wtorek, 22 września 2015

Moda na minimalizm przemija





   Ufff udało się odpisać na Wasze komentarze pod poprzednim postem! :) Częstotliwość publikacji tutaj trochę spadła, co jest wynikiem całej masy rzeczy tak naprawdę. Głównie tego, że dobijam powoli końca z wyzwaniem 100 rysunków w rok (możecie weryfikować postępy na Instagramie), uczę się obsługi programów graficznych i tworzenia stron internetowych, ogarniam drugiego bloga, zamówienia na rysunki, ćwiczenia i całą masę innych rzeczy. Nie, to nie jest stękanie :) Chętnie przyjęłabym jeszcze kilka fajnych obowiązków :) Niemniej ilość wolnych godzin się skurczyła.

Ale, ale! Dzisiaj nie miało być wcale o moim życiu ostatnio. Tylko trochę o minimalizmie. 

Zauważyliście, że moda na minimalizm znowu przemija? Był wysyp blogów (w tym mój), artykułów, reportaży, a wreszcie książek na temat i nagle cisza. Szczerze bardzo mnie to cieszy, bo coraz mniej przepadam za modą. Moda zaczyna mi obrzydzać pewne rzeczy. Tak było ze złotymi tatuażami - podobały mi się, póki nie było ich w każdym sklepie z pamiątkami made in china. Kiedy zaczął się szał i wszyscy chodzili oblepieni w złote wzorki moja sympatia w prędkością światła pikowała w dół.

Z modą na minimalizm było tak, że najpierw wszyscy się zachwycali i szaleli. Jedni odcinali kupony, inni pozbywali się zbędnych przedmiotów. W końcu minimalizm zaczął wyskakiwać z lodówki, więc naturalną koleją rzeczy było pojawienie się ludzi, którzy będę wyśmiewać minimalistyczne zapędy. I się pojawili. Trochę przykro mi czytać rzeczy ośmieszające coś dobrego. Bo nigdy nie chodziło o to, żeby posiadać 100 rzeczy i zamknąć się w 4 gołych ścianach. 

Przynajmniej dla mnie słówko na M od początku oznaczało mniejsze skupienie na pieniądzach, ich zarabianiu i wydawaniu, a większe na tym, kim się jest i czego się doświadcza. Od początku wszystko zamykało się w dobrze znanej frazie "BYĆ, A NIE MIEĆ". Ale to też nie oznacza, żeby nie mieć niczego, a jedynie żeby nie topić się w stertach zbędnych ciuchów i gadżetów. I żeby nie biegać jak szczur w kołowrotku w pogoni za większą wypłatą, którą trzeba jak najszybciej wydać.

No ale stało się - media i influencerzy odpuszczają powoli minimalizm. I dobrze. Komu miało coś zostać w głowie, zostało. Kto miał przemyśleć pewne sprawy, przemyślał. Ja się cieszę, że mogłam trafić na kilka fajnych blogów i wprowadzić pewne zmiany w życiu. Przestać robić wiele głupich rzeczy, w tym definiować swoją wartość modelem jeansów albo telefonu. Wyrzucić kilka rzeczy o wartości sentymentalnej, które tak naprawdę przypominały o smutnych sprawach i wgniatały w ziemię. Pozbyć się ciuchów w których czułam się jak uboga krewna. Nauczyć lubić siebie bez makijażu. Paradoksalnie jestem teraz bardziej zadbana i mam czas pomalować paznokcie (btw mam tylko jeden lakier do paznokci, piękną czerwień :)

Czy wolę siebie teraz, czy z czasów kiedy bezmyślnie co miesiąc przepuszczałam kilkaset złotych na zachcianki? Sami sobie odpowiedzcie.

P.S. Wyzwanie 6 Miesięcy Bez Zakupów idzie póki co tak gładko, że prawie zapominam o nim :)

środa, 16 września 2015

7 powodów, dla których marzę o domu na wsi

zalipie, malowany dom, wieś, na wsi, sielsko

Dzisiaj będzie krótko, ale będzie to też post o moim wielkim marzeniu, które mam nadzieję spełnić za kilka lat. Wizja wyprowadzki z miasta coraz częściej przewija się przez mój mózg. I coraz przyjaźniej patrzę na ten temat. Dlaczego?

1. Koniec z mieszkaniem w bloku. Prawie całe życie mieszkam w bloku, w mieszkaniu z widokiem na inne bloki. W sąsiadami z góry, z dołu i po bokach. Czuje się już mocno klaustrofobicznie w miejscu, gdzie boje się głośniej kaszlnąć, albo pofałszować sobie do jakiejś piosenki. Za to słyszę kiedy sąsiedzi mają randkę w łóżku, albo testują nową wiertarkę.

2. To nie balkon i doniczka z ziołami z hipermarketu. To ogród. Ogród, do którego możesz wyjść. W którym możesz mieć swoje maliny i sałatę. Opalać się. Walczyć z ślimakami i chwastami. Gonić psa, kiedy próbuje obsikać krzak dzikiej róży. Dla mnie ogród = najprzyjemniejsza praca pod słońcem = szczęście. Mój mały wewnętrzny ogrodnik miałby wreszcie frajdę.

3. Czyste powietrze. Miła odmiana od Krakowa, czy raczej SMOGOWA. Niestety więcej much. Ale od czego są moskitiery i zwierzaki domowe, które uwielbiają polować na muchy?

4. Kredens. Taki stary. Odmalowany na biało, a w środku na niebiesko. Pomieści wszystkie moje ulubione kubki. Kredens w mieście wygląda dziwnie (zresztą gdzie go upchnąć w standardowej klitce?), ale w domku na wsi to już bardzo stylowy mebel. O i jeszcze duży regał na książki, a w nim cała moja biblioteczka.

5. Las. Chce mieszkać pod lasem. Nawet kleszcze jakoś przeżyję i wygrzewające się latem na leśnych polankach żmije. Zresztą uważam, że żmije są całkiem śliczne, oczywiście dopóki nie postanowią zaatakować Twojej nogi lub psa.
Dla lasu przeżyję wszystko. Mogę spacerować i zbierać grzyby albo borówki. Wypatrywać sarny lub zająca. Albo nic nie robić i po prostu lasu słuchać.

6. Jajka od kury, która widziała słońce, mleko od krowy, a nie woda z białym barwnikiem. I targ z warzywami. Muszę coś dodawać?

7. Kominek, basen i hamak. 3 niezbędne elementy w życiu każdego szczęśliwego człowieka. Raczej ciężko je sobie wyobrazić w blogu. Zresztą co to za frajda, kiedy sąsiedzi podglądają jak się pluskasz? Nie wyobrażam sobie życia bez zimowego wygrzewania przed kominkiem, wiosennego relaksu w hamaku i chłodzenia się w basenie w trakcie upalnych dni.

A Wy co wolicie? Domek na wsi, czy piękne mieszkanie w mieście?

Kiedyś sobie nie wyobrażałam mieszkania w jakiejś zabitej dechami dziurze, ale chyba z wiekiem (i rozwojem sieci internetowej) zmienia mi się światopogląd :)

poniedziałek, 7 września 2015

3 miesiące bez kupowania!



Ej, szczerze mówiąc ja nie wiem kiedy zleciały trzy miesiące. Wczoraj stałam w Empiku z książką w ręku i szczerze mówiąc zastanawiałam się, czy nie przerwać wyzwania. Tak, bardzo bardzo chciałam ją kupić. A potem policzyłam sobie miesiące (tak, normalnie wyższa matematyka :P) i dotarło do mnie, że już połowa za mną. Nie przerywam, szkoda by było zmarnować cały ten czas. Szczególnie, że póki co nie jest jakoś źle.

Jedynym ciuchowym zakupem są eleganckie spodnie. Sierpień i lipiec były iście niszczycielskie dla moich ubrań. Zdewastowałam jedne ukochane dżinsy, a potem jeszcze schudłam 4 kg i drugie zrobiły się za bardzo workowate. Zostałam z jedna parą dżinsów granatowych i jedną czarnych. Co w sumie wystarczy na zwykłe warunki, ale jakoś uświadomiłam sobie, że nie mam żadnych eleganckich portek. A nóż widelec będzie trzeba iść na rozmowę o pracę, albo założę własną działalność i trzeba się będzie ponetworkingować? I co wtedy?

Dlatego skusiłam się na zgrabne materiałowe spodnie w kant. I zgodnie z poprzednim postem wróciłam do szpilek. Nie było tak źle, do wszystkiego można się przyzwyczaić. Tylko schodzenie po schodach mnie denerwuje, bo jednak byłam przyzwyczajona do zbiegania, a teraz muszę kroczyć. Ale ludzie widzą zmianę i nawet komplementują.

Jeśli chodzi o kosmetyki, to kusił mnie zakup eyelinera, ale opamiętałam się. Najpierw zużyję ten od Bobbi Brown, a potem będę sprawdzać, czy może istnieje jakiś tańszy zamiennik. Uległam za to promocji na zestaw do wybielania zębów (z 40zł na 17!) i nie żałuję. Natura nie dała mi ślicznych białych ząbków, a ostatnie spożycie kawy w hektolitrach jeszcze pogorszyło sprawę. Po 3 dniach kuracji są odrobinę bielsze, a ja czuje się lepiej.

W kwestii książek i czasopism jestem najmocniej kuszona, ale stawiam twardy opór. Bo widzicie, ja uwielbiam słowo pisane. Czytam książki, blogi, gazety. To jest taki relaks po mojemu. I dziwnie mi z tym, że nie mogę sobie kupić gazetki z treningiem dla marines albo książki o kobiecej przedsiębiorczości. Mimo wszystko od 3 miesięcy tylko pożyczam, a nie kupuję. I dało radę! Ale kolejne 3 miesiące będą już gorsze, bo biblioteczki znajomych mam już przerobione. Chyba pora wreszcie zapisać się do biblioteki...

Graficznie moje potrzeby wyglądają jak wykresy funkcji sinus/cosinus. Albo chce kupić wszystko, albo mam wrażenie, że nic mi już nie jest potrzebne i posiadam aż za dużo. Kolejne 3 miesiące mogą być ciężkie - zawsze gorzej znoszę jesień, brak słońca i zimno. I chce to sobie odbijać zakupami. Więc trzeba będzie zebrać masę silnej woli, żeby dokończyć eksperyment :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...