Zauważyliście, że w ciągu ostatnich lat pojawiła się moda na
robienie rankingów tych kierunków studiów, które dają potem najlepszą pracę? Na
pewno zauważyliście, takie artykuły są wszędzie. Mojego kierunku nie znalazłam
chyba na ani jednej takiej liście…
Pierwsza myśl: trzeba było wybrać filologię rosyjską. Korpo
stoją otworem dla władających rożnymi dziwnymi językami. Posadka ciepła, kasa
dobra i w ogóle luz blues.
STOP!
Ukończyłam AWF. Może nie Wychowanie Fizyczne, bo w roli
nauczyciela wu-efu nigdy się nie widziałam. I jestem z siebie niesamowicie
dumna, o wiele bardziej niż byłabym będąc absolwentem UW, UJ i innych prestiżowych
uczelni. Dlaczego?
Cofnijmy się do początku. Mianowicie nigdy nie byłam dobra z
wuefu. Nienawidziłam go. Przed każdą lekcja bolał mnie żołądek. Szukałam
najdrobniejszego pretekstu do uniknięcia ćwiczeń. Do tego stopnia, że temat
zaczął być poruszany na wywiadówkach. Teraz sobie myślę, że chyba nie byłam
taka kiepska, ale pozwoliłam to sobie wmówić. Znacie zapewne tych cudownych
wuefistów, co to sami nie zademonstrowali głupiego przysiadu, ale do
krytykowania i wstawiania kiepskich ocen byli pierwsi. Po którejś z kolei
krytyce zaczęłam sobie sama wmawiać „jestem do niczego, na pewno nie złapie tej
piłki, nie zrobię tego przewrotu, skoczę najkrócej, pobiegnę najwolniej i
zepsuję cały wyścig”.
I najczęściej tak było. Skutek: zaczęłam być wybierana jako
ostania do drużyny. Jak w amerykańskich filmach o nastoletnich ofiarach losu J Nikt nie chciał razem
ze mną grać. I oczywiście byłam oskarżana o wszelkie klęski i niepowodzenia. A
głupi przegrany mecz siatkówki to dla takich gówniarzy koniec świata.
Przeciwieństwem była nauka. Uczyłam się szybko, łatwo
zapamiętywałam. Najtrudniejsze nawet sprawdziany to była przyjemność w
porównaniu do 45 minut katorgi zwanych wuefem.
Taki stan rzeczy utrzymywał się mniej więcej do liceum. Bo w
liceum dziewczynom nie chciało się latać za piłką. Nie było presji na bycie
najszybszym, najlepszym. Wystarczyła odrobina zaangażowania, żeby dorobić się
ślicznej piąteczki na świadectwie. Ale gdzieś w głowie miałam to cudne
określenie, jakie wtedy przypadało osobom „nieuzdolnionym sportowo”: LEWA.
To słowo wierciło mi w mózgu. Chciałam się go pozbyć. Już
nigdy nie chciałam być LEWA. Po maturze od niechcenia weszłam na stronę AWFu.
Wtedy to był jeszcze szalony pomysł. Ta wybierana na końcu miałaby studiować na
Akademii Wychowania Fizycznego? Śmieszne! Słowo „wu-ef” przechodziło przez moje
usta razem z falą obrzydzenia. Ale o dziwo spełniałam wymagania.
Bardzo się bałam. Bardzo. Wiedziałam, że dla większości
ludzi studia oznaczają powolny koniec tyranii wuefistów. A dla mnie przygoda
miała się dopiero zacząć. Ale złożyłam papiery. Tylko na tą jedną uczelnię. I
dostałam się!
Pisałam na początku o amerykańskich filmach. Zgodnie z ich
scenariuszem teraz powinnam napisać, jak to nagle stałam się najlepsza,
zgarniałam same piątki i wygrałam jakieś bardzo ważne zawody. Skłamałabym.
Czasem było bardzo ciężko. Czasem się załamywałam, miałam ochotę uciec z tej uczelni.
Czasem byłam mega kiepska. Ale wszystko jakoś zdawałam. Przełamywałam bariery.
Uczyłam się nowych rzeczy. I w niektórych byłam nawet dobra. Może nie
najlepsza, ale dobra.
Od obrony minęło już trochę czasu. Już nie jestem lewa. Nie
ma już tego słowa w mojej głowie. Może te studia nie dały mi tyle, co jakiś
dziwaczny kierunek na Politechnice, czy jakaś nietypowa filologia. Ale ciepłą
posadkę w korpo i tak dostałam. Na rozmowie kwalifikacyjnej zapytali mnie, co
było moim największym wyzwaniem i zarazem sukcesem. Odpowiedziałam, że skończenie
studiów na tej uczelni.
MIT: ludzie z awuefu to tępe mięśniaki.
PRAWDA: studiując na awuefie musisz się uczyć, często
całkiem sporo. Przedmioty sa mocno zróżnicowane, od prawa do anatomii. Ale
tutaj nie wystarczy być dobrym „uczniem”, nie wystarczy zakuwać. Musisz być nie
tylko sprawny umysłowo, ale też fizycznie. To podwójne wyzwanie. I to mnie w
tym wszystkim najbardziej pociągało J
A no i faceci są przystojni a imprezy boskie J
Witaj:)
OdpowiedzUsuńWow, wykazałaś się wielką odwagą i wyszłaś ze swojej strefy komfortu. Też nie lubiłam w szkole WFu, to była moja pięta achillesowa. I wcale nie dlatego,że nie lubiłam ćwiczeń. Nie lubiłam siatkówki, w którą graliśmy non stop. Czułam się w tej grze jak ostatnia łamaga:)
Oczywiście, teraz zmieniłabym podejście do swoje tematu.
Odnośnie "dziwnych" języków skończyłam filologię rosyjską i niestety, nie było, w moim mieście pracy dla ludzi z moim wykształceniem:)
Rosyjski to piękny, melodyczny język. Fajnie, że postanowiłaś się go nauczyć.
Twoje rysunki są cudne. Dla mnie, typowego antytalencia w rysowaniu, to wręcz nie do ogarnięcia, jak można stworzyć portret.
Przeczytałam Twego bloga od deski do deski. Mamy wiele wspólnych minimalistycznych zapędów. Też staram się oszczędzać, nie kupować zbędnych rzeczy, mieć tylko kilka podstawowych kosmetyków. Wolę wydać kasę na wycieczkę niż bezmyślnie przejeść.
Pozdrawiam!
Ania