środa, 29 października 2014

Gdzie się podziewa exKonsumpcja?

Czy to tam? Czy taplam się w morzu u wybrzeży pięknego Cypru?


Zastanawiacie się, gdzie się podziało to natrętne stworzenie, które nawołuje Was do ograniczenia zakupów ciuchowych i kosmetycznych?

No cóż. Nie zniknęłam. Nie porzuciłam bloga. Aktualnie znajduję się w pięknym, ciepłym miejscu. Wyleguje się całymi dniami sącząc kolorowe drinki i obserwując błękit nieba.
Wprawdzie zza żaluzji. Leżę też nie na plaży, tylko pod kołdrą. No i drinki, które popijam są gorące. W sumie to powiem szczerze – popijam herbatę z sokiem malinowym. Czyli mówiąc szczerze – dopadło mnie wredne choróbsko.

Najmodniejsze dodatki sezonu: kolorowe tabletki, kubeł herbaty i oczywiście pluszowa Świnka ;)

Zasłużyłam sobie. Tak to już jest jak nie masz nawet czasu ugotować porządnego obiadu, ani zrobić starego dobrego koktajlu jabłko-pomarańcza-pietruszka, który uodparnia na wszystko. Tak to jest jak się żyje korporacyjnym bzdetem: realizacja planów, wymuszone projekty, męczące układy i układziki. Poświęcasz śniadanie, poświęcasz popołudnia z książką, poświęcasz uprawianie sportu. Działasz jak w zegarku, trybiki chodzą na tip-top, bo myślisz o wypłacie i o awansie w korporacyjnej drabinie.

Moje trybiki właśnie się posypały. Ciało głośno oznajmiło, że nie obchodzi je, że mam jakieś plany do wyrobienia, projekt do skończenia, że muszę przemyśleć ścieżkę kariery a w międzyczasie użerać się z klientami.
Ciało mówi, że chce rano zjeść w spokoju śniadanie. I że nie interesuje je szybka kawa na pusty żołądek. Ciało protestuje przeciwko kilkunastu godzinom gapienia się w różne monitory. Chce zdrowy obiad, a nie kurczaka z KFC popijanego Pepsi z dolewki. Ciało chce mieć czas, żeby trochę poćwiczyć i poruszać się. I chodzić na spacery. I chce się normalnie wysypiać, a nie śnić o tym, że coś w pracy schrzaniłam.

Ehhh te Magic Moments przy herbatce, przerywane jedynie napadami ochrypłego kaszlu... Błogość.

Tak sobie dumam przy gorącej, pachnącej malinami herbatce, że kurde, chyba pomyliłam drabiny. Wchodzę nie na tą, na którą powinnam. Nawet jak już wtargam się na sam szczyt, to przecież będzie na mnie czekać zupełnie nie to co powinno. 

Choroba przytrafiła się w dobrym momencie. Póki co nie jestem w stanie wygramolić się spod kołdry, żeby zrobić sobie kanapkę, ale jak już trochę mi przejdzie… Oj plany są spore – na pierwszy rzut dzień sprzątania, wyrzucania i myślenia. Bo przy niczym tak dobrze się nie rozmyśla, jak przy pozbywaniu się starych gratów. Przy wyrzucaniu starego człowiek zaczyna odwracać głowę w stronę nowego. I nie mam tutaj bynajmniej na myśli nowych gratów.
Inny plus choroby jest taki, że nie mam jak roztrwonić wypłaty. Złotówki krzyczą na mnie z konta, że chętnie zamieniłyby się w płaszcz i krem do twarzy (ostatni akurat postanowił się skończyć). Ale póki co nie ma opcji, żeby gdzieś się wybrały. Wypłata leżakuje. Tak jak i ja.

A to moja ostatnia Dziewczyna. Fotografowana w obrzydliwym świetle, musicie wybaczyć.


Bardziej sensowny post urodzi się myślę za kilka dni. Tymczasem zostawiam Was z przesłaniem: dbajcie o swoje trybiki, dbajcie o siebie. Żadne głupie plany waszego pracodawcy nie są nawet w jednej miliardowej tak ważne, jak Wasze zdrowie i szczęście.

poniedziałek, 20 października 2014

O ziemniakach w torebce od Wittchen!


Może nie powinnam się wypowiadać – w końcu też czasem noszę ziemniaki w torebce. Ba! Czasem nawet marchwkę, buraki i cebulę. No ale moja torebka nie kosztowała 900zł. I w Lidlu jej nie sprzedawali. No i powód jest też inny, bardziej prozaiczny: zakupy spożywcze i niechęć do reklamówek.

Nie powiem, może wrednie to zabrzmi ale rozbawiła mnie ta panna, co zaczęła torebkę Wittchena wypychaćziemniakami. Ze złości za to, że producent rzucił swoje wyroby do Lidla za nędzne 250zł.

Śmiałam się przez dobre 5 minut. Troszkę z sentymentu, bo jak miałam 5 lat to też na złość mamie zniszczyłam swój rysunek. Ale to, co jakoś ujdzie pięciolatce już nie wypada dorosłej babie. Taktyka pod tytułem „Na złość mamie odmrożę sobie uszy!” nie robi na nikim pozytywnego wrażenia.

Ja wiem, że dla tego typu osób torebeczka ze 900zł to symbol statusu. Ja wiem, że one nie chcą być porównywane do „chytrej baby z Lidla”. Chcą nosić rzeczy, na które nie stać innych. I ja też nie mam absolutnie nic do drogich torebek, może kiedyś trzasnę sobie jakąś w prezencie. Pozostaję jednak świadoma kilku faktów:

1. Jak coś prosto z pięknego salonu kosztuje 900zł, to wiem, że ta rzecz tak naprawdę nie jest tyle warta. Bo oprócz torebki płacę za ten łądny salon, za uśmiechniętego sprzedawcę, który musi zostać przeszkolony z wciskania dobrego kitu, żebym nawet nie wiedziała, że mi go wciska. I za jego kierownika, co wciska kit jeszcze lepiej. Płacę też za możliwość wejścia do ładnego miejsca i za zakup w luksusowych warunkach. 

2. Jeśli nie chcę ponosić tych kosztów, to ustawiam się o 6 rano w kolejce. Następnie przepycham się łokciami. Ktoś podbija mi oko, wybija dwa zęby i wyrywa pół włosów. Porywam na szybko torebkę, ktos mi ją wyrywa. Traktuję go prawym sierpowym, wyrywam swoją zdobycz, szybko lecę do kasy zanim ktoś znowu mnie zaatakuje i płacę 250zł. W końcu te wybite zęby to też jakiś koszt dodatkowy.

3. Rzeczy luksusowe kupuję dla własnego komfortu i dla ich jakości. Doczekaliśmy takich czasów, gdzie za chwilę mogą rzucić Diora do Biedronki. Więc jak ktoś wydaje tysiące złotych na luksus tylko po, żeby ciut przyszpanować i pokazać innym jaki jest „do przodu”, to się może trochę rozczarować. Możliwe, że kupując w Biedrze, Lidlu, czy innym Tesco swój ulubiony jogurt natknie się na jakąś parweniuszkę z identyczną torebką kupioną o 70% taniej. Palpitacja serca murowana.

Ot, luksus zachichotał niektórym prosto w twarz. Następnym razem będzie lepiej.

O szacunku do posiadanych rzeczy i wdzięczności za nie nie zamierzam nawet pisać. W końcu kto rozumie, ten rozumie i drugi raz nie trzeba mu powtarzać. A kto nie rozumie, ten już raczej nie zrozumie. Szkoda moich wirtualnych literek.


Idę po ziemniaki, moja torba trochę ich pomieści. A na kolację będą frytki J

czwartek, 16 października 2014

Kosmetyczna capsule wardrobe


Kosmetyczka skrojona na miarę to jest to. Swój kosmetyczny zbiór pokazałam Wam ponad rok temu – było bardzo źle. Kity przeważały nad hitami. Zdenkowanie nietrafionych zakupów zajęło masę czasu, a w niektórych przypadkach jeszcze trwa.

Co robią te laski, które nagromadziły po 20 butli żelów pod prysznic i odżywek? Przecież tego się za sto lat nie zużyje!

Tak jak marzy mi się idealnie skrojona szafa, tak i świetnie skomponowaną kosmetyczką być nie pogardziła. Szczególnie, że kosmetyki dla mnie mocno wiążą się z tą luksusową stroną życia. Lubię porządne apteczne kremy, pięknie pachnące balsamy, doskonałe opakowania. Idealnie dobrany zestaw kosmetyków ma być skuteczny i… piękny. I dlatego często jest drogi. Bo część elementów będzie droga. Niestety.

Czy byle jakie buble w kolorowych opakowaniach mnie nie kuszą? Kuszą. Widać to tutaj. A potem zaciskam zęby, starając się jakoś je zużyć. Przecież nie o to chodzi w kosmetykach, żeby się z nimi użerać. Płacimy za coś, co ma dawać maksymalną ilość przyjemności i upiększać nas.

Dzisiaj dzielę się moimi trikami, dzięki którym Wasze kosmetyczne zakupy staną się lepsze.


Próbki, próbki oraz… próbki.
Czasy, kiedy panie konsultantki zabierały próbki wyłącznie dla siebie dobiegają końca. Każda poważna drogeria czy apteka chętnie je rozdaje. A jeśli kręcą nosem na Twoją prośbę, to polecam udać się do konkurencji i nie wracać. Jeśli tylko masz możliwość przetestowania kosmetyku na swojej skórze, to korzystaj. Podpytaj też koleżanek, może któraś używa upatrzonego kosmetyku i nie będzie Ci żałować kropelki kremu. A przy okazji podzieli się swoją opinią.

Skład
Z byle jakiego składu nikt nie wyczaruje doskonałego kosmetyku. Nawet upakowanie w najpiękniejszy słoiczek i naklejenie trzycyfrowej ceny tego nie zmieni. Poza tym nie ma sensu płacić za produkt w połowie wypełniony olejem mineralnym i silikonami. Ogólnie przyjęta wersja minimum uznaje, że kosmetyk ma nam nie szkodzić. Moim zdaniem taką filozofię możesz o kant tyłka potłuc! Kosmetyk ma Cię dopieścić i upiększyć. Producent ma nam zaoferować, co może najlepszego. Witaminy, olejki i tak dalej. Tym, którzy wciskają Klientkom kiepskie zapychacze życzę szybkiego zeżarcia przez konkurencję.

Mówiłam już o próbkach?
Nawet najlepszy skład może nie być do końca TYM czego szukasz. Możesz mieć alergię na dany składnik, albo konkretna mieszanka może nie odpowiadać potrzebom Twojej skóry. Dlatego polecam jednak testować wszystko. Nawet jeśli na podstawie składu można by tworzyć pieśni pochwalne o danym produkcie. Dalej może być do niczego, bo nie będzie odpowiedni dla Ciebie.

Uuuups... tego właśnie nie chcesz zobaczyć w swojej torebce.

A pudełeczko?
Podobno lepiej nie patrzeć na opakowanie, bo przecież liczy się wnętrze. Ale zmienisz zdanie, kiedy pudełeczko pudru rozwali Ci się w torebce. W trakcie czyszczenia ubabranego notesu będziesz kląć pod nosem na szajską kasetkę, w której pękły zawiasy. Poza tym rozwalone opakowania, zdarte napisy, popsute zakrętki to zaprzeczenie piękna Twojej kosmetyczki. Wyglądają wstrętnie i człowiekowi odechciewa się używania takiego produktu. Za to piękne flakony, zdobione kasetki…. Ach jak to wspaniale wygląda na toaletce i jak miło wyciągać taki kosmetyk z torebki. Aż się chce malować usta.

Kosmetyczne trendy? A co to?
Kiedyś uwielbiałam artykuły typu „5 makijażowych hitów na jesień”, czy „Najmodniejsze odcienie szminek na lato”. Kończyło się to kupowaną każdej jesieni burgundową szminką i każdej wiosny jasnoróżową. Każdej używałam max 2 razy. Obecnie? E-e. Żadnych trendów. Żadnych top odcieni. Żadnych najmodniejszych kresek tej zimy. Używaj tego, co Ci pasuje i w czym dobrze się czujesz. Nie daj sobie wmówić, że w tym sezonie nosimy dwukolorowe usta i trzy kreski na powiekach. O nie!

Czas.

Nie skompletujesz doskonałej kosmetyczki w jeden dzień. Ani w miesiąc. Możliwe, że w rok też się nie uda. Nie rób zakupów pochopnie. Zastanawiaj się, nawet bardzo długo. Pomyśl, czego potrzebujesz Ty, Twoja skóra, włosy i paznokcie. Jakie lubisz zapachy i kolory? Z jakim problemem walczysz? Nie kupuj na siłę, ani pod wpływem impulsu. Czytaj składy, porównuj opinie. Testuj (tak, znowu to napiszę) podobne produkty konkurencyjnych marek. Dokształcaj się. Podejdź do swoich kosmetyków jak do odrobiny luksusu w tym zabieganym życiu.


Na smaczek ostatnie rysunki. Wyzwanie wciąż trwa (wprawdzie ograniczone tylko do rysunków, ale zawsze) , chociaż nie chwale się rezultatami zbyt często na tym blogu. Ale widzę progres. Okupiony godzinami machania ołówkiem, ale warto. Uwielbiam moje ołówkowe Dziewczyny :)))

niedziela, 12 października 2014

A Ty jak chcesz żyć?


Uwielbiam rozmowy o życiu. Są moim swoistym hobby. Z różnymi ludźmi. Ze studentami, z korpoludkami, z emerytami, z właścicielami firm i freelancerami. Uwielbiam pytać ich o to, o czym marzą, co sobie cenią i co lubią. Odpowiedzi są na serio różne. Czasem gadamy o skokach ze spadochronem, czasem o szukaniu swojej pasji, czasem o lepieniu pierogów. Ale gdyby ktoś kazał mi wrzucić wrzucić to wszystko co usłyszałam do jednego wora, a potem podzielić ludzi na dwie grupy wedle tego, co powiedzieli, nie miałabym żadnego problemu.

Są ludzie, którzy wciąż pytają sami siebie o to, co uczyni ich najszczęśliwszymi na świecie.

I są ludzie, którzy przyjęli wzorce innych i myślą, że to jest właśnie recepta na szczęście.

Koleżanka marzy o facecie. Jak sama mówi, nie ma już żadnych wymagań. Bo ma JUŻ 30 lat, więc nie może wymagać. Byle by ją chciał. Mówi to fajna, ładna i niezwykle oczytana dziewczyna. Że weźmie byle chłopka roztropka spod budki z piwem. Ciekawe o czym będą rozmawiać?

Znajoma coraz częściej wspomina o kredycie hipotecznym na mieszkanie. Byle jakie. Byle by mieszkanie. W Krakowie, chociaż w Krakowie drogo i tak ogólnie to ona Krakowa nie znosi. Ale mieszkanie to coś własnego, czym się można pochwalić przed rodziną. Patrzcie, oto i ja coś osiągnęłam: mieszkanie w bloku z widokiem na korki i codzienną dawką smogu.

A dalej są Ci, którzy uważają, że na emeryturze nie wypada, bo emerytom to ogólnie nic poza chodzeniem do kościoła nie wypada. I Ci, którzy chcą tylko dobrze zarabiać, bo przecież liczy się tylko kasa, a bez pasji człowiek się obędzie. 

Z drugiej strony mam tych, co mówią że w tym kraju tylko najniższą krajową można zarobić. I tych co idą na studia, które ich nie inetresują, bo mamusia chce mieć pierwszego magistra w rodzinie. I tych co mówią, że tylko mieszkanie i auto świadczą o wartości człowieka, nawet jeśli to wszystko to tylko piekielnie długi i zdzierczy kredyt.

Ale najgorsi są wszyscy Ci, którzy mi wmawiają, że nie można mieć wszystkiegoPodróży, cudownego związku, pracy, która łączy się z pasją, pensji takiej, że na koncie brakuje miejsca na kolejne cyferki. I czasu. Na rodzinę. Na podróże. Na życie.

Na szczęście z drugiej strony mam zupełnie innych ludzi. A to ktoś zmienił kiepską pracę za 1200zł na taką za 6000zł (serio). A ktoś inny otworzył własną hodowlę kwiatów doniczkowych ( to też przykład z życia wzięty). Inni zwiedzają Nowy Jork, Indie, Włochy, Australię. I nie wydają na to wcale fortuny. Zakochują się. Nawet na emeryturze. I skaczą ze spadochronem.

Są szczęśliwi. Bo jak się chce, to się potrafi.

Przez chwilę zapomnij. O tych, co mają drogie domy, samochody i ubrania, i mówią Ci, że to jest szczęście. Zapomnij o wyścigu szczurów w swojej pracy. Zapomnij o tym, co wypada w Twoim wieku (mieć kogoś, zarabiać 3 tysiące na rękę, chodzić w długich spódnicach). Zapomnij o tym, czego się nie da w tym kraju(dużo zarabiać, być szczęśliwym, utrzymać się ze swojej pasji).

Wyobraź sobie, że wszystko jest możliwe. I czego chcesz dla siebie?

Czy na pewno będzie to mieszkanie? Czy na pewno na kredyt? Duże? Małe? W jakim mieście? A może wolisz domek przy plaży?

Czy na pewno chcesz być z kimś? Z byle kim? A może jednak ma być wysoki (żebyś mogła stawać na palcach przy pocałunku) i czytać dużo książek? Co się stanie, jeśli nigdy go nie spotkasz?

Czy na pewno chcesz pracy w korporacji? Awansu? Czy odpowiadają Ci Twoje zarobki? Czy lubisz swoją pracę? A może myślisz o własnej firmie?

Czy naprawdę się nie da? Czy to ważne, że nie wypada? Czy to aby przypadkiem nie chodzi o TWOJE ŻYCIE i TWOJE SZCZĘŚCIE?

Niech Twoje wybory będą Twoje. Spokojnie. Masz prawo marzyć o mieszkaniu na kredyt i awansie w swojej korpo. Nie każdy chce być szefem firmy, nie każdy chce zwiedzać świat. Po prostu pomyśl o czym marzysz i dąż do swoich marzeń. Tylko nie realizuj marzeń innych.

środa, 8 października 2014

Jesień = chodźmy na zakupy i wydajmy wszystkie pieniądze!


Czy uważacie, że jesień to dobry czas na minimalizm? Bo ja uważam, że jesienią odmawianie sobie czegokolwiek jest do bani.

Nadchodzą złe dni. Dni szczękających zębów. Zimnego wiatru. Dni kiedy wstajesz rano i jest ciemno, wracasz z pracy/szkoły/zajęć na uczelni i dalej jest ciemno. Zastanawiasz się, czy naukowe przepowiednie nie sprawdziły się o kilka miliardów lat wcześniej i czy słońce aby nie zgasło. Już nawet nie wspominam o marznięciu na przystankach... Znikąd ratunku.

Jesienią mam ochotę:
-wykupić cały zapas pachnących świeczek,
-nastawić kaloryfery na maksa, kupić palmę w Ikei i wysypać piasek na podłodze (plażowe klimaty),

-wyjechać najlepiej do Australii, gdzie chyba powoli zaczyna się lato,

-nagradzać sobie każdy pochmurny i deszczowy dzień zakupami, co oznacza zakupy codziennie,

-brać godzinne gorące prysznice,

-wykupić cały zapas pachnących produktów do mycia, żeby mieć w czym brać te prysznice,

-kupić co najmniej pięć nowych płaszczy ( a właściwe to chętnie kupiłabym dwa płaszcze, kurteczkę, granatową parkę i coś a la kożuch – uwielbiam okrycia wierzchnie! Takie eleganckie, cieplutkie i milutkie) i szalików (szalików nigdy dość!),

-codziennie przynosić z kwiaciarni bukiet świeżych kwiatów,

-wyruszyć na poszukiwanie nowego kocyka i szalika i rękawiczek(albo co tam, niech będzie po pięć, do kompletu z kurtałkami),

-ponownie wyjechać tam, gdzie ciepło.

Wszystko, byleby zapomnieć o tym, co zobaczę za oknem. Złota polska jesień to bujda, która potrwa ledwie kilka dni. Potem zacznie się pogoda z piekła rodem. Szczerze? Nie umiem się przed tym bronić. To jest okres mojej zwiększonej podatności na zakupowe bodźce. Sztuczne światło, kolory, bodźce, to balsam dla mojej duszy. Ciemność i zimność to najgorsze zło. Jesienne chandra powoduje, że mam ochotę robić zakupy. Po prostu. Bo nie mogę pojechać nad jezioro, ani pójść na piknik. Nawet na balkon nie wyjdę, żeby w spokoju wypić kawkę.


Czekam na jakąkolwiek poradę, która uratuje moją premię przed czeluściami Zalando...

niedziela, 5 października 2014

Czy na serio musisz wymienić całą zawartość swojej szafy?


Pamiętacie jak pisałam o tym, że nie potrafię ubrać się dobrze? Nie upłynęło aż tak dużo czasu od momentu kiedy wyskrobałam tego posta, ale jednak trochę się zmieniło. I to na lepsze. Usłyszałam już pierwsze komplementy :)

Czy to moja szafa aż tak się zmieniła?

Czy kupiłam całą stertę nowych ciuchów?

Czy nagle obudziła się we mnie skrywana gdzieś w czeluściach Kasia Tusk?

Nie. Tak naprawdę wiele się nie zmieniło. Wciąż mam rano jakieś pięć minut na ubranie się. Wstaję z łóżka (przeklinając konieczność wstawania o 6 rano) i korzystając z ledwie otwartych powiek lustruję szafę. Muszę wybrać strój, wyprasować go i założyć. Nie ma czasu na komponowanie autfitów. Z drugiej strony jestem pracownikiem biurowym i nie powinnam wyglądać byle jak.

Co się zmieniło?

Większość z nas uważa, że chcą wyglądać jak człowiek musieliby wymienić zawartość całej swojej szafy. I zainwestować w klasyczne trencze, kaszmirowe swetry, jedwabne koszule i horrendalnie drogą torebkę z logo projektanta. To czasochłonne. I drastycznie drogie. Znacie kogoś, kto mógłby pozwolić sobie na wymianę całej garderoby w jeden dzień?

Ja nie należę do takich osób. Muszę wszystko zaplanować, muszę zaoszczędzić. Nie mogę sobie pozwolić na wielkie zakupy co miesiąc. Szczególnie, że nie lubię tandety. Wiem, że można sprowadzić z Japonii tanie i modne ciuszki. Ale to nie ta jakość, która mnie interesuje. Kupuję więc po trochu: w jednym miesiącu kaszmir, w innym torebka. Nie dałabym rady kupić tego wszystkiego naraz.

Chciałam coś poprawić, ale wielkie zakupy odpadały. Zaczęłam więc intensywnie myśleć. W gruncie rzeczy posiadam kilka fajnych rzeczy. Przecież można je jakoś inaczej pozestawiać. Z drugiej strony zapytałam sama siebie o to co powoduje, że wyglądam źle? Byle jakie buty? Wysłużona torebka? Nieciekawy płaszcz z h&m? Do tego dorzuciłabym braki w spodniach i koszulach.

Czy porządne skórzane buty, nowa torebka, piękny wełniany płaszcz, nowa para jeansów i jedwabna koszula odmieniłyby moją szafę? Pewnie, że tak! A to tylko pięć nowych rzeczy. Druga dobra wiadomość: nie muszę kupować wszystkiego naraz.

W ostatnich dwóch skupiłam się na nowych jeansach, jedwabnej koszuli (prezentowanej wcześniej) i na najważniejszym – nowych butach. Na przyszły zostaje płaszcz i torebka.

Buty na jesień traktowałam po macoszemu. To zawsze był ciężki zakup. Spójrzmy prawdzie w oczy, większość to strasznie toporne brzydactwa. Cudem jest znalezienie ładnej i wygodnej pary. Musiałam pogodzić się z faktem, że płaska podeszwa nie wchodzi w grę. Zaburza proporcje sylwetki i wyglądam jakoś tak żałośnie. Zaczęły się więc poszukiwania wygodnych obcasów – o dziwo zakończone sukcesem. Kobity w sklepie miały niezły ubaw patrząc, jak podskakuję, czy stoję na jednej nodze w trakcie przymiarek.

Wnioski: chcesz lepiej wyglądać? Nie musisz wyrzucać całej zawartości swojej szafy! Nie musisz brać kredytów na wielkie zakupy. Wystarczy ok. 5 nowych rzeczy, żeby poprawić swój styl. Przeanalizuj swoje potrzeby, swój styl życia. Wypisz na kartce to co chciałabyś kupić. Potem skreśl połowę. Potem znowu. Zostaw samą esencję, najpotrzebniejsze rzeczy. Teraz możesz zaplanować zakupy. Wybieraj najwyższą jakość na jaką Cię stać. Porządne materiały, porządne wykonanie. I wygoda.

I ciesz się najwyższej jakości komplementami.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...