..
Co mnie skłoniło do napisania tych słów? Komentarz Trufli pod postem Pieniądze szczęścia nie dają.
„ (…)Zastanawiam
się (coraz częściej) co bardziej człowieka wyniszcza - bezrobocie, czy praca,
której nienawidzi...”
Jako osoba,
która już ze sto razy na blogu i sto razy dziennie w prawdziwym życiu narzekała
na swoją korpopracę odpowiem, że według mnie... BEZROBOCIE JEST MILION RAZY
GORSZE.
Mogę narzekać
na konieczność porannego wstawania, na czas tracony w drodze do pracy (i w
pracy), na monotonię i bezsens. Ale NIGDY PRZENIGDY nie chciałabym wrócić do
takiego bezrobocia, jakiego doświadczałam rok temu.
Wysypiałam się –
owszem. Miałam czas ugotować obiad, posprzątać. Ale po namyśle zauważam więcej
szkód niż pożytku.
Straciłam
poczucie własnej wartości. Oszczędności topniały. Nie mogłam się dokładać 50/50
do domowego budżetu, często musiałam prosić Połówka aby coś kupił. Przez to nie
czułam się równym partnerem do rozmowy. I nie chodzi o to, że Połówek dawał mi
to odczuć, ale wszyscy wokół już tak.
A propos
wszystkich wokół – codzienne telefony z zapytaniem, czy znalazłeś już pracę
powinny być karane chłostą. Serio.
Poczucie
wartości spadało też z powodu braku wyzwań z którymi mogłabym się mierzyć.
Połówek opowiadał o zrealizowanych planach, trudnych klientach, premiach. Co ja
miałam powiedzieć? Że podlałam kwiatki, ugotowałam zupę i nie ochrzaniłam
wrednej baby w sklepie. Nuda. Człowiek potrzebuje sukcesu.
Do czego to
doprowadziło? Do tego, że pocieszałam się zakupami. Dostarczały mi emocji w
nudnym życiu. Kiedy moje pieniądze zaczęły się kończyć prosiłam Połówka o
kupienie czegoś. Ale nowe rzeczy niczego nie zmieniały. Poczucie beznadziei nie
mijało, a ja wyszukiwałam nową rzecz, którą koniecznie musiałam mieć. I tak w
kółko.
W sierpniu
zeszłego roku opamiętałam się. Zakupy, ciuchy, błyszczyki, perfumy, pocieszanie
się w ten sposób – to się musiało skończyć. I się skończyło, chociaż było
trudno.
Kilka miesięcy
później poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i dostałam moją korpopracę. Może i
nie kocham jej całym sercem. Jutro jest poniedziałek i jak co tydzień będę
przeklinać konieczność zwleczenia się z łóżka. Ale mam po co wstawać. Porozmawiam
z koleżankami, pozłoszczę się, może nawet odniosę jakiś mały sukces, którym
pochwalę się Połówkowi.
W tym miesiącu
nic nie kupię. Nie muszę się już w ten sposób pocieszać.
Bezrobocie jest fajne jako krótki odpoczynek po tym jak zwolnisz się od jakiegoś psychopaty. Ale każdy urlop kiedyś musi się skończyć. Inaczej wpadamy w otchłań beznadziejności. Mówiłam: potrzebujemy wyzwań. Potrzebujemy zwlekać się co rano z łóżka. Kłócić się z klientami. Musimy być PO COŚ.
Wszystkim
bezrobotnym – posady marzeń!
(Oczywiście nie jestem głucha i ślepa. Wiem, że cała masa osób nienawidzących swojej pracy pociesza się zakupami. Ale oni też pewnego dnia zobaczą, że nowa kiecka i ajfon nikogo jeszcze nie uczyniły szczęśliwym na wieczność)
Takie telefony powinny być zdecydowanie karane chłostą - to jednak z tych rzeczy, które prawdziwie dobijają, gdy człowiek szuka pracy już przez dłuższy czas. Nie wiadomo czy to pytanie z troski, ciekawości czy zrezygnowania - albo czasem niedowierzania, że ktoś sobie pracy znaleźć nie potrafi (znam ludzi, którzy uważają, że pracy jest bardzo dużo, tylko trzeba po nią sięgnąć - tych ludzi powinno się zasypać wszystkimi CV, na które firmy nigdy nie odpowiedziały - ciekawe co wtedy by powiedzieli).
OdpowiedzUsuńA bezrobocie wyniszcza - to prawda. Głównie przez myśli jakie się wtedy pojawiają - co ze mną jest nie tak? jestem beznadziejna, nie potrafię nic sobie znaleźć, nikt mnie nie chce, nigdy nie znajdę pracy... Z drugiej jednak strony obserwuję teraz osobę, którą wyniszcza znienawidzona praca - jest to równie okrutne, co ta przerażająca bezczynność i bezproduktywność na bezrobociu. Obu rzeczy doświadczyłam na swojej skórze i po dłuższym namyślę muszę przyznać Ci rację - gorzej się czułam będąc bez pracy. Wtedy byłam rozczarowana sobą. Niewiele robiłam, bo na niewiele miałam ochotę. Co innego, gdy wyczekiwałam z utęsknieniem końca zmiany - o dziwo miałam wtedy więcej energii i zapału, żeby zająć się swoimi sprawami.
Powiem tak: w większych miastach pracy jest bardzo dużo, ale nie każda oferta jest warta tego żeby w ogóle wysłać cv. w mniejszych miastach dramat.
UsuńNajważniejsze to mieć jakiś cel w życiu. Czasem jest to właśnie wyczekiwanie końca zmiany - też tak często mam.
A ja jestem właśnie na takim zakręcie,nienawidzę swojej pracy ,czuję się zmęczona wypalona i marzę o tym żeby chociaz przez chwilę pobyć "bezrobotną"mieć czas na wspomniany obiad,na spacer ,na porządki,a przede wszystkim mieć czas dla syna,każdego dnia idę do pracy prawie z płaczem,jak za karę,ale po przeczytaniu tego tekstu zaczynam się zastanawiać czy faktycznie nie warto zacisnąć zębów i jakoś przeczekać ten trudny okres...
OdpowiedzUsuńZnam ten ból i mogę powiedzieć, że jesli wiesz co chcesz robić w życiu i co Cie uszczęśliwi to składaj wypowiedzenie, odpocznij chwilę a potem bierz się za spełnienie marzeń. Też czasem mam ochotę rzucić wszystko, ale nie wpadłam na to, co chce robić. A zwolnienie się dla samego zwolnienia jest głupie - dlatego zaciskam zęby.
UsuńWięc jesli masz swój cel to nawet sie nie zastanawiaj, a jeśli nie, to życzę jak najszybszego odnalezienia jej :)