To moja
nowa dewiza w kwestii podstawowej pielęgnacji. Wzięłam pod lupę trzy czynności
pielęgnacyjne, które wykonujemy najczęściej: mycie się (twarzy, ciała i włosów),
stosowanie dezodorantu, i mycie zębów.
O
tym, że nie lubię płacić za kosmetyki-szkodniki już pisałam. Przyszła pora coś
z tym zrobić.
Na
pierwszy ogień kilka miesięcy temu poszły wszelkie szampony i żele do mycia.
Cel: wytępić SLS. Naczytałam się o szkodliwości tego silnego detergentu i
powiązałam go z moją wiecznie podrażnioną skórą głowy. Mówię tutaj o
podrażnieniu wręcz nieznośnym, które niektóre szampony jeszcze nasilały.
Dermatolog zalecił szampon przeciwłupieżowy, ale po niektórych było jeszcze
gorzej.
W
kwestii żelu pod prysznic musiałam się zastanowić trochę dłużej. Uwielbiałam
mojego orchideowego Palmolive. Zwyciężył argument o tym, że skóra to jednak
nasz największy organ i lepiej ograniczyć jej kontakt ze szkodliwymi
substancjami.
I tak
w mojej łazience pojawił się:
- Żel do mycia ciała i włosów dla dzieci z Rossmana (i podrażnienie skóry głowy zniknęło)
- Olejek pomarańczowy z BU do mycia twarzy (jest ze mną właściwie od lat, zużyłam już kilka opakowań i cały czas jestem tak samo zachwycona).
Stosunkowo
nową zmianą jest zamiana antyperspirantu na ałun. W kwestii antyperspirantów
dyskusja cały czas jest w toku. A to parabeny, a to sole aluminium, rak piersi,
Alzheimer… Są i zwolennicy i przeciwnicy teorii szkodliwości. Ja zdecydowałam,
że skoro pojawiają się jakieś podejrzenia, to coś może być na rzeczy. Wolę nie
stosować czegoś potencjalnie szkodliwego. Zresztą ałun kusił mnie już od kilku
miesięcy. I w końcu skusił!
Jestem
z niego całkiem zadowolona. Nie hamuje pocenia (w trakcie stresującej rozmowy
odrobię mi to przeszkadzało), ale za to zabija zapach potu. Testowałam go w
trakcie tych kilku dni, kiedy temperatura dobijała 30 stopni – było całkiem ok.
Do tego nie podrażnia, jest wydajny, nie zostawia ŻADNYCH śladów na ubraniach i
nie muszę się zastanawiać, czy aby mi nie zaszkodzi.
Trzecia
zmiana jest dopiero w planach i dotyczy pozbycia się pasty w fluoerm z mojej
łazienki. Fluor to również jedna wielka kontrowersja. Dla jednych trucizna (a nawet narzędzie manipulacji społeczeństwem) bardzo niekorzystnie wpływająca na pracę naszego mózgu i prędkość reakcji, dla innych świetny
środek do ochrony zębów, który stosowany
rozsądnie nie ma prawa zaszkodzić.
Szczerze? Całe życie stosuję pasty z
fluorem, a moje zęby są raczej słabe. Skoro nic mi nie dały, skoro i tak piję w
większości fluoryzowaną wodę i sporo zielonej herbaty (która tez zawiera fluor),
to postanowiłam wyrzucić go z pasty do zębów. Póki co wykończę tubkę Colgate i
będę bardziej dokładnie płukać usta. A tak ogólnie to przymierzam się do
szałwiowej Ziaji. Zobaczę jak wypadnie w testach.
Taka podstawowa pielęgnacja dobrze się u mnie sprawdza. Nie czuje jakbym z czegoś
rezygnowała. Moja skóra i włosy całkiem dobrze zareagowały na zmiany. Do tego
jest taniej, wydajniej. Przestały mnie kusić drogie „profesjonalne” szampony i
kolejne nowości wśród żeli i dezodorantów. Za zaoszczędzoną kasę mogę sobie
kupić lepszy podkład, czy szminkę. I do tego jest zdrowiej.
Żel do mycia ciała i włosów dla dzieci z Rossmana używam od dawna. Zużyłam już mnóstwo butelek i podrażnienia również zniknięły.
OdpowiedzUsuńDzięki za przypomnienie o ałunie! Aż musiałam iść do łazienki i sprawdzić ile posiadam dezodorantów, które tłuszczą ubrania, zostawiają białe plamy, albo już nie pachną tak pięknie jak na początku myślałam. A ałun sobie leży, a ja się umartwiam. I teraz jeszcze wyrzuty sumienia,że kasę niepotrzebnie wydałam.
OdpowiedzUsuńJa kilka miesięcy temu wymęczyłam Rexonę. Od tego czasu tylko ałun w użyciu :)
UsuńU mnie też pasta bez fluoru jeszcze w planach...
OdpowiedzUsuń