Nie miałam ostatnio siły pisać. Ciężko wszystko pogodzić: pracę z pasją, z miłością, z życiem towarzyskim, z rozwojem i nauką. Poza tym musiałam trochę odpocząć. W całkiem minimalistycznym stylu. W domku pod lasem. Z kominkiem. Z pysznym domowym jedzeniem. Z wielką wanną ustawioną na wprost okna przez które widać drzewa. Wspaniałość.
Dokłądnie rok temu zwolniłam się z pracy. Na przekór praktycznie wszystkim, no bo jak można porzucać pracę w tych trudnych czasach? Kto normalny porzuca umowę o pracę, pensję która bądź co bądź nie była najniższą krajową? Kto rezygnuje z karty multisportowej i poczucia bezpieczeństwa?
Ja.
Nienawidziłam tej pracy całym sercem. Bolała mnie jej głupota, bezsensowność. Bolała mnie niewdzięczność i chamstwo ludzi, którym starałam się pomóc. Nie znosiłam bycia zachęcaną do oszukiwania. Ani systemu nagradzania tych, co najwięcej i najsprawniej oszukiwali. Po półtora roku pracy wyglądałam na 5 lat starszą, smutną i zmęczoną.
Wypowiedzenie było ratunkiem od tego wszystkiego. W końcu ile można pięć razy w tygodniu dostawać bólu brzucha i ataku płaczu przed wyjściem do pracy, prawda? Pierwsze trzy miesiące głównie spałam. Musiałam odchorować cały ten paskudny czas. Rodzina się wkurzyła. Miałam kilka telefonów dziennie zawsze z tymi samymi pytaniami: masz już pracę? wysłałaś jakieś cv? co teraz zrobisz? A ja musiałam odpocząć i zastanowić się, co dalej?
W żartach rzuciłam, że chce zarabiać dwa razy więcej niż w poprzedniej pracy. W żartach znalazłam dwie firmy w których mogłabym pracować. Wysyłałam CV do głupich miejsc i chodziłam na rozmowy. Czasami tylko dla żartu, albo z ciekawości. Odmówiłam 6 firmom. Wróciłam do malowania. Uczyłam się rosyjskiego. Spałam do 11.
Dostałam pracę. W jednej z tych wymarzonych firm. Dostałam wypłatę praktycznie dwa razy większą od tej, którą dostawałam wcześniej. Marzenia się spełniają? Rok temu byłam zdołowaną dziewczyną, która miałą dosyć wszystkiego. Dzisiaj staram się przeć do przodu. Chociaż nie jest idealnie, a czasem nawet bardzo ciężko. Ale patrząc na postęp jaki zrobiłam przez ten rok, nie wierzę. Nie wierzę jak jedna odważna decyzja może odmienić życie.
Po co to piszę? Dla wszystkich tych, którzy tkwią w beznadziejnej, kiepsko płatnej pracy, ale boją się coś zmienić. Bo co, jak nie znajdą nic nowego? Bo co rodzina powie? A ja Ci mówię: jeśli całym sercem nienawidzisz swojej pracy, to rzuć ją w cholerę! Wybij się z grona tych, co tylko biadolą, że robota straszna, że kasa mała i w ogóle "jak żyć panie premierze?". Weź tyłek w troki i zacznij coś robić ze swoim życiem. Warto. Po roku, tak samo jak ja teraz, pogratulujesz sam sobie odwagi i tego, co udało Ci się przez ten czas osiągnąć.
Gratuluję i podziwiam cię, że to zrobiłaś. Myślę, że nikt nie powinien tkwić w gównie tylko dla pieniędzy. Na co człowiekowi kasa jak jest nieszczęśliwy? Mam nadzieję, że za kilka lat, kiedy skończę edukację uda mi się dostać pracę o której marzę.
OdpowiedzUsuńDokładnie, chociaż tak naprawdę wielu nic nie zmienia tylko dlatego, że boją się zmian. Nawet nie dla kasy, bo zarabiają mało, tylko ze strachu. Najważniejsze, to chcieć dostać dobrą pracę :) Sposób na nią już się jakoś znajdzie :)
UsuńBardzo fajnie to opisałaś. Szczerze, bez owijania w bawełnę. Super, że ludzie tak żyją. Też zrobiłam zwrot dwa lata temu i uważam, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Pozdrawiam Cię ciepło.
OdpowiedzUsuńCzytajac to czuje ulge. I czuje jakbys opisywala moja sytuacje. Mialam przterwac jeszcse tydzien do konca umowy ale moj organizm nie pozwolil...bezsennosc biegunki itd.. za tydzien ide podziekowac....na szczescie mnie rodzina bardzo wspiera..dlatego nie boje sie az tak co bedzie dalej..a a Twoje slowa dodaly mi tylko sil. Obym za rok mogla powiedziec to samo. Dziekuje!:)
OdpowiedzUsuńDziękuje za ten tekst. Kilka dni temu się zwolniłam i mam mały mętlik w głowie.
OdpowiedzUsuń