ważnych lekcji, które dostałam w korporacji

Na swoim fb znalazłam coś takiego i powysyłałam korpo-znajomym :) Bardzo prawdziwe :) Źródło macie podpisane na obrazku.


Wychodzę z założenia, że we wszystkim co nas spotyka znajdzie się coś dobrego. Zawsze możemy się czegoś nauczyć, bardziej poznać siebie, zdobyć nową umiejętność. Praca w korpo (na dłużej zostałam w dwóch, pierwsza bardziej polska, druga to wielki międzynarodowy moloch) była dla mnie zbiorem absurdów. Ale też coraz częściej łapie się na tym, że kilka rzeczy zapamiętałam jako całkiem fajne rozwiązania. Kilka rzeczy zmieniło moja myślenie odnośnie pracowania, mój charakter, moją filozofię życiową.

A więc co to za 5 pozytywnych lekcji, które dostałam w korpo?

1 Plan rozwoju

Ok, może i to był lekki bullshit, bo każdy wiedział, że plan planem, a rzeczywistość rzeczywistością. Mogłeś sobie wpisać, że w ciągu roku zostaniesz CEO, ale prawda jest taka, że i tak co najmniej dwa lata musisz wytrzymać na swoim marnym stanowisku. Ale każdy (KAŻDY!) musiał uzupełnić specjalny dokument, w którym musiał wskazać na jakie stanowisko chce awansować. A potem musiał razem z kierownikiem sporządzić plan dojścia do celu.
W korpo może i nie mamy aż tak ogromnego wpływu na swój własny rozwój, ale w prawdziwym życiu już tak. Żeby wiedzieć, którą drogę wybrać, musimy najpierw wiedzieć, gdzie chcemy dojść. Dlatego zwyczaj sporządzania co najmniej rocznych planów uznaję za mądry (w przeciwieństwie do całej procedury awansu) i chętnie przejęłam go do swojego życia.



2 Sprawdzanie postępów

Jak już miałeś plan, to czekały Cię comiesięczne spotkania z kierownikiem i pogadanka o tym, co zrobiłeś, aby przybliżyć się do swojego celu. Z jednej strony strasznie mnie to wkurzało, szczególnie w miesiącach, gdzie człowiek był zawalony zwykłą codzienną robotą. Gdzie tu miejsce i czas na wyszukane projekciki, które zaimponują „górze”, kiedy dostajesz ochrzan za to, że za długo sikasz, a klienci przecież czekają? Więc czasami człowiek musiał na siłę coś nazmyślać, żeby uniknąć czepiania.
Ale w prawdziwym życiu sam jesteś swoim kierownikiem. Wiesz na co Cię stać, znasz okoliczności i możliwości, jakie pojawiły się w danym miesiącu. Możesz się sam rozliczyć. I tutaj nawet polecam bycie swoim własnym upierdliwym kierownikiem i pytanie siebie o to, czy można było zrobić więcej i lepiej? W końcu trzeba mierzyć wysoko – sky is the limit.

Kiedyś odbijałam sobie frustrujące dni rysując mini komiksy, opisujące prawdziwe sytuacje. Przy punkcie 5 znajdziecie autentyczny "Fidbek Tim Lidera", jaki kiedyś dostałam :)

3 Nikt nie ceni dobrych pracowników

Napatrzyłam się na nich dużo, kiedyś nawet sama nim byłam. Tak naprawdę dzięki tym ludziom cały ten bajzel jeszcze nie wyleciał w powietrze – to oni odbierają telefony, robią nudne raporty, odpisują na maile. Jeśli robią analizy to tak, żeby było bezbłędnie. Jeśli obsługują klientów, to tak, żeby każdemu na maxa pomóc. A kiedy przychodzi do specjalnych pochwał i wyróżnień… dostają je osoby, które wyrabiają dzienną normę może raz na pół roku. Nikt nie ceni takich zwykłych solidnych pracowników. W cenie są niezwykłe pomysły, nowe projekty, odważne idee. Nie wypruwaj sobie żył wyrabiając codziennie 150% - zostaniesz oceniony jako przeciętny pracownik. Zamiast tego poprzeglądaj Facebooka i JoeMonstera, zrób połowę normy i od czasu do czasu wpadnij na jakiś dobry pomysł. Work smarter not harder – bo z harder i tak nic nie będziesz mieć.

4 Chwal się

Są ludzie, którzy nie lubią się chwalić tym jak dużo pracują. I popełniają błąd. Niech za przykład posłuży kolega z korpo, nazwijmy go Piotrek. A więc Piotrek codziennie oznajmnia swojemu kierownikowi, że bez jego niezwykłych zdolności całą firmę już dawno szlag by trafił. Piotrek codziennie narzeka, że on tak ciężko pracuje, kiedy reszta się leni. Piotrek zachwyca się swoimi własnymi pomysłami i jeśli wymyślił lub zrobił coś dodatkowego, to dba, żeby wszyscy o tym wiedzieli.
Piotrek był (i jest) strasznym chamem i osobą, która nie nadaje się do pracy z klientem. Połowę dnia w pracy spędzał przeglądając neta. Ostatni projekt zrobił pół roku zanim odeszłam. Dzienną normę to nawet nie pamiętam kiedy zrealizował (ale cały czas chodził i wspominał dzień kiedy zrobił 300%). Piotrek dostał awans – kogoś to zdziwiło?
Stąd też płynie morał: chwal się. Jeśli robisz rzeczy genialne, ale nikt o tym nie wie, to nie masz z tego nic. Pochwal się. Może nie tak ekstremalnie jak Piotrek, ale pokaż światu, co robisz. Powiem Wam tak: gdybym nie dostała tej lekcji, to w dalszym ciągu nikt nie widziałby moich rysunków. Trafiałyby do szuflady.


Ach to promowanie indywidualności! ;)

5 Kontakty i informacje to najlepszy kapitał

Pierwszego dnia pracy zostałam wysłana na przyuczenie do bardzo fajnej dziewczyny. Powiedziała mi wtedy (i pamiętam to do dzisiaj): jeśli chcesz odnieść tutaj sukces, to dbaj o kontakty. Sukces w korpo jakoś nie okazał się być moim marzeniem, ale radę pamiętam do dzisiaj. I w realnym świecie ona jest nawet ważniejsza. Kontakty, znajomości, przyjaźnie to potężna broń. Może nam pomóc znaleźć pracę, klientów, czy choćby korepetytora języka chińskiego J Jako introwertyk musze się czasem zmusić, żeby wyjść do ludzi, ale pamiętam, że ludzie są nam potrzebni. Też ze względu na przepływ informacji.
Moim ulubionym talentem jest umiejętność zdobywania informacji. Po trosze wzbudzam zaufanie, po trosze mam gumowe ucho. Zawsze jako jedna z pierwszych wiedziałam, kto jest w ciąży, czy firma planuje zwolnienia i czy szykuje się jakaś niezbyt miła zmiana procedur. Nie chodzi o ploty i puszczanie w świat zmyślonych rzeczy. Chodzi o informacje i zarządzanie nią. Jeśli jako jeden z pierwszych dowiesz się, że twój dział będzie miał całkowicie zmieniony zakres obowiązków, to możesz szybciej zareagować: porozmawiać z kierownikiem, poszukać możliwości przeniesienia się, czy przygotować wypowiedzenie. Jeśli kolega powie Ci, że jego znajoma szuka wspólnika do firmy działającej w branży, którą wielbisz całym sercem, to możesz się z nią skontaktować.


Ołówki, farby, papier, kolory, kreski i pomysły - to teraz moja "praca" i bardzo się z tego cieszę. Tak chciałabym zarabiać! To mnie właśnie cieszy i rozwija.

Jako bonus macie 5 korpo-debilstw, które najbardziej mnie denerwowały (nie czytaj, jeśli marzysz o takiej pracy):
1. Logowanie się do systemu, odbijanie kart, wbijanie statusów - czyli Wielki Brat patrzy, wie kiedy poszedłeś się wysikać i wie, ile statystycznie potrzebujesz czasu, żeby to zrobić. Nie liczy się, czy wykorzystujesz ten czas produktywnie, nie liczy się, że masz gorszy dzień i potrzebujesz odejść od monitorka. Moim absolutnym hitem był ochrzan i obniżka premii za NADPRODUKTYWNOŚĆ. Pracowałam, kiedy powinnam była pozorować bardzo ważne meetingi.
2. Awansowanie idiotów - możecie sobie pomyśleć, że zazdrość przeze mnie przemawia, ale to nie o to chodzi. Nigdy nie ubiegałam się o żaden awans, bo dla pracowników najniższego szczebla zazwyczaj dostępne są tylko gówniane stanowiska. Natomiast chodzi o to, że byłam już przepotężnie zmęczona koniecznością współpracy z byłymi dziewczynami/chłopakami szefa, którzy gówno wiedzą i o zarządzaniu zespołem i o swoim biznesie. Z idiotami zwyczajnie ciężko się pracuje.
3. Szukanie problemów na siłę - w korporacjach nazywa się to tworzeniem projektów. Musisz mieć dużo projektów, wtedy jesteś fajny. Dajemy Ci nagrody, podwyżki i awanse. Wszystko działa ok i nie ma czego poprawiać? Wymyśl coś, znajdź jakiś problem, jak trzeba to go stwórz. Będzie uzasadnienie, dlaczego tyle nas tu siedzi.
4. Straszenie - Bo nasza kochana matka korporacja może zamknąć nasze biuro i wynieść się do Azji, na Ukrainę, na Księżyc. Macie zapieprzać jak małe robociki i cieszyć się, że macie robotę. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi więcej za dwa razy mniej kasy. Słyszysz to dzień w dzień i ślęczysz na nadgodzinach, bierzesz dodatkowe obowiązki i mówisz pa pa swojej godności.
5. Brak moralności - zdarzyło mi się pracować w firmie, która dosyć mocno przyczynia się do degradacji naszej pięknej planety. Szczerze? Gryzło mnie to w środku. Kasa to nie wszystko. Korpo stara się wytłumić wyrzuty sumienia swoich pracowników. Zniszczyliśmy pół kontynentu? Naciągamy staruszków na kasę? Sprzedajemy tablicę Mendelejewa jako pyszne bio-jedzonko? To nic, nic złego się nie dzieje przecież. Damy Ci 3 tysiaki miesięcznie, zrobimy Szlachetną Paczkę i na wiosnę posadzimy kilka drzewek. Jest ok, siedź cicho.

Jaka praca najwięcej Was nauczyła? Macie jakieś pozytywne korpo-doświadczenia?

W środę zapraszam Was na Dobre Ranko#2 - będzie powiązane z tekstem, który najprawdopodobniej uda mi się skończyć w piątek :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...