Czy to tam? Czy taplam się w morzu u wybrzeży pięknego Cypru?
Zastanawiacie się, gdzie się
podziało to natrętne stworzenie, które nawołuje Was do ograniczenia zakupów
ciuchowych i kosmetycznych?
No cóż. Nie zniknęłam. Nie
porzuciłam bloga. Aktualnie znajduję się w pięknym, ciepłym miejscu. Wyleguje
się całymi dniami sącząc kolorowe drinki i obserwując błękit nieba.
Wprawdzie zza żaluzji. Leżę też
nie na plaży, tylko pod kołdrą. No i drinki, które popijam są gorące. W sumie
to powiem szczerze – popijam herbatę z sokiem malinowym. Czyli mówiąc szczerze –
dopadło mnie wredne choróbsko.
Najmodniejsze dodatki sezonu: kolorowe tabletki, kubeł herbaty i oczywiście pluszowa Świnka ;)
Zasłużyłam sobie. Tak to już jest
jak nie masz nawet czasu ugotować porządnego obiadu, ani zrobić starego dobrego
koktajlu jabłko-pomarańcza-pietruszka, który uodparnia na wszystko. Tak to jest
jak się żyje korporacyjnym bzdetem: realizacja planów, wymuszone projekty, męczące
układy i układziki. Poświęcasz śniadanie, poświęcasz popołudnia z książką,
poświęcasz uprawianie sportu. Działasz jak w zegarku, trybiki chodzą na tip-top,
bo myślisz o wypłacie i o awansie w korporacyjnej drabinie.
Moje trybiki właśnie się posypały.
Ciało głośno oznajmiło, że nie obchodzi je, że mam jakieś plany do wyrobienia,
projekt do skończenia, że muszę przemyśleć ścieżkę kariery a w międzyczasie
użerać się z klientami.
Ciało mówi, że chce rano zjeść w
spokoju śniadanie. I że nie interesuje je szybka kawa na pusty żołądek. Ciało
protestuje przeciwko kilkunastu godzinom gapienia się w różne monitory. Chce
zdrowy obiad, a nie kurczaka z KFC popijanego Pepsi z dolewki. Ciało chce mieć
czas, żeby trochę poćwiczyć i poruszać się. I chodzić na spacery. I chce się
normalnie wysypiać, a nie śnić o tym, że coś w pracy schrzaniłam.
Ehhh te Magic Moments przy herbatce, przerywane jedynie napadami ochrypłego kaszlu... Błogość.
Tak sobie dumam przy gorącej, pachnącej
malinami herbatce, że kurde, chyba pomyliłam drabiny. Wchodzę nie na tą, na
którą powinnam. Nawet jak już wtargam się na sam szczyt, to przecież będzie na
mnie czekać zupełnie nie to co powinno.
Choroba przytrafiła się w dobrym
momencie. Póki co nie jestem w stanie wygramolić się spod kołdry, żeby zrobić sobie
kanapkę, ale jak już trochę mi przejdzie… Oj plany są spore – na pierwszy rzut
dzień sprzątania, wyrzucania i myślenia. Bo przy niczym tak dobrze się nie
rozmyśla, jak przy pozbywaniu się starych gratów. Przy wyrzucaniu starego
człowiek zaczyna odwracać głowę w stronę nowego. I nie mam tutaj bynajmniej na myśli
nowych gratów.
Inny plus choroby jest taki, że nie mam jak roztrwonić wypłaty. Złotówki krzyczą na mnie z konta, że chętnie zamieniłyby się w płaszcz i krem do twarzy (ostatni akurat postanowił się skończyć). Ale póki co nie ma opcji, żeby gdzieś się wybrały. Wypłata leżakuje. Tak jak i ja.
A to moja ostatnia Dziewczyna. Fotografowana w obrzydliwym świetle, musicie wybaczyć.
Bardziej sensowny post urodzi się
myślę za kilka dni. Tymczasem zostawiam Was z przesłaniem: dbajcie o swoje
trybiki, dbajcie o siebie. Żadne głupie plany waszego pracodawcy nie są nawet w
jednej miliardowej tak ważne, jak Wasze zdrowie i szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz