Cofnijmy się w czasie do roku 2010. Jestem wesołą studentką.
Mieszkam w akademiku, dostaję stypendium w wysokości około 400zł. Akademik
kosztuje 330zł. Utrzymuje się z kasy zarobionej w wakacje i z tego, czym
wspiera mnie rodzina. A, że nie pochodzę z rodu bogaczy, to wiecie jak jest…
Mam Przyjaciółkę. Przyjaciółka dostaje stypendium Rządu
Polskiego dla zagranicznych studentów (które wynosi dla odmiany 900zł-Rząd
Polski jak widać woli studenów zagranicznych od własnych) i od rodziców dostaje 300zł miesięcznie.
Żyje więc za średnio 3 stówy miesięcznie więcej niż ja.
Czemu więc pod koniec miesiąca czasem przychodziła z
pytaniem: Karola masz pożyczyć stówę?
I jak to się stało, że ja byłam w stanie zjeść, od czasu do
czasu coś sobie kupić, a nawet coś zaoszczędzić, a ona często wyczekiwała dnia
stypendium z 2 złotymi w portfelu?
Są ludzie, którzy cały czas chodzą spłukani. Choćby nie wiem
ile zarabiali, zawsze roztrwonią wszystko. U mojej Przyjaciółki zresztą dalej
jest podobnie – wydaje wszystko, mimo że zarabia więcej ode mnie.
Ale nie ma rzeczy niemożliwych. Można dodać swojemu
portfelowi trochę grubości, można zwiększyć liczbę cyferek na koncie. Nawet
jeśli nie masz za dużo kasy. A nawet SZCZEGÓLNIE jeśli nie masz za dużo kasy.
1. Budżet.
To absolutna podstawa podstaw. Tak, też
mnie to trochę nudzi – to całe spisywanie paragonów, podliczanie i
kalkulowanie, ale bez tego się nie da. Skąd masz wiedzieć gdzie się podziały
wszystkie Twoje pieniądze, skoro tego nie zapisujesz? Szybka analiza ujawni 3
kolejne sukienki, piąty tusz do rzęs, jedenasty błyszczyk. A no i wyjdą na jaw
wszystkie grzeszki imprezowe. 5 drogich drinków i paczka fajek? Really? Tak to
właśnie wygląda u mojej Przyjaciółki. Tu 5 zł, tam 5 zł i po wypłacie.
Niepilnowane pieniądze nie trzymają się portfela.
Jeśli uda Ci się wyprzeć niekontrolowane
zachcianki, możesz zmienić system na trochę prostszy. Weź pulę pieniędzy jakimi
dysponujesz na miesiąc. Odejmij wydatki ( akademik, mieszkanie, raty, rachunki,
większe zakupy), odejmij kwotę oszczędności (tak, od razu możesz zrobić przelew
na konto oszczędnościowe). To co zostało podziel przez liczbę tygodni. Od
dzisiaj to jest Twój nieprzekraczalny budżet na tydzień. Na jedzenie, bilety
MPK, na imprezę. Tyle wypłacasz z bankomatu i zapominasz o tym, że istnieją
jakieś pozostałe pieniądze. Pamiętaj! Budżet tygodniowy jest nienaruszalny!
2.Telefon.
Moja Przyjaciółka jest przyssana do
telefonu. Tryliardy smsów i przegadanych minut, to norma. Rachunki od 60 do
150zł to też norma. Zgadnijcie ile ja płacę miesięcznie za telefon?
Tadadadam. 5zł. I to też nie zawsze. Plusy
telefonu na kartę J
W dobie internetów, fejsbuków i Vibera nie widzę sensu płacenia za telefon. Mam go tylko na wypadek sytuacji awaryjnych.
Ale co jeśli posiadasz super extra
smartfona z milionem aplikacji? Szkoda przecież, żeby taki sprzęt się marnował.
No cóż, jeśli podpisałeś cyrograf z operatorem to zorientuj się na ile
miesięcy. W większości przypadków już na 3-6 miesięcy przed końcem umowy można
ją renegocjować. Złóż rezygnację z umowy ze
skutkiem na koniec okresu oznaczonego (to ważne! Rezygnując od razu możesz
zapłacić karę, ale rezygnację skutkującą na koniec umowy możesz złożyć nawet
zaraz po jej podpisaniu i nie zapłacisz nic) i negocjuj z Działem Utrzymania
Klienta :D Być może nawet nie wiesz jakie cuda mogą tam zaoferować. To samo
tyczy się telewizji na abonament, internetu i innych takich pierdółek.
Więc posłuchaj koleżanki, która pracowała
ciężko w tym biznesie, a teraz zdradza Ci jego tajemnice! :D Jeśli nie możesz
żyć bez danej usługi, to nie rezygnuj z niej. Ale rezygnację z umowy składaj
zawsze, kiedy jest taka możliwość. Przecież zawsze można od niej odstąpić.
3. Ciuchy.
Kolejny pożeracz kasy. Moja Przyjaciółka
wyznawała zasadę, że na każdą większą imprezę pasuje mieć nowe ciuchy.
Korzystała zazwyczaj z najtańszych sieciówek. Nie patrzyła na materiał. Byle
cos było modne i tanie. O borze szumiący, ile ona potem miała tych szmatek, A i
tak nie miała się w co ubrać. Zapamiętaj sobie dobrze: o ile nie jesteś
blogerką modową, a Twoje przeżycie nie zależy od tego ile nowych szmat
sfotografujesz, nie potrzebujesz tira nowych ciuchów co tydzień.
Zaplanuj sensowną Capsule Wardrobe (jeszcze
napiszę o metodach jej tworzenia). Postaw na jakość ciuchów i na klasyki.
Wystarczy to uzupełnić fajnymi dodatkami. W ten sposób znika problem „nie-mam-się-w-co-ubrać”,
ale znika też konieczność chodzenia na zakupy co weekend. Co przestaje znikać?
Twoje pieniądze!
4. Kosmetyki.
Kocham moja Przyjaciółkę. I to bardzo. Ale
przez nią znienawidziłam różowe błyszczyki do ust. Były wszędzie. 5 w torebce,
3 na biurku, jeden w kieszeni, 4 w łazience i pewnie z 15 pod łóżkiem. Kupowała
je nałogowo. Chociaż według mnie w większości nie różniły się od siebie. A już
na pewno żaden facet nie byłby w stanie dostrzec różnicy.
Może komuś wydaje się to śmieszne, ale tak
właśnie ucieka od Ciebie kasa. Wydajesz ja na pierdoły, bardzo dużo pierdół w
przeciągu miesiąca. Nawet jeśli w skali miesiąca zmarnujesz w ten sposób „tylko”
50zł, to w skali roku jest to już 600zł. Za to można kupić lot tam i z powrotem
w jakieś fajne miejsce. Możliwe, że zostanie jeszcze na nocleg.
Wracając do mojej Przyjaciółki – pomimo codziennego
ataku błyszczyków, rzadko kiedy widziałam u niej jakiś lepszy krem do twarzy.
Mówiąc lepszy mam na myśli taki, który nie jest tablicą Mendelejewa w słoiczku,
tylko czymś co ma szanse zadziałać. Czy to ma sens? Czy nie lepiej już byłoby
postawić na solidną pielęgnację i wyglądać dobrze bez tego przeklętego
błyszczyka? Poza tym (analogicznie do punktu 3), jeśli nie jesteś blogerką
kosmetyczną, to nie potrzebujesz sterty kosmetyków. Wystarczy Ci dobra
pielęgnacja i kilka kosmetyków do makijażu, które wydobędą Twoje atuty. I NIE –
setny lakier do paznokci, piąty tusz i dwudziesta szminka NIE UCZYNIĄ CIĘ
szczęśliwszą, piękniejszą, bardziej pożądaną. Po prostu. To tylko chwyt
marketingowy.
5. Jedzenie.
Na jedzeniu teoretycznie nie warto
oszczędzać. Teoretycznie, bo chodzi o to, żeby nie oszczędzać na jego jakości.
Moja Przyjaciółka w akademiku żywiła się serkiem wiejskim i tostami z nutellą.
Ale na mieście… oj na mieście… Kebaby, pizze, fundowanie obiadów w restauracji bogatszym
koleżankom (zastaw się a postaw się). Nie ma się co dziwić, że mimo dużej
ilości jedzenia przywiezionego z domu (bycie słoikiem to jednak jest boska
sprawa!), czasami do jedzenia zostawał jej ryż z ryżem. W kwestii jedzenia mam
kilka żelaznych zasad. Jedzenie na mieście to absolutne minimum – nie potrafię
z niego całkiem zrezygnować, uwielbiam wyjścia do restauracji! Najczęściej jednak
korzystam z tej przyjemności, kiedy płaci… mój szacowny pracodawca :D Po drugie
ograniczam marnowanie jedzenia do minimum, chociaż jeszcze nie udało mi się go
całkowicie zlikwidować. Jedzenie wyrzucone do kosza, to jak pieniądze wyrzucone
do kosza. No i taki trochę brak szacunku, dla czegoś, czego niektórym brakuje.
Trzecia i ostatnia wskazówka to planowanie posiłków. Mając menu na tydzień
łatwiej zrobić zakupy i nie wydać kasy na coś zbędnego. Polecam też gotowanie
na 2 a nawet 3 dni z rzędu (proszę tu nie wybrzydzać, że to nudne, Twoje kubki
smakowe to za przeproszeniem nie jakieś księżniczki) i mrożenie czego tylko się
da. A no i bycie okazjonalnym słoikiem to też świetny patent – pyszny domowy
obiad za darmo. Co za okazja!
6. Dodatkowa kasa.
Jeśli kasy masz tak mało, że nie możesz z
niej wycisnąć ani złotówki oszczędności, to nie ma innej rady. Blogi finansowe
promują „oszczędzanie przez zarabianie”. Skorzystaj z tej pięknej idei i
poszukaj jakiejś dodatkowej pracy, albo nie odmawiaj, kiedy to praca znajdzie
Ciebie. Może to być nawet jednorazowa zabawa. W trakcie bezrobocia pomagałam
pisać projekt o dofinansowanie z unii. Te dwie stówy uratowały mi życie.
Przyjaciółka robiła tłumaczenia. To też uratowało jej życie. Żadna praca nie
hańbi. Więc zacznij szukać pomysłów na dodatkowy zarobek.
7. Przekonania.
Moja Przyjaciółka często powtarza tą głupią
wyświechtaną frazę, że „pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy”. Szczerze
to nie zauważyłam tego porażającego tabunu szczęścia, nawet jeśli wracała z pięciogodzinnych
zakupów. Do tego ten idiotyzm, że raz się żyje. Tfu. Szczęście jest wtedy, kiedy
może się walić i palić, a Ty wiesz, że w razie czego sobie poradzisz. Mogą na
przykład zwolnić Cię z pracy, odebrać stypendium, rodzina może się obrazić i
już nie robić Ci przelewu – a Ty wiesz, że dasz sobie radę nawet jeśli przez
pół roku nie zobaczysz ani złotówki. To jest szczęście. Albo kiedy możesz
rzucić wszystko w diabły i pojechać na koniec świata. Bo Cię stać. Szczęście to
przyjaciele, rodzina, podróże. Szczęście to wolność od przymusu kupowania.
Szczęście to przeżycia, a nie przedmioty. Jeszcze nigdy nie widziałam kobiety,
która doznałaby trwałego szczęścia z powodu kiecki, czy szminki.
8. Wolny czas.
Dla mojej Przyjaciółki wolny czas często
oznaczał albo imprezy, na które trzeba było wyposażyć się oczywiście w alkohol
i często paczkę fajek. Nie mówię, często zdarzało mi się dołączyć do tego :D
Albo wypad na maraton zakupowy. Zawsze wiązało się to z wydawaniem jakiejś
kasy. Nie chcę myśleć ile kasy w ten sposób przebimbałyśmy. We dwie – nie jestem
tu bez winy! Przekichane jeśli jeszcze obracasz się w towarzystwie ludzi
bogatszych od siebie, co to piją zawsze droższe alkohole (piwo jest dla
biedaków, kupujemy whisy/ey), palą droższe papierosy i jedzą droższe kebaby.
Jak tu nie zbankrutować? Hmmm szoppingi proponuję zamienić na spacery, pikniki,
wyjścia na basen, czy gdziekolwiek. Palenie najlepiej rzucić –da się to
spokojnie, mówię to ja, były palacz! Obecnie wypalenie połówki papierosa
powoduje u mnie silny odruch wymiotny, a kiedyś żywiłam się dymem. A alkohol i
imprezy? Cóż, nie będę propagować idei zabawy na trzeźwo, bo połowa mnie
wyśmieje, chociaż tak, da się bawić bez piwa i drinków. Od czasu do czasu dobra
zabawa połączona z butelką czegoś dobrego nie zaszkodzi. Ale od czasu do czasu.
A nie co tydzień. Od czwartku do niedzieli.
Życzę mojej Przyjaciółce, żeby było ją kiedyś
stać na wymarzony bajerancki samochód i na te wszystkie planowane podróże.
Życzę tego wszystkim Przyjaciółkom. Może chociaż jedna posłucha J