Po co oszczędzać? Po co odmawiać sobie czegoś? Dlaczego niby
mieć mniej, skoro można mieć więcej? Hmmm dobre pytanie!
Coraz więcej rzeczy znika z mojego życia. Bardzo stopniowo w
prawdzie, ale jednak opuszczają je. Stare ciuchy, kosmetyki-buble, zbędne
gadżety. Za tydzień sprzedaję kumpeli lokówkę. Trochę mi się serce wzdryga –
ładny Remington, mało co używany. Ale szczerze? Zakręcenie moich długaśnych
włosów zajęłoby godzinę. A efekt utrzymałby się może przez pół. Nie mam czasu
jej używać.
Powoli nadciąga też przeprowadzka i z myślą o niej czujnym
okiem przyglądam się napotkanym przedmiotom. Potrzebne? Niepotrzebne? Zajmie
dużo miejsca w pudle? Jest sens dźwigać to ze sobą?
Z tą coraz mniejszą ilością rzeczy jest mi coraz lepiej.
Łatwiej się ogarnąć. Łatwiej się poruszać. Wszystko się krystalizuje. Poranny makijaż, wybór ciuchów
do pracy. Jest mniej sprzątania, mycia, odkurzania, czyszczenia, przekładania.
Zostaje esencja.
Zostają też w portfelu. Pieniądze. Nawet sporo. Zaczyna się
coś lepszego, niż życie od wypłaty do wypłaty. Pieniądze szczęścia nie dają,
ale zaczątki wolności finansowej już tak. Coraz więcej rzeczy staje się możliwych.
To dobrze. Może kiedyś na dłużej znajdę się w tym miejscu, które widzicie na zdjęciu, a które kiedyś totalnie mnie zauroczyło...
Czy czegoś sobie odmawiam? Odmawiam. Często kuszącej
babeczki, czy porcji lodów. Nie do końca ładnej bluzki z przeceny, nie do końca
wystrzałowej sukienki. Kremu w pięknym słoiczku. Nowej szminki. Ale po chwili
nie czuję żadnej straty. Chronie w ten sposób swoje zdrowie, swój portfel i
swoją szafę.
Czego nigdy sobie nie odmawiam? Luksusów życia. Smaków,
zapachów, miłości, uśmiechu, piękna, radości, szczęścia. Tutaj obowiązuje pełny
maksymalizm. I już.
I po to właśnie istnieje minimalizm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz